„The Thief of Always” Clive Barker

Bombla_ThiefOfAlways

 

„The great grey beast February had eaten Harvey Swick alive.”

Poczucie wszechogarniającej, obezwładniającej nudy od zawsze kojarzy mi się z beztroskim okresem dzieciństwa. Co prawda wychowywana byłam w przeświadczeniu, że tylko głupi człowiek nudzi się sam ze sobą, więc wynajdowałam masę prześwietnych rzeczy jakimi można było zająć sobie mijający czas (origami, rysowanie, czytanie, różne plastyczne cuda). Tamte dziecięce lata to był niezwykły, krótki czas, kiedy można było robić cokolwiek się chciało, oczywiście w granicach rozsądku.  Jednak bywały momenty, szczególnie gdy za oknem panowała zimowo-wiosenna szaruga, a wszystkie koleżanki wydawały się nieadekwatne do moich pomysłów, że chciało się czegoś więcej. Tak jakby nie starczało przestrzeni dla mnie, gdy książki to było zbyt mało, zabawki były jakoś tak wybawione już i marzyłam o wielkich przygodach. Tak niezwykłych, tak niesamowitych, że równocześnie totalnie nierealnych, ale co to znaczyło dla mnie? Dziewczynki, którą ponosiła wyobraźnia?

Pewnego lutowego, bardzo deszczowego i szarego dnia, w zwyczajnym domu na przedmieściach, wynudza się śmiertelnie dziesięcioletni Harvey Swick – bohater niezwykłej powieści Clive’a Barkera „The Thief of Always” (w Polsce przetłumaczono jedynie powieść graficzną pod tym samym tytułem, pt. „Złodziej wszystkich czasów”). Harvey jest potwornie znudzony dosłownie wszystkim – kolegami, szkołą, nauczycielami, no po prostu wszystkim. Pogoda za oknem nie pomaga mu w jego chłopięcym cierpieniu. Nie pomagają mu również rodzice, którzy zmartwieni apatią syna próbują wynajdować mu ambitne zadania w postaci prac domowych. Harvey po prostu chce uciec, wyrwać się z tego nudnego miejsca i przeżyć przygodę swojego życia. I niefortunnie wymawia to życzenie na głos. Takich właśnie życzeń wymęczonych przez życie dzieciaków wysłuchuje niejaki Rictus, który ni stąd ni zowąd pojawia się w oknie pokoju Harveya i proponuje mu pobyt w wyjątkowym domu zwanym Holiday House (Dom Wakacji), całkiem niedaleko, zupełnie blisko. Ale Harvey musi wyjść już teraz i podążyć za Rictusem.

Jak się pewnie domyślacie chłopak przystaje na propozycję nieznajomego i wyrusza do Holiday House. Według jego wyjątkowych mieszkańców to prawdziwy raj na ziemi dla wszystkich znudzonych dzieci. Bo widzicie, każdy dzień jest tam najpiękniejszym dniem. W ciągu doby mija wiosna, lato, jesień i zima, wraz ze swymi najlepszymi momentami. Każdego dnia o poranku cała przyroda budzi się do życia i rozkwita szaleństwem kolorów. W południe, letni skwar można przesiedzieć w domku na drzewie popijając lemoniadę, a zaraz po obiedzie przebrać się w halloweenowy kostium i zbierać słodycze. A wieczorem? Delikatne płatki śniegu wirują w powietrzu, wszystko pachnie piernikiem, cynamonem, a przy kominku czekają wymarzone, idealne prezenty. I tak codziennie. W kółko. Harvey jest oczarowany. Tak bardzo, że z początku nie zauważa, że coś w tej sielankowej atmosferze nie gra. Chociażby ospała dziewczynka imieniem Lulu, która z każdym dniem ich znajomości coraz bardziej snuje się bez celu. Albo jego nowy przyjaciel Wendell, dla którego wszystko w tym domu jest najwspanialsze i bez skazy. Harvey spędza w Holiday House trzydzieści jeden dni, w trakcie których próbuje rozwiązać zagadkę domu i jego ekscentrycznego, wiecznie nieobecnego właściciela, jakim jest niejaki Mr. Hood.

„The Thief of Always” ma w sobie coś zarówno z baśni, przypowieści, jak i typowej historii grozy. Świat wykreowany przez Clive’a Barkera jawi się jako piernikowy domek czarownicy – czarujący, hipnotycznie pyszny z zewnątrz, a w środku zgniły i pełny czołgającego się robactwa. Wszystko jest tutaj na pokaz. Otoczenie ma kusić i przyciągać potencjalnych bywalców. Oferuje w końcu to, czego pragną wszystkie dzieci na świecie – spokój, zabawę i wieczne wakacje. Zawsze słoneczny, ciepły, pachnący… Co więcej, zmienia się jak w kalejdoskopie – pory roku to godziny dosłownie, wszystko przekształca się tak szybko, że nikt nie jest w stanie się nudzić. A nawet jak najdzie kogoś na zadawanie trudnych pytań lub na myślenie w ogóle, to zawsze czeka na niego kubek ciepłego kakao i łóżko, w którym mija ochota na wszelkie bunty, czy niepotrzebne rozważania. Cel dla przybyszów jest jeden – cieszyć się i bawić, korzystać z wyjątkowych chwil, póki trwają.

Powieść Barkera mami czytelnika iluzjami i wyprowadza na manowce. Z jednej strony można od razu spojrzeć na sytuację zdroworozsądkowo, oczami dorosłego – wtedy wszystko jest jasne już w chwili, gdy na oknie ląduje podejrzany nieznajomy. W końcu dla dorosłych wszystko jest podejrzane. Wszystko ma drugie dno i lepiej się go doszukiwać nawet na siłę, niż później żałować swoich decyzji. Z drugiej strony, gdy spojrzymy na Holiday House oczami Harveya, oczami znudzonego dziecka, to od razu zrozumiemy jego naiwność. Nagle wszystko staje się jasne, a ta „bezmyślna” decyzja, jaką podejmuje wychodząc z domu, zyskuje jakieś wytłumaczenie. Bo marzył o przygodzie. Marzył o doskonałej zabawie. Chciał przestać się nudzić. A w takich chwilach wszelkie piernikowe domki, „wakacyjne rezydencje”, ciężarówki z lodami, bywają dla dziecka pokusą nie do odepchnięcia. No chyba, że ktoś dorosły nie pozwoli mu popadać w taką apatię. Zainteresuje czymś. Wyciągnie z marazmu marnowania czasu. I ostrzeże, że nie wszystko co wydaje się być piękne z zewnątrz jest tak samo piękne w środku.

„The Thief of Always” jest horrorem zupełnie nietypowym. Bo nie ma tu konkretnej ciemności. Z początku nie ma bezpośredniego zła. Nie ma mroku. Jest za to buzujące słońce. Są tęcze, drzewa w rozkwicie i anielski zapach świeżo skoszonej trawy. I same piękne chwile, te najlepsze z najlepszych. Clive’owi Barkerowi udało się napisać opowieść, której jasność i kolorowość przytłacza bardziej niż cienie, a to natomiast prowadzi czytelnika do swoistej klaustrofobii. Nagle odechciewa się tych wszystkich łakoci, odechciewa się przygód i tęskni do zwykłej codzienności. Nieważne jak szarej. Nieważne jak nudnej. Po prostu własnego życia, rodziny i domu, niekoniecznie uchwyconego w tym jednym doskonałym momencie.

O.