„The Bird Eater” Ania Ahlborn

Bombla_BirdEater

 

“We all go a little mad a little, we all go a little mad…”

Nie ma to jak porządna opowieść o nawiedzonym domu. Jest w niej coś takiego, co sprawia, że boję się podwójnie. Kilka razy sprawdzam, czy nic nie czai się za firanką, czy drzwi są zamknięte, czy cień w rogu pokoju to tylko cień, czy już shutter, czy jakiś inny splicer podwiesił mi się pod sufitem. Bo przecież nigdy do końca nie można być pewnym. Tym bardziej, gdy całkiem na poważnie wierzy się w słowa H.P.Lovecrafta, że istnieją miejsca, które mają duszę, a bywa, że ta dusza może być naprawdę zła. Czasami jest to wina jego mieszkańców. Czasami przyczyna tkwi w dalekiej przeszłości. Czasami pochodzi prosto z miejsca, na którym stoi taki dom. A czasami, po prostu, duszą takiego domu jest ktoś lub coś, jakaś obecność, pozostałość po kimś sprzed lat.

Opowieść o nawiedzonym domu snuje w swojej najnowszej książce zatytułowanej „The Bird Eater” amerykańska pisarka polskiego pochodzenia – Ania Ahlborn. „The Bird Eater”, dosłownie pożeracz ptaków, czerpie swoje inspiracje z literackich klasyków takich jak chociażby „Nawiedzony” Shirley Jackson – horrorów nietypowych, które za swój cel obierają nie samo zło, nie jego genezę, ale przede wszystkim jego wpływ na psychikę głównych bohaterów i to w jaki sposób poszczególne postacie reagują, gdy nic nie jest takie jak powinno być. Ania Ahlborn stworzyła niezwykłą opowieść grozy o bólu, wyrzutach sumienia i nieuchronnie nadchodzącym szaleństwie, przed którym nie ma ucieczki.

Głównym bohaterem „The Bird Eater” jest Aaron Holbrook, który spędził całe swoje dzieciństwo w miasteczku Ironwood w stanie Arkansas. W dużym domu, na odludnej ulicy, wychowywany przez ukochane wujostwo, które przejęło nad nim opiekę po samobójstwie matki. Życie dla młodego Aarona, jak to dziecięce lata, jest beztroskie – ma świetnych przyjaciół, spędzają razem czas szwendając się po okolicach, bawiąc się i poznając świat. Do czasu. Najpierw w wyniku niefortunnego upadku z drabiny ginie jego wuj, a kilka lat później, po powrocie ze szkoły, chłopak znajduje zmasakrowane równie „niefortunnym” upadkiem ze schodów zwłoki swojej ciotki. Nim Aaron zdąży cokolwiek powiedzieć zostaje wywieziony do dalekich krewnych i tam dorasta, by w końcu sam założyć własną rodzinę. Mija dwadzieścia lat. I po raz kolejny jego wydawałoby się ułożone życie lgnie w gruzach, gdy podczas wypadku samochodowego (w którym to on był kierowcą) ginie jego kilkuletni syn Ryder. Przygnieciony wyrzutami sumienia, otępiony cierpieniem, alkoholem i lekami, w żaden sposób nie potrafi sobie poradzić ze śmiercią syna, ani z samym sobą. I postanawia wrócić do Ironwood.

Miasteczko dzieciństwa i rodzinny dom Holbrook House mają mu pomóc podnieść się z wyniszczającej żałoby i odzyskać utracone nagle życie. Tylko o czym Aaron nie wie i nigdy nie wiedział to fakt, że jego dom od zawsze był tematem lokalnych plotek. Przez lata wujostwo ukrywało przed nim przeszłość i śmierć jego matki. To o czym szeptali wszyscy, pozostawało w sferze totalnej niewiedzy (a może wyparcia?) przez głównego bohatera. Teraz, po latach, nie ma już nikogo, kto mógłby go przed tym wszystkim bronić.  Więc przeszłość napiera. I pojawia się dziwny, natarczywy chłopiec, który kręci się wokół domu Aarona. Śledzi go i bacznie obserwuje. Chłopiec, zwany Birdiem, powraca raz za razem, jego zachowanie przestaje być jakkolwiek naturalne i prześladuje go tak na jawie, jak i w makabrycznych snach. W tych sennych wizjach Birdie pożera żywe ptaki, krzywiąc się i czając jak gargulec pośród drzew.

A okolica zieje dziwną pustką. Tak jakby z Ironwood  wyssano całą życiową energię. Opuszczone ruiny spalonej szkoły, stojący latami pusty dom,  leśne ostępy i omijane szerokim łukiem szlaki – to wszystko podkreśla uczucie osamotnienia i poddania się Aarona. Złamany, zrozpaczony i całkowicie pozostawiony samemu sobie w domu, który tylko czekał na nowego lokatora. A tak naprawdę czekał właśnie na Aarona i jego nieszczęście. Co więcej, ta niepokojąca pustka otoczona jest czujnymi obserwatorami, którzy nigdy nie odpuszczają, nigdy nie uciekają, ale patrzą, spoglądają z zainteresowaniem podziwiając przebieg tragicznych wydarzeń. Mowa tu o ptakach, które w jakiś sposób prowadzą do niezwykłej obsesji, zarówno Aarona, jego syna Rydera i samego Birdie’go, którego człowieczeństwo lub też jego brak, pozostaje niewyjaśnioną zagadką.

Świat wykreowany przez Anię Ahlborn jest po części światem iluzji. Małe, senne Ironwood, w którym nic się nie dzieje, z którego ludzie uciekają, a ci co zostają, powielają życie swoich rodziców, wydaje się być tylko prowincjonalnym miasteczkiem w czasach kryzysu. Pozornie spokojne, w miarę przyjazne, po prostu zwyczajne, wywołuje jednak poczucie niepokoju detalami. Przypomina to nagłe znalezienie odwróconego krzyża w domu uroczej starszej dewotki, która częstuje nas ciasteczkami i lemoniadą – otwiera oczy i uzbraja wszystkie zmysły. Bo coś tu się nie zgadza. Co nie gra tak jak powinno. W „Bird Eaterze” panuje miejscami właśnie taki odwrócony porządek rzeczy. Dom, który powinien był być zrównany z ziemią i omijany szerokim łukiem wciąż na nowo znajduje nowych mieszkańców. Fakty, które przecież powinny być znane wszystkim są niepotrzebnie ukrywane i szczelnie pilnowane, by tylko nie wyszły na jaw. Przedwcześnie umierają dzieci, ludzie popełniają samobójstwa, co burzy naturalny cykl i przeraża, a jednak nikt nie próbuje odnaleźć konkretnej przyczyny. Ironwood odbiera potrzebę poszukiwania, tworzy umysłową bańkę wokół swoich mieszkańców, a tajemnica Holbrook House na zawsze pozostaje niewyjaśniona.

„The Bird Eater” miejscami pozostawia niedosyt, ale jest to niedosyt całkowicie wytłumaczalny, wykreowany z pustki, samotności i wyrzutów sumienia głównego bohatera. Ironwood jest jego prawdziwym domem, jego miejscem na ziemi, a skoro samo miasteczko jest jak wydrążone ze zdrowego rozsądku, pozbawione elementarnych reakcji, to w jaki sposób Aaron miałby na nowo stanąć na nogi? Jak miałby wyleczyć rany, czym wypełnić psychiczną dziurę, jak przeżyć żałobę? U Ani Ahlborn nie znajdziemy odpowiedzi na te pytania, tak jak bohaterowie nie potrafią na nie odpowiedzieć. Coś się dzieje, coś tak niepokojącego, że łatwiej jest odwrócić wzrok i przyjąć rzeczy takimi jakie są. Nie zastanawiać się nad przyczynami. Nie myśleć o konsekwencjach.  Bo na ucieczkę nie ma już siły. A Birdie siedzi przyczajony wśród drzew, przekrzywia zabawnie głowę i szczerzy swój krwawy uśmiech, gdy tylko wypatrzysz go wśród gałęzi.

O.