Kiedy powieść staje się bestsellerem zanim jeszcze trafi na dobre do księgarń, kiedy znamienity autor gatunku (i przyjaciel pisarki) nazywa tę powieść „najwspanialszą angielską powieścią fantastyczną, jaką napisano na przestrzeni ostatnich siedemdziesięciu lat” (wykluczając tym samym np. Tolkiena i jego „Władcę Pierścieni”), a wydawnictwo kreuje jedną z największych kampanii reklamowych jakie kiedykolwiek stworzono do promocji książki, to oznacza, że nie pozostaje nic innego, jak skierować swój wzrok i podążyć za chwytem, za świecidełkiem, które zahipnotyzowało tysiące, nawet jeśli minęło już ponad dziesięć lat od premiery, a sama powieść nie stała się jednak, wbrew przewidywaniom wydawców, hitem na miarę innej powieści, której próbowała dorównać.
Mowa tu o gargantuicznej, magicznej-niemagicznej powieści autorstwa brytyjskiej pisarki Susanny Clarke, czyli „Jonathanie Strange’u i Panu Norrellu”, która miała stać się hitem na miarę cyklu o Harrym Potterze J.K. Rowling, tylko dla dorosłych, z całym zapleczem poparcia od wybitnego Neila Gaimana, wyżej wymienionego jako przyjaciela autorki. Co poszło nie tak? Być może to, że Susanna Clarke wysoko stawia poprzeczkę i wymaga od czytelnika, jednak sama do tej poprzeczki nie do końca dosięga, co więcej, rozdrabnia się już od pierwszych rozdziałów i zamiast przyciągać, odstręcza nadmiarem hiperboli, pastiszem, który sprawdza się przy pamfletach, jednak przy ośmiuset stronicowych dziełach po prostu męczy, i zamaszystym tłem społeczno-obyczajowym, które ściąga na manowce i pozwala zapomnieć, o czym tak naprawdę miała być to historia.
A sam zamysł fabularny jest niezwykle prosty. Na początku dziewiętnastego wieku, w Anglii, podczas Wojen Napoleońskich, magia już nie istnieje. Dawno temu, w czasach średniowiecznych czarodziejów rozwijała się, a jej praktykowanie było czymś naturalnym. Jednak z czasem sztuka ta stała się jedynie teorią, zwyczajnym konceptem, którym zajmują się współcześni „magowie”, czyli męskie kółka zatwardziałych dżentelmenów, ukrywający niekompetencje w klubach wzajemnej adoracji. Ale jest ktoś w Anglii, kto wciąż potrafi czarować – niejaki Gilbert Norrell, odludek i znawca tematu, ekscentryk okopany w księgach, który ma szansę zrehabilitować magię i sprawić, że na nowo rozkwitnie. Wkrótce przybywa do Londynu i wkracza na polityczno-śmietankowe salony, gdzie jego umiejętności okazują się być przydatne w zbrojnym konflikcie z Napoleonem. Na dokładkę, niebawem pojawia się drugi mag o niezwykłych umiejętnościach, utalentowany Jonathan Strange i razem z Norrellem przyjdzie im stanąć naprzeciw przeznaczeniu i przepowiedni Króla Kruków, władcy magicznej krainy.
Całość powieści opiera się na alterantywnej ścieżce europejskiej historii, którą Susanna Clarke skrupulatnie wypełnia kolejnymi wyjaśnieniami, dziesiątkami przypisów i anegdotami, które mogą przyprawić o zawrót głowy. Wszystkiego jest tutaj dużo, intensywnie i z pasją historyka, który w końcu ma szansę wyjaśnić WSZYSTKO i ani słowa mniej. Co więcej, stwarza w „Jonathanie Strange’u i Panie Norrellu” niby atmosferę tradycyjnej powieści obyczajowej w stylu Karola Dickensa, czy Jane Austen, jednak szybko czytelnik zostaje przytłoczony ciętością języka, rozbudowanymi relacjami salonowych rozgrywek i wrzucony w tło, które ma tyle detali, że można się w nim zagubić, tracąc podstawowy wątek. Między tytułowymi bohaterami rysuje się typowa sherlockowsko-watsonowska dynamika w stylu Sir Arthura Conan-Doyle’a, jednak w nadmiarze i za bardzo, co daje efekt przerysowania, jeszcze bardziej podkreślając karykaturalność powieści. Całość próbuje się doprawić nutką mrocznej tajemniczości, zapomnianej magii w gaimanowskim stylu, legendami prosto z Krainy Faerie, ale te wtłoczone w rozsadzoną hiperbolą fabułę, nie dają już ukojenia.
Ostatecznie powieść Susanny Clarke traci na lekkości przez swój własny, nadmierny rozmach, przez próbę uwiarygodnienia nowo wykreowanych faktów historycznych i zapatrzenie się w swój ogrom i zamaszystość. Z jednej strony chciałoby się podziwiać Susannę Clarke za takie skupienie się na detalach, ale dość szybko fabuła rozchodzi się w szwach i nawet momenty przełomu nie są tak intensywne w doznania, bo energia zostaje pochłonięta w całości przez wątki poboczne i elementy tła. Emocje wyczerpują się i opadają szybciej niż przychodzi finał i ostatecznie nie daje on fabularnego spełnienia. To niby jest wyrafinowana proza, pełna metafor i odniesień, która pozwoliła autorce stanąć na piedestale, ale jednocześnie cisnęła ją w cień czytelniczego zapomnienia, bo „Jonathan Strange i Pan Norrell” nigdy nie dogonią przyjemnością poznania historii cyklu o Harrym Potterze, czy „Władcy Pierścieni”.
„Jonathan Strange i Pan Norrel” to dopracowany kolos, który z pewnością urzeknie wielbicieli przerysowanej angielskości, czy narracji pół-żartem, pół-serio podszytej czarnym humorem. Należy jednak pamiętać, że powieść Susanny Clarke może przytłoczyć ilością szczegółów, rozłożystym tłem społeczno-obyczajowym i skupieniem się na detalach, które zamiast dodawać „Jonathanowi Strange i Panu Norrellowi” lekkości, przeciążają ją, bo narracyjne dygresje zamiast zachęcać – odstraszają od fabuły. To książka przeznaczona dla wąskiego grona odbiorców, którzy lubią tego typu opowieści, pełne specyficznego rozmachu, penetrującego niepoznane dotąd zakamarki swojego ograniczonego świata. Bo mimo wszystko czytelnicy obyci w tego typu prozie, czy wielbiciele Neila Gaimana, którzy pragną nieco innego magicznego oderwania się od rzeczywistości, powieść Susanny Clarke mogą pochłonąć, delektować się nią, by w końcu odnaleźć objawienie. Jednak dla szerszej grupy odbiorców, szukającej „Harry’ego Pottera dla dorosłych” (jak reklamowano swojego czasu tę powieść), „Jonathan Strange i Pan Norrel” może okazać się nie tym, czego oczekiwali. Jak dla mnie, pozostawia poczucie magicznego niedosytu.
O.
*Recenzja powstała we współpracy z Księgarnią Internetową Bonito.
**Po więcej powieści Susanny Clarke zajrzyjcie koniecznie na vloga! 🙂