Nie ma większej tragedii dla rodzica, jak śmierć własnego dziecka. Nie ma większej rozpaczy, jak rozpacz matki, która traci ukochanego synka. Nie ma większych łez, bardziej bezsennych nocy, momentów całkowitego zwątpienia, jak wtedy, gdy ginie ktoś, kto nigdy nie powinien był zginąć. Kiedy odchodzi na zawsze, a po nim pozostaje jedynie pustka. Serce zatrzymuje się na moment, wierząc, że wypełni ten brak gdzieś na granicy światów. Ciało wstrzymuje oddech, bo może wtedy uda się usłyszeć to, co zamilkło i nigdy już nie powróci. Czasami pozostaje niemoc. Lepiej nie wstawać, nie rozglądać się wokół, nie widzieć, że nie ma Złagodzić sztucznie ból, który nigdy przecież już nie przeminie, znieczulić, odłączyć, przeczekać, nawet w nieskończoność. Albo zareagować. Agresywnie, impulsywnie, wściekłością, gniewem tak silnym, bo nieukojonym.
Kryminały niezbyt często poruszają temat tak bolesny i przenikliwy, jak żałoba, ale Johanna Mo nie bała się wciągnąć czytelnika w melancholijną, przygnębiającą opowieść o sile straty, która prowadzi do zbrodni Tak sobie wyobrażałam śmierć.. Czytaj dalej