„Wendigo” Algernon Blackwood

Bombla_WendigoPierwszy raz usłyszałam o Wendigo kilka lat temu przy okazji powieści „Cmętarz Zwieżąt” Stephen’a King’a. Nie wnikałam w temat aż do momentu mojego powrotu do tej powieści przed kilkoma tygodniami. Tym razem historia Wendigo zaintrygowała mnie. Zaczęłam szperać i węszyć. Wpadłam na trop. Duch Wendigo zawładnął moim umysłem i rozpoczęłam polowanie. 

W powieści King’a Wendigo to demon lasu, uśpiony na pozostałościach cmentarzyska należącego do plemienia Mi’kmaq’ów. Demon żarłoczny i okrutny. Taki, który wstępuje w ciała pogrzebanych i zamienia ich w krwiożerczych kanibali. I tak sobie pomyślałam: skoro plemię Mi’kmaq’ów istnieje naprawdę i wciąż zamieszkuje północne regiony Stanów Zjednoczonych i Kanady, to w legendzie o Wendigo musi być chociaż element prawdy.

Jeśli chodzi o folklor rdzennych plemion indiańskich to faktycznie, w Europie, dostęp do wiarygodnych źródeł jest nieco utrudniony. Problematyczna wydaje się również indiańska tradycja przekazywania legend i historii metodą werbalną. Te historie często nie są w ogóle uwiecznione w żadnej formie, ale jedynie przekazywane innym członkom plemienia, z ust do ust. Większość legend została spisana dopiero po latach, przez antropologów, etnografów i badaczy konkretnych regionów. Podobnie było z legendą Wendigo.

Ponieważ raz już wpadłam na trop, to nie mogłam odpuścić. I trafiłam na bardzo interesujący artykuł, fragment szerszej dysertacji, zatytułowany „Reviving Witiko (Windigo): An Ethnohistory of “Cannibal Monsters” in the Athabasca District”. („Ożywiając Witiko (Windigo): Historia i pochodzenie Ludożerczych Potworów w rejonie Athabasca”). Lektura bardzo zaskakująca i pełna opisów autentycznych, udokumentowanych przypadków nawiedzenia Wendigo.

Zapytacie się skąd moje tak obszerne zainteresowanie tematem? Bo również przy okazji powyższego artykułu i „Zewu Cthulhu” H.P. Lovecraft’a natrafiłam, zupełnie przypadkowo, na opowiadanie Algernon’a Blackwood’a zatytułowane po prostu „Wendigo”. Napisane w 1910 roku, opowiada historię czterech myśliwych, którzy polując na łosie w leśnych ostępach Kanady, postanawiają rozdzielić się, by lepiej poznać teren i ocenić zasięg zwierzyny. Dają sobie trzy dni na rekonesans. Po tym czasie cała czwórka ma powrócić do obozu głównego i zaplanować konkretne łowy i plan działania. Jednym z myśliwych jest Joseph Défago, tropiciel indiańskiego pochodzenia. Postać wyjątkowa. Przedstawiony jako typ melancholijny. Cichy myśliciel o wielkiej wyobraźni.

Wrażliwa wyobraźnia w październikowej, odległej i zapomnianej krainie dziczy, z dala od cywilizacji, może niestety być dużą wadą. Tym bardziej, gdy razem z drugim członkiem rozdzielonej grupy trafia na puszczę po drugiej stronie rzeki, która według wierzeń jego przodków zamieszkała jest przez „złego ducha”. Razem z nastaniem nocy zaczyna się koszmar dwójki myśliwych. Défago najpierw doznaje dziwnych omamów słuchowych i węchowych. Potem nawiedza go gorączka i dziwne podniecenie. W nocy płacze przez sen, by ni stąd ni zowąd wybiec w zimną, jesienną noc. Słychać tylko jego krzyki. Przez jakiś czas widać trop na śniegu, z czasem coraz dłuższy w odległości. Podobny raczej do tropu dziwnego zwierzęcia niż do zwykłego człowieka. I nagle urywa się. Poszukiwania nie dają rezultatów i gdy po kilku dniach zrezygnowani współtowarzysze postanawiają wrócić do obozu głównego znajdują w nim wrak człowieka. Odmrożonego, majaczącego Défago, który cierpi na silną amnezję i wyczerpanie. Nie pamięta kim jest, kim są otaczający go ludzie, nie wie nic. Zatracił siebie. Pozostaje tylko wspomnienie o Wendigo.

O Wendigo przetrwały przede wszystkim legendy. Nazywany również Witiko, Weendigo, Windigo, czy po prostu „pożeraczem ludzi”, jest człekopodobną istotą (często przedstawianą z porożem i pyskiem jelenia lub oczami sowy) lub duchem o naturze kanibala, który żywi się ludzkim mięsem i jest nienasycony w swoim pragnieniu polowania na ludzi. Tak bardzo złakniony, że według niektórych podań pożarł własne usta i straszy groteskowym obliczem. Jest drapieżnikiem o potężnej sile, który zawsze głoduje i zawsze szuka kolejnej ofiary.

Jednocześnie, w medycynie, istnieje kompulsywno-obsesyjna przypadłość nazwana Syndromem Wendigo lub Psychozą Wendigo. Jest ona typowa tylko dla indiańskich mieszkańców północnych terenów Stanów i Kanady, szczególnie dla plemienia Algonkinów. Jej głównym objawem jest właśnie… kanibalizm. Wyjątkowo częste przypadki tej nietypowej choroby zostały szczegółowo udokumentowane przez różnych badaczy, którzy wyróżnili jej podstawowe symptomy. Są to: nagły wzrost agresji i instynktów morderczych, omamy słuchowe, halucynacje, omamy węchowe, gorączka, wizje, nagły wzrost nienaturalnej siły i wydawanie zwierzęcych dźwięków. W wyniku choroby, nawiedzenia, ofiara Wendigo napada często swoich bliskich i członków rodziny, zabija ich i pożera. Szczególnie często ofiarami padają dzieci. Według wierzeń jedyną możliwością pokonania demona jest zabicie jego ofiary (najlepiej ciosem toporem w głowę), zakopanie głęboko w ziemi i przygniecenie miejsca pochówku dużym drzewem lub gałęziami, by duch nie wyleciał i nie wstąpił w kolejną osobę.

Czym jednak jest Wendigo w opowiadaniu Blackwood’a? Co tak naprawdę symbolizuje? Z jednej strony może być ucieleśnieniem strachu przed wielkim głodem i mrozem, który napotyka myśliwych w lesie. Ziszczeniem najgorszych myśli. Najokrutniejszych wyobrażeń. Kiedy „pochłonięci” przez złowrogie ostępy mogą na zawsze zgubić się i nigdy już nie trafić do świata żywych. Z drugiej strony u Blackwood’a Wendigo nie ma związku z kanibalizmem. Nazywany jest „moss-eater”, czyli „pożeraczem mchu”. W tym wypadku Wendigo to raczej symbol ucieczki. Chęci ponownego oddalenia się od cywilizacji. Powrotu do natury. To ucieleśnienie zewu dziczy. Szaleńczy bieg przez tajemnicze ścieżki jest biegiem ku wolności. Ku pojednaniu z dziką przyrodą. Pierwotnie, w indiańskich wierzeniach, pokutowała wiara w silną więź człowieka ze światem zwierząt i roślin, gdzie człowiek był częścią tego świata, nie jego zaprzeczeniem. Z czasem ten silny związek utracił częściowo znaczenie, a plemiona zmuszone były „ucywilizować” się, nawet na siłę i poddać nastaniu nowej ery.

Może Wendigo nie jest wcale prawdziwym demonem… Może wspomnieniem czegoś od dawna już zapomnianego? Wspomnieniem wolności pierwszych istot? Czymś co wciąż poszukuje uwrażliwionych, pamiętających stare plemienne opowieści, by odnawiać swoje siły? W końcu Défago jest właśnie dlatego taki wyjątkowy. Bo uwierzył. I udało mu się odpowiedzieć na wezwanie. Przeżył niezapomniane momenty i doświadczył czegoś wyjątkowo pierwotnego w swojej naturze.  Ale powroty zawsze są najtrudniejsze. I nikt nie może być tym samym człowiekiem, gdy raz napotka Wendigo. Gdy powróci z krainy zapomnianych przesądów i  prehistorycznych legend. Świata

„niesamowitych mocy, które wciąż czają się w duszach ludzi i które może same w sobie nie są złe, jednak instynktownie wrogie temu co najbardziej ludzkie.”*

O.

*” (…)formidable Potencies lurking behind the souls of men, not evil perhaps in themselves, yet instinctively hostile to humanity as it exists.” /Algernon Blacwood „Wendigo”/

„Cmętarz Zwieżąt” Stephen King

Bombla_PetSemataryŚmierć to trudny temat. Mroczny i ciężki. Bardzo niepokojący. Ale trudno od śmierci uciec. Trudno się przed nią ukryć. Jeszcze trudniej przewidzieć. Kiedy umiera ktoś starszy łatwiej może pojąć przemijanie, ale kiedy umiera dziecko, zrozumieć nie sposób. Dawniej śmierć była towarzyszką codzienności. Umierały kobiety w połogu, niemowlęta przy porodzie, dzieci na choroby, mężczyźni na wojennym froncie… Mało kto dożywał sędziwego wieku. Śmierć była rzeczywistością. Dzisiaj jest inaczej. Od samego tematu śmierci pragnie się uciec, odwlec i zapomnieć. O śmierci się nie rozmawia, bo nie wypada. Nikt na śmierć nie czeka. Wolimy unikać wszelkich rozważań, żeby nie zapeszać i ukryć głęboko w zakamarkach nieświadomości. Ale kiedy wreszcie śmierć nadchodzi najtrudniej jest się z nią pogodzić.

„Cmętarz Zwieżąt” Stephena King’a (błędy są w pełni świadome, tytuł oryginału „Pet Sematary”) to opowieść o niemożności pogodzenia się z odejściem bliskich, ale także przede wszystkim próba odpowiedzi na pytanie: jak daleko posunie się człowiek, by cofnąć śmierć? Czy da się przed nią uciec? A może istnieje coś gorszego od śmierci?

Bezmiar tragedii w „Cmętarzu Zwieżąt” zaczyna się całkiem niewinnie, bo od przeprowadzki pewnej rodziny do małego miasteczka Ludlow w Maine. Każdy kto zna Stephena Kinga domyśla się, że w Maine nie ma normalnych miasteczek i zawsze w okolicach dzieje się coś dziwnego. Tutaj dziwna jest DROGA, przelotowa stanówka, na której, zginęło mnóstwo domowych pupili z okolicy. Nie bez przyczyny napisałam mnóstwo, bo faktycznie ta „droga” ma tendencje do dziwnego „przyciągania i kuszenia” małych bezbronnych istot. Drugim dziwnym elementem jest tytułowy „pet sematary”, czyli cmętarz zwieżąt, na którym miejscowe dzieci (stąd dziecięce błędy w pisowni) chowają zabite na drodze ukochane zwierzaki. Cmentarz znajduje się w pobliskim lesie, za domem bohaterów i  jest  trochę niesamowitym miejscem, które jednak przede wszystkim wywołuje strach w dorosłych.

To właśnie ten strach, próba ucieczki przed tematem śmierci, paradoksalnie przyzywa śmierć w powieści Kinga. Rachel, straumatyzowana w dzieciństwie przez długie umieranie starszej siostry, za wszelką cenę unika rozmów o śmierci ze swoją córką. Wpada w histerię, gdy trafiają przypadkiem na „cmętarz”. Dzieci mają tą wyjątkową umiejętność przyjmowania trudnych zagadnień w sposób naturalny i dziewczynka nie wykazuje paniki ani strachu, ale reaguje na zachowanie rodziców i histeria matki udziela się dziecku. King idealnie pokazuje, że strach przed śmiercią jest problemem przede wszystkim dorosłych.

Wizyta na „cmętarzu”, reakcja żony i zachowanie dzieci, wywołują na nowo w Louis’ie, głównym bohaterze (który jako lekarz ze śmiercią jest przecież zaznajomiony), lęk. A na ten lęk czekało przez wieki pewne miejsce ukryte daleko w lesie. Miejsce, które jest prawdziwym starym i odwiecznym cmentarzyskiem. Miejsce, które, jak mawiał H.P. Lovecraft, ma duszę. W tym wypadku to miejsce jest bardzo pierwotne i złe, leżące na dawnym terytorium plemienia Mi’kmaq. Według legendy, o czym niestety zbyt późno dowiaduje sie nasz bohater, cmentarz nawiedza teraz indiański demon Wendigo. Co prawda Indian już tam od dawien dawna nie ma, ale wiecie przecież, że jeśli znajduje się chociaż jedna osoba wierząca, to demon wciąż istnieje (według teorii z „Amerykańskich Bogów” Gaimana). A co wiemy o Wendigo? Wendigo to istota, duch, demon, która nawiedzała ludzi, zabijała i zmuszała do aktów kanibalizmu. Według podań, Wendigo jest zawsze w poszukiwaniu nowych ofiar i nigdy nie poprzestaje na jednej. Karmi się śmiercią i potrzebuje jej, chociaż jego czas już dawno przeminął.

Stąd DROGA i jej prawdziwy związek. Zwierzęta giną, przyzywane instynktownie przez dawnego demona lasu, jako jego ofiary. Chowane są w samym lesie, rytualnie przez dzieci, dla których śmierć to konieczność istnienia życia. W prosty sposób zamyka się koło wypadków. Ale kiedy ktoś próbuje śmierć oszukać, jak Louis? Kiedy w sztuczny sposób wypiera konieczność pogodzenia się z odejściem? Naturalny cykl zostaje zaburzony. To zaburzenie w opowieści Kinga (którą czytałam, jak legendę, historię, którą można dzielić się przez pokolenia) spowodowane jest kłamstwem i próbą ukrycia śmierci ukochanego kota córki.

Stephen King w typowy dla siebie, mroczny sposób pokazał, jak strach może przywołać nieszczęście, jeśli zachowane są odpowiednie warunki, odpowiedni czas, a przede wszystkim „idealne” miejsce. Miejsce przesiąknięte złem, starszym od zła, które znają współcześni. Takim, którego nie da pokonać, a jedynie ograniczyć i okiełznać znaną mu magią. Lawina tragedii w „Cmętarzu Zwieżąt”: śmierć Victora, śmierć Church’a, śmierć Gage’a, to nie jest przypadkowy ciąg zdarzeń, ale powiązany ciąg ofiar, spowodowany wywołanym strachem. Przeznaczenia w Ludlow nie można oszukać, bo po prostu przeznaczenie i los nie mają z tymi wydarzeniami nic wspólnego.  Jest tam tylko pradawna śmierć, a od niej nie ma ucieczki.

O.

P.S. Na dokładkę do lektury, specjalnie dla Was, moja ukochana piosenka „Pet Sematary” The Ramones, oparta w pełni na książce, z fragmentami z filmu pod tym samym tytułem:)

„And the night when the moon is bright.
Someone cries, something ain’t right…”