Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami żyła sobie przeurocza dziewczynka. Była tak śliczna, dobra i miła, że wszyscy ją uwielbiali. Szczególnie jej kochająca babcia, która uszyła wnuczce czepek z czerwonego materiału. Dziewczynka wyglądała w nim tak pięknie, że ciągle go nosiła. I dlatego nazwano ją Czerwonym Kapturkiem. Kiedy jej babcia zachorowała, Czerwony Kapturek wiedziała, że musi ją odwiedzić i wspomóc w chorobie. Z winem i zakąską w koszyczku, beztrosko ruszyła przez las, lecz na drodze do domku babci zaczepił ją wilk. Zauroczył, zakręcił tak, że dziewczynka zeszła z utartej ścieżki i poszła głęboko, w ciemny las. A na to właśnie czekał wilk. I nikt do końca nie wie, czy ta historia kiedykolwiek zakończyła się w pełni szczęśliwie.
„Babcia mieszkała w lesie, pół godziny drogi od domu dziewczynki. Czerwony Kapturek szedł zaledwie kilka minut, gdy nagle zastąpił mu drogę wilk.”
Jakże klasyczna, jakże prawdziwa zdaje się być ta straszna baśń o Czerwonym Kapturku! To historia-ostrzeżenie, którą zna każde dziecko, a przede wszystkim każda mała dziewczynka. Strzeż się wilka! Strzeż się jego pięknych, zalotnych oczu! Strzeż się tej dzikości w twoich sercu! Tą tak dobrze znaną baśń wykorzystała Marissa Meyer w swojej drugiej części Sagi Księżycowej, niezwykłej adaptacji, zatytułowanej „Scarlet”. Po raz kolejny baśń stała się podstawą, kanwą i szkieletem, na którym autorka dobudowała perfekcyjnie wykreowaną fabułę, po brzegi wypełnioną intrygującymi detalami. Tym razem do swojej futurystycznej wizji świata dodała tajemniczy leśny element, pozornie sielski, tak jak pozornie spokojna była opowieść o Czerwonym Kapturku.
„Zeszła ze ścieżki i skręciła między drzewa. Kiedy zrywała kwiat, za każdy razem dostrzegała trochę dalej jeszcze ładniejszy i podchodziła, by też go zerwać. I tak zapuszczała się coraz głębiej w las.”
Fabuła „Scarlet” zaczyna się w momencie, gdy kończy się pierwszy tom cyklu, czyli „Cinder”. Czytelnik zostaje przeniesiony z futurystycznego Nowego Pekinu na francuską prowincję, do małej wioski, na warzywną farmę Michelle Benoit. Okazuje się, że jej właścicielka, starsza pani z militarną przeszłością pilotki myśliwca, zaginęła bez wieści. Po prostu zniknęła bez pożegnania. Odnalezienia Michelle podejmuje się jej jedyna, ukochana wnuczka – osiemnastoletnia Scarlet. Zadając niewygodne pytania natrafia na swojej drodze na niejakiego Wolfa, wilka w ludzkiej postaci, który wbrew ostrzeżeniom intuicji Scarlet zostaje jej towarzyszem w poszukiwaniach. Zdaje się, że ten dziki, nieokiełznany mężczyzna, uliczny zapaśnik, kryje jakiś sekret, który być może związany jest z Michelle. A wszystkie tropy prowadzą bohaterów prosto do Paryża, miasta świateł i mrocznych sekretów.
„– Och, babciu, jakie masz wielkie, przerażające zęby…”
Michelle Meyer po mistrzowsku ukryła detale i poprowadziła narrację w taki sposób, że nie sposób powiedzieć kto kogo zwodzi, kto kogo prowadzi dalej w las, ani nawet jak zakończy się poszukiwanie, chociaż im bliżej końca, tym bardziej oczywiste stają się zamiary bohaterów. Tak jak w „Cinder”, tak i w „Scarlet” pierwsze nawiązania do baśni o Czerwonym Kapturku wydają się być niemal przerysowane – bluza w kolorze krwi, tajemniczy nieznajomy o zwierzęcym sposobie bycia i gra pomiędzy bohaterami. Ta gra jest tym, co tak głęboko kryje się w baśniowym pierwowzorze i to ona została przeniesiona na pierwszy plan opowieści. Scarlet wie od początku, że została uwiedziona, a jednak brnie w ten symboliczny las, w jaki prowadzi ją niemal za rękę Wolf. Lasem jest tutaj przeszłość babci dziewczyny, a ta nie ma jednej, spójnej ścieżki, tylko ciemne, dawno nieodwiedzane szlaki.
Wolf, czyli nasz wilk, jest dla Scarlet tropem, jest przewodnikiem i wskazówką. Podobnie jak w baśni, to on prowadzi dziewczynę w dorosłość. A raczej w naostrzone szpony odpowiedzialności. Pozbawiona dobrze znanego sobie autorytetu starszej, doświadczonej kobiety, jaką była babcia, Scarlet musi sama zacząć podejmować decyzje i nauczyć się ufać intuicji. Wolf stanowi dla niej doskonałe pole do doświadczeń, bo sam jest niepewny, waha się i te momenty wykorzystuje dziewczyna. Nawiązując do znaczenia baśni – Czerwony Kapturek uczy się powoli jak uwieść wilka, jak odwrócić karty i oswoić dzikość czyhającą w bestii. Ze strony na stronę zanika w Scarlet pozostałość jej niewinności, infantylności, która żyła w niej dzięki opiece babci i teraz musi zostać zniszczona, by dziewczyna stała się w pełni kobietą. Dzięki konwencji jaką obrała Marissa Meyer, jest to możliwe i świetnie uzupełnia tak dobrze znaną wszystkim postać.
O ile w baśni wilk był tym co ma pokazać Czerwonemu Kapturkowi różnicę między obowiązkiem a przyjemnością, dać jej jedyną w swoim rodzaju okrutną lekcję życia, to w „Scarlet” Wolf sam w sobie prowadzi walkę, nadając tej postaci intrygującą symbolikę rozdwojonego potwora. W osobie Wolfa biją się klasycznie, jak w każdej ludzkiej bestii, jego id, czyli zwierzęca dzika natura, oraz jego ego, czyli oswojona opiekuńcza natura mężczyzny. Czytelnik obserwuje jego reakcje, dziwi się instynktom łowcy, ukrytym w jego ciele, bo zagadka tej męskiej postaci nie jest tak oczywista, jak mogłoby się wydawać. Oczywiście, poza aspektem psychoanalityczno-seksualno-symbolicznym, rozgrywającym się na drugim, wewnętrznym planie, nie możemy tutaj zapomnieć o aspekcie romantycznym, czyli klasycznym romansie, jaki zafundowała nam autorka – dziewczyna i bestia, na przekór własnym naturom.
„Scarlet” Marissy Meyer to kolejny doskonale dopracowany tom futurystycznej, rozwijającej się Sagi Księżycowej, jak również fascynująca adaptacja tak dobrze znanej baśni o dojrzewaniu, do stawaniu się kobietą i wyborze, jaki musi ona dokonać już na nowej drodze życia. Fabuła pędzi i rozgrzewa się, dodając czytelnikowi kolejnych smaczków ze świata ziemi po IV wojnie światowej. Kto raz dał się wciągnąć w Sagę Księżycową, ten po prostu nie da rady sobie odpuścić, jeśli uwielbia baśnie, luźne nawiązania, rozsypane smakołyki, które zbiera się i tworzy na własną, czytelniczą rękę całość tego, co dzieje się na drugim, symbolicznym planie. Tym bardziej, że w „Scarlet” tych pyszności jest jeszcze więcej, jeszcze więcej uniwersalności przekazu i to sprawia, że ta część cyklu Marissy Meyer może być tym ciekawsza i tym lepsza od pierwszej.
O.
*Specjalnie pominęłam w tekście wątek Cinder, tak żeby nie zdradzić żadnych, nawet najmniejszych elementów tej strony fabuły 🙂
**Po więcej „Scarlet” Marissy Meyer koniecznie zajrzyjcie na VLOGA: