Wśród setek seryjnych morderców, którzy od wieków pojawiali się na kartach literatury i fascynowali czytelników całego świata, jeden z nich stał się wyjątkowo popularny i trafił do popkultury ostatnich trzydziestu lat. Mowa tutaj o postaci wyjątkowo mrocznej i nietypowej. Fascynującej i odrażającej jednocześnie. O człowieku, który nadał nowe oblicze potworności. Smakoszu, miłośniku kuchni francuskiej i włoskiej, znawcy sztuki i wielbicielowi muzyki poważnej. Wytworze wyobraźni Thomasa Harrisa, anty-bohaterze i kanibalistycznym doktorze, czyli Hannibalu Lecterze.
„Czerwony Smok” („Red Dragon”) Thomasa Harrisa, po raz pierwszy opublikowany w 1981 roku, to pierwsza powieść z cyklu Hannibala, którą kontynuują „Milczenie Owiec” i „Hannibal”, a których fabuła oparta jest na postaci tego genialnego psychiatry. Co ciekawe, nie zawsze odgrywa on główną rolę w danej historii. Nie jest ich pierwszoplanowym bohaterem, ani czasami nawet drugoplanowym. Hannibal po prostu jest. Jego historia dzieje się zawsze w tle, między wydarzeniami, między dialogami i bohaterami. To bardzo ciekawy zabieg Harrisa, dzięki któremu pozostajemy zdystansowani do jego najsłynniejszej postaci, z oczywistych względów nie mogąc się z nim w pełni utożsamić.
Protagonistami w książkach o Hannibalu są detektywi i agenci FBI. Specjaliści od profilowania przestępców, tropienia seryjnych morderców i odtwarzania miejsc zbrodni. Nie inaczej jest w „Czerwonym Smoku”, w którym głównym bohaterem jest Will Graham – agent po przejściach, jeden z najlepszych w swoim fachu, a obecnie wykluczony ze służby ze względu na problemy zdrowotne. Zostaje poproszony o pomoc w odnalezieniu psychopaty, który w brutalny sposób zabija całe rodziny, w okolicach i na przedmieściach Chicago. Zbrodnie są wyjątkowo drastyczne, połączone z okaleczaniem i nadgryzaniem ofiar, a ich wybór jak na razie wydaje się być zupełnie przypadkowy. W ujęciu sprawcy nie pomaga ani prasa, która nadała mu prześmiewcze przezwisko Tooth Fairy, czyli Wróżka Zębuszka (od śladów ugryzień na ciałach ofiar), ani Doktor Lecter, który w typowy dla siebie sposób podjudza wszystkich przeciwko sobie. A czas pędzi, niedługo ma mieć miejsce kolejna zbrodnia i tylko Will Graham jest w stanie rozwiązać jej zagadkę.
Perspektywa i życie Willa Grahama, to tylko jedna wizja rzeczywistości, jaką napotykamy w książce. Drugą jest sam morderca, Tooth Fairy, z czasem zwany Czerwonym Smokiem, którego prawdziwe imię brzmi Francis Dolarhyde. Gdyby spojrzeć na tę postać z perspektywy jej tworzenia, Francis jest przypadkiem modelowego seryjnego mordercy. Może zabrzmi to dziwnie, ale dokładnie każdy element jego życiorysu, każdy najmniejszy szczegół jego charakteru, każde jego zachowanie odpowiada i wpasowuje się idealnie w psychopatyczny schemat.
Życie nie dało mu szansy na normalność. Niechciany, spłodzony przypadkiem, został porzucony zaraz po urodzeniu, gdy okazało się, że cierpi na genetyczną wadę rozszczepienia podniebienia. Jest rok 1938 i jeszcze przez następne lata nie będzie możliwa prosta operacja korygująca i modelująca wygląd. Dolarhyde trafia do sierocińca, gdzie jest wyszydzany przez wszystkim, od nauczycieli i opiekunów zaczynając, a kończąc na współtowarzyszących mu dzieciach. Ledwo potrafi mówić, nie zna nawet swojego imienia, jego wygląd odpycha lub śmieszy, a wokół nie pojawia się nikt kto chciałby pomóc. W kilka lat później trafia co prawda pod skrzydła swojej babci, ale incydenty molestowania, znęcania się nad nim i po prostu nienawidzenia małych chłopców sprawiają, że Francis traci jakąkolwiek szansę na normalność. Zaczyna zabijać pomniejsze zwierzęta, potem coraz większe, co daje mu pozorne poczucie siły i panowania nad życiem i śmiercią. Jego osobowość ostatecznie mutuje, przekształca go i tworzy podwaliny pod przyszłe wydarzenia.
Gdy na drodze pojawia się tytułowy Czerwony Smok życie Francisa w końcu nabiera sensu, a on sam zyskuje cel. Czym jest Czerwony Smok? To obraz, a dokładnie akwarela autorstwa Williama Blake’a zainspirowana Apokalipsą Świętego Jana zatytułowana „Czerwony Smok i kobieta ubrana w słońce”. Przedstawia bestię, która przygotowuje się do wyrwania dziecka z łona wijącej się u jego stóp, ciężarnej kobiety. Ten obraz pochłania Francisa Dolarhyde’a, wgryza się w jego chory umysł i zostaje tam doprowadzając do obsesji i swoistego rozdwojenia jaźni. Zaczyna wierzyć, że on sam staje się inkarnacją Czerwonego Smoka. Przekształca swoje ciało, tatuuje się i upodabnia jak najbardziej do idealnej wizji samego siebie. Swoją siłą „dzieli się” z innymi, „wyzwalając” ich, „przekształcając”, czyli zabijając całe rodziny, szczęśliwe, poukładane, dokładnie takie, jak jemu nie było dane poznać. Tylko że w tym wszystkim postać Dolarhyde’a jest niestety niesamowicie przewidywalna. Specjalnie stworzona jest tak, by nie mieć przed nami żadnych tajemnic.
Zupełnie odwrotnie niż Hannibal Lecter. Paradoksalnie, to właśnie o nim jest ta opowieść. W czasie tego całego zamieszania przebywa on na zamkniętym oddziale dla psychopatów i seryjnych morderców. Tylko jest pewien problem. Otóż, ani specjaliści sądowi, ani psychiatrzy, ani specjaliści od profilowania przestępców nie potrafią go zaklasyfikować do żadnej z konkretnych grup. Hannibal nie ma sumienia, nie ma doprecyzowanych uczuć, potrafi manipulować dokładnie wszystkimi, na których trafi. Fakt, że przez lata był jednym z najlepszych psychiatrów na świecie zupełnie tu nie pomaga. Lectera nie można poznać, nie można go opisać, nie można scharakteryzować. Każdy jego ruch jest totalnie nieprzewidywalny, a w dodatku wykonany niby od niechcenia. On nie do końca jest człowiekiem. Nazywają go potworem, bo trudno uwierzyć, że ktoś tak idealnie apatyczny i pozbawiony empatii istnieje na świecie.
Harris stworzył go jako drapieżnika-obserwatora, który zawsze gotowy jest do zadania śmiertelnego ciosu. Nawet w klatce, nawet w zamknięciu Hannibal Lecter góruje nad wszystkimi i dominuje, pociągając za sznurki. Jest w centrum akcji, nie będąc nawet częścią wydarzeń. Wystarczy, że jest. Pojawi się na moment, na przykład wysyłając list, który burzy spokój głównego bohatera. To właśnie od niego wychodzą kolejne fabularne wici. On tworzy wątki i motywuje do działania. Przed nim nie ma ucieczki. Niczym pająk obezwładnia, paraliżuje, niszczy i zabija, by na końcu pożreć swoje ofiary, nawet gdy nie robi tego bezpośrednio. Dzięki niemu zawsze coś albo ktoś umiera.
W „Czerwonym Smoku” Thomas Harris skonfrontował ze sobą dwóch seryjnych morderców. Tylko jeden z nich od zawsze miał przewagę i panował nad drugim. Postać Hannibala fascynuje, bo trudno sobie wyobrazić taką siłę i opanowanie umysłu innego człowieka. Największym marzeniem wszystkich psychiatrów w książkach było dostać się w głąb tej postaci. Dokonać sekcji, zanurzyć się w jego mózgu i dokopać się do czegoś co wytłumaczy instynkt mordercy. Tylko że dla Hannibala nie ma żadnego wytłumaczenia. W nim jest tylko mrok, ciemna otchłań, której nikt nie jest w stanie rozświetlić. To, co się tam ukrywa i czai w ciemnościach na zawsze pozostanie zagadką.
O.
P.S. Dla wszystkich ciekawskich, przed Wami „Czerwony Smok i kobieta ubrana w słońce” Williama Blake’a.
Ta książka już od jakiegoś czasu znajduje się na mojej liście „do przeczytania”. Lista jednak jak zapewne zgadujesz jest długa. Niemniej może sięgnę po nią w moich poszukiwaniach inspiracji do Galerii Morderców. 😉
A tak mnie jeszcze naszła garść rozmyślań:
Myślę, że wielu ludzi woli taki typ seryjnego mordercy, który w jakiś sposób może być dla nich zrozumiały – ma emocje, pragnienia czy obsesje, które są odbiciem ich własnych przeżyć. I nawet jeśli odbicie jest przejaskrawione lub wykrzywione, to może być w pewien sposób zrozumiane, przez analogię.
Typ, który nie ma w sobie nic ludzkiego bywa chyba mniej popularny, bo jest po prostu niezrozumiały. A nie każdego odbiorcę (niestety) fascynuje tajemnica…
Sam przekonałem się o tym eksperymentując z tematem w wspomnianej Galerii Morderców. „Mój Pierwszy Raz” zdobył popularność bardzo szybko, „Twój pogrzeb” natomiast głownie wzbudził kontrowersje. 😉
Tylko taki schematyczny psychopata jest taki przewidywalny! Taki trochę nudny, jeśli rozumiesz co mam na myśli. Z założenia wiemy już, że jest po prostu chorym człowiekiem. Hannibal Lecter natomiast przeraża, bo nie da się go zrozumieć, nie mieści się w definicjach, jest po prostu potworny. Osobiście wolę właśnie taki typ, bo przypomina mi człowieka integralnego Sade’a, który wychodzi poza konwencje. „Twój pogrzeb” rewelacyjny, bo wyszedł poza to co znane 🙂 A ludzi to niepokoi. I dobrze 😀
Tak, rozumiem co masz na myśli i sam się z tym zgadzam. Aczkolwiek jak zauważyłem jednak wyjście poza pewne ramy „człowieczeństwa” czyni utwór (czy to liryczny czy prozatorski) trudniejszym w odbiorze. Dlatego sam się po prostu zastanawiam, w którą stronę powinienem się skierować. Dziękuję jednak za dobre słowo – to zawsze przywraca nieco wiary w dany kierunek. 😉
Hm, no niestety od tego nie da się uciec 🙂 Zawsze to co mniej ludzkie jest trudniejsze, bo wymaga dodatkowego podłoża filozoficznego, którego często odbiorcy po prostu nie mają w wystarczającej ilości, żeby w pełni zrozumieć intencje autora. Zawsze jednak możesz eksperymentować i sprawdzać ile wytrzymają 😉
Mozesz zdradzic tytuly ksiazek z Twojej galerii mordercow?
polecam tez film Czerwony smok z 86 roku MIchaela Mann’a.
Galeria Morderców to cykl poetycki Sigil of Scream, pod linkiem poniżej:
http://swiatyniakrzyku.wordpress.com/category/komnaty-poezji/galeria-mordercow/
Już to robię. 🙂 Niektórzy na szczęście są dość wytryzmali. 😉