Site icon Wielki Buk

„Joyland” Stephen King

Bombla_JoylandStephen King miał rację. Jest coś wyjątkowego w świeżo wydanej przez Hard Case Crime, nowiutkiej i pachnącej książce „Joyland”. Tak jak zapowiadano wcześniej, powieść ta dostępna jest tylko w wersji papierowej, czyli bardzo „retro” jak na dzisiejsze czasy. A jednak nie da się nie zauważyć, że akurat to konkretne wydanie jest właśnie tym, czym powinno być. Jedynym idealnym wyborem dla tej historii i trudno nawet pomyśleć o „Joyland w wersji zdigitalizowanej. Dlaczego? Hard Case Crime to wydawnictwo z tradycjami. Specjalizuje się od lat w powieściach „pulpowych”, czyli książkach w miękkich „gorszych” okładkach, z charakterystyczną grafiką (często w stylu noir, rysowaną ręcznie), na które składają się przede wszystkim kryminały, thrillery, czy fantastyka. Takie wydanie – miękkie, z unikatową okładką projektu Glena Orbika – to relikt przeszłości. Nawiązanie do niewinnych czasów młodości, która przeminęła i już nie wróci. Dokładnie tak, jak  „Joyland”: opowieść-wspomnienie.

Kto oczekiwał od nowej powieści Kinga, że będzie to mrożący krew w żyłach horror, po którym przebywanie w ciemnym pokoju byłoby nie lada wyczynem, może się nieco zawieść. Podobnie jak wszystkie powieści wydawane w Hard Case Crime, również „Joyland” jest przede wszystkim kryminałem z miejscowymi elementami powieści grozy. Jest tu morderstwo z przeszłości. Jest pełen tajemnic i wyjątkowych postaci park rozrywki. Jest ktoś, kto skrywa mroczny sekret. I jest nasz bohater – Devin Jones, dla którego Joyland miał być jedynie letnią, sezonową przygodą między semestrami na uczelni. Jednak to, co najbardziej rzuca się w oczy w tej opowieści, to wszechobecna i wszechogarniająca obecność śmierci.

Śmierć w „Joyland” ma nie tylko wymiar realny, ale przede wszystkim symboliczny. Całość fabuły dzieje się w drugiej połowie lat siedemdziesiątych XX wieku. Dla Stanów Zjednoczonych był to okres przejściowy. Po aferze Watergate i nieudanej interwencji zbrojnej w Laosie i Kambodży, kraj ten w pewnym zawieszeniu czekał na dalszy rozwój wydarzeń, by pod koniec dziesięciolecia wyjść z kryzysu i rozkwitnąć na nowo. Opowieść Kinga przypada właśnie na ten dziwny moment końca pewnej ery. Devin przypomina sobie o tych letnich miesiącach będąc już u progu śmierci, kiedy przychodzi czas na rozstrzygnięcie życia i doprowadzenie pewnych spraw do końca. Tak, by wszystko stało się jasne.

Żeby dobrze zrozumieć ideę, którą przemycił King, najlepiej będzie poznać kilka faktów na temat jednego z najbardziej amerykańskich przedsięwzięć, jakim są rodzinne parki rozrywki. Co prawda takie parki istnieją na całym świecie i od zawsze, ale w Stanach mają one szczególne, przede wszystkim ekonomiczne znaczenie. Od lat dwudziestych do pięćdziesiątych przypadał czas przyjezdnych wesołych miasteczek, zwanych w USA „carnivals”. Od tego okresu do końca lat siedemdziesiątych królowały prywatne miasteczka stacjonarne, a wraz z postępującą komercjalizacją zostały one zastąpione korporacyjnymi lunaparkami tematycznymi typu Disneyland, które tak dobrze znamy dziś.

Tytułowy Joyland to rodzinny biznes, którego okres świetności już przeminął, ostatni właściciel ma ponad dziewięćdziesiąt lat, a sama idea prywatnego lunaparku chyli się ku upadkowi. Wielka inwestycja, oparta na jednym nazwisku i pojedynczej marce przestaje być modna, a w kolejnych latach całkowicie wyginie, by przeobrazić się w franczyzowe lunaparki, identyczne na całym świecie. Devin, zupełnie się tego nie domyślając, trafia więc do umierającego wesołego miasteczka, dla którego nazwa „wesoły” (ang. joy, czyli radość), przybiera formę anachronizmu.

Główny bohater niedługo kończy dwadzieścia jeden lat, a to oficjalny wiek wyznaczający w Stanach granicę dorosłości. Dla Devina to trudny moment. Jego wieloletnia dziewczyna, Wendy, nagle odsuwa się od niego, zaczyna go ignorować i zarówno on, jak i czytelnicy wiedzą, że wraz z końcem lata nadejdzie także koniec pierwszej, wielkiej miłości. W ciężkiej pracy i codzienności lunaparku, Devin znajduje swego rodzaju ukojenie od dręczących go myśli i bólu złamanego serca. Poświęca siebie dla dobra innych, tak by każdy kto odwiedza park wychodził z niego zadowolony. Szczęśliwszy.

W Joyland Devin sprzedaje radość. Jednak on sam o smutku nie zapomina nigdy. Od śmierci matki to stałe uczucie zawsze gościło w domu, w którym został sam z kochającym ojcem. Mimo to wierzy, że takie krótkie momenty czystego zachwytu zarówno dla młodzieży, dzieciaków, jak i ich rodziców mogą zdziałać cuda i pozwolić chociaż na chwilę zapomnieć o wszelkich otaczających ich troskach. Tylko że samego Devina otacza cień. Czytając powieść może się wydawać, że śmierć obserwuje głównego bohatera na każdym kroku. Coś czai się w mroku i czeka, by schwytać go w swoje szpony i nic nie można na to poradzić.

Głównym wątkiem spajającym „Joyland” jest tajemnicze morderstwo sprzed lat. Cztery lata wcześniej, w jednej z największych atrakcji, jakim jest Dom Strachu, młody mężczyzna zadźgał nożem swoją domniemaną dziewczynę – Lindę Grey. Ciało odnaleziono dopiero na drugi dzień, a jej duch podobno wciąż widziany jest w jednej z alejek strasznej kolejki. Gdy Devin poznaje tę historię całość nabiera tempa, a kolejne puzzle układanki tworzą coraz bardziej spójny i koszmarny obraz. Dalej wydarzenia przybierają dramatyczny obrót, by zakończyć się wielkim, „filmowym” finałem.

Stephen King po raz pierwszy w swojej pisarskiej karierze stworzył historię tak nostalgiczną i tak otwarcie dotykającą tematu śmierci i przemijającego czasu. Pokazał, że nic nie jest stałe. Niczego ani nikogo nie można mieć na wieczność. Na pewnym etapie egzystencji zamiast zyskiwać zaczyna się tracić, a ta strata jest nieodwracalna i nieodwołalna.  Nie można skoczyć w przeszłość, czy powrócić do okresu niewinności. Wszystko jest ulotne, a najbardziej życie człowieka. I właśnie ta myśl staje się największym koszmarem, jaki pozostaje nam po lekturze „Joyland”.

O.

Exit mobile version