Od lat zbierałam się, by opowiedzieć o Drodze Cormaca McCarthyego. Od lat ważyłam słowa, mieliłam je w głowie, przeżywałam w sercu. Powieść czytałam trzykrotnie. Trzykrotnie zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Jak to McCarthy pisarz mojego życia.
Syreni świat. Tak Cormac McCarthy nazywa nasz świat, naszą rzeczywistość, ten czas, tu i teraz. Syreni świat, który w obliczu klęski i śmierci powraca we wspomnieniach, omamia stłamszonego wędrowca przyszłości, pozwala mu śnić, by na jawie brutalnie wybudzać z majaków. A gdyby wszystko to, co znamy blask słońca, błękit nieba, zieleń traw, szum drzew, chlupotanie morza gdyby wszystko obróciło się w pył? Tylko syreni świat mógłby dawać nadzieję na jutro, które najpewniej nie nadejdzie. Tylko syreni świat mógłby rozszarpywać stare rany, ale popychałby także nogi naprzód, na drodze ku potępieniu. Tylko syreni świat podsycałby ostatnie iskierki dobra, które musiało zaszyć się w niedostępnych ciemnościach.
Czytaj dalej