Zdawać by się mogło, że w dwudziestym pierwszym wieku dobre, stare klasyczne baśniowe motywy pójdą w zapomnienie i zostaną zastąpione przez nowatorskie, futurystyczne wątki prosto od zdobywców kosmosu. Nic bardziej mylnego. Baśnie inspirują twórców popkultury, w tak intensywnym zakresie w ciągu ostatniej dekady, że nagle, jak grzyby po deszczu powstały seriale oparte chociażby o klasyczne opowieści Braci Grimm, dziesiątki tytułów książek na nowo opowiadających historie Hansa Christiana Andersena, czy Charlesa Perrault, a nawet adaptacje i readaptacje oparte już… o filmowe ekranizacje owych baśni. Wychodzi na to, że baśń jako gatunek nigdy nie miała się lepiej, jak dziś. Powraca na okrągło, zadomowiła się w naszej wyobraźni i stanowi podstawę jednego z najpopularniejszych gatunków współczesnej literatury popularnej, czyli młodzieżowej odmiany powieści fantasy.
Doskonałym przykładem tego gatunku jest bestsellerowa powieść, pierwszy tom uwielbianej na świecie serii Sary J. Maas, czyli „Szklany Tron”. Powieść, której podstawową inspirację dla autorki stanowiła nie tyle oryginalna baśń, a film animowany ze stajni Disneya, w postaci „Kopciuszka”. Wydaje się to co najmniej absurdalne, jednak jak się okazuje – bardzo popularne wśród współczesnych autorów gatunku. Jedna scena, poboczny wątek, motyw przewodni, to wszystko wystarczy, aby poprowadzić całą opowieść, od początku do końca, która co prawda powiela samą siebie w nieskończoność, niemniej stanowi łakomy kąsek dla spragnionych „odświeżonych” baśni czytelników. Sarah J. Maas poszła dokładnie w tym kierunku, nadając jedynie kilka charakterystycznych dla siebie rysów, a szkielet „Szklanego tronu” opierając o sprawdzone, à la baśniowe formuły, zapewniając sobie tysiące tysięcy wiernych fanów na całym świecie.
Osiemnastoletnia, legendarna zabójczyni Adarlanu, niejaka Celaena Sardothien, od roku odbywa karę w mrocznych kopalniach soli w Endovier. Próbując przetrwać za wszelką cenę, wspominając swoje dawne dzieje i popularność, zdaje sobie sprawę, że może nigdy więcej nie zasmakować wolności. Jednak pewnego dnia, do obozu przybywa ktoś, kto składa jej nietypową propozycję – w imieniu króla ma wziąć udział w turnieju, walcząc o zdobycie tytułu Królewskiego Obrońcy i odzyskanie, przynajmniej teoretycznie, utraconej wolności. Na szklanym zamku na nowo odzyskuje dawny wigor – ćwiczy walkę pod okiem niezwykle przystojnego dowódcy straży, a wszystko to, by zadowolić również przystojnego księcia Doriana. A w międzyczasie, Celaena rozmyśla nad pięknem swoich strojów, nad atmosferą panującą w królestwie oraz nad mroczną tajemnicą, która zdaje się otaczać tę ciemiężoną krainę.
Przyglądając się powyższemu skrótowi fabularnemu nie można mieć wątpliwości, co do zamierzeń autorki – stworzenia jednej z popularniejszych serii, która nie tylko trafi do starszej młodzieży, ale będzie miała również szansę ująć grupę tzw. „młodych dorosłych”. Silna, jednak wrażliwa i bardzo kobieca bohaterka. Obowiązkowy trójkąt miłosny, w którym naprzeciw siebie stoi dwóch zupełnie różnych młodych mężczyzn, którzy niby próbują, jednak za nic na świecie nie mogą zdominować samej bohaterki. Na dokładkę bardzo dziewczęce, niemal urocze motywy, jak tańce, przygotowania do balu, ogromne, wręcz obsesyjne przywiązanie do kroju i tekstury strojów. Ograniczona przemoc, pomimo tego, iż to właśnie krwawy turniej ma być głównym wątkiem, to okazuje się, że jest jedynie pobocznym zadaniem do wygrania. To właśnie te elementy tworzą współczesną baśń i budują nowy rozdział historii literatury popularnej.
Celaena Sardothien, jako główna bohaterka, pomimo ewidentnego pragnienia unikatowości, perfekcyjnie wpasowuje się w klasyczny schemat i przez to, zamiast się wyróżniać, wpada niestety w tłum podobnych już-nie -dziewczyn, a jeszcze nie kobiet literatury młodzieżowej. Ma osiemnaście lat, a już jest najbardziej morderczą, najniebezpieczniejszą i najlepiej wyszkoloną zabójczynią w całym królestwie. Jest śliczna, naznaczona bliznami, jednak w ukrytych miejscach, urocza i zalotna. Wygadana i oczytana. Nie wspominając o jej szkoleniu, o roku w niewoli i smutnych wspomnieniach z dzieciństwa – to postać, która wyjdzie cało z każdej opresji, zdobędzie każdy upragniony tytuł i zawładnie sercami wszystkich mężczyzn, spośród których na koniec będzie musiała jedynie wybierać. Ot, typowa Mary Sue, czyli najbardziej doskonały ideał, który udaje, że nim nie jest.
Współczesna baśń, tak jak dawniej klasyczne opowieści typu „Śpiąca Królewna”, czy „Kopciuszek”, opierają się na podobnych schematach, jednak, co dość zaskakujące, pozbawione są właśnie elementu zaskoczenia. Od pierwszej strony można przewidzieć ze szczegółami to, co wydarzy się w kulminacyjnym, jak finałowym momencie. Te „wyjątkowe” chwile, które mają przeżywać bohaterowie, ich romantyczne/zabawne, przesycone takimi samymi dowcipami dialogi, różnią się jedynie opisem sceny i otoczką fabularną, ale gdy spojrzeć bliżej są takie same, bo prowadzą dokładnie do tych samych wniosków. Prawdziwa miłość triumfuje, zło, nawet w tej pomniejszej postaci, w końcu dostanie za swoje, główna bohaterka wycierpi męki Samsona, jednak wyjdzie z cielesnych prób bez szwanku i równie śliczna jak na początku, a nawet jeśli „długo i szczęśliwie” nie nastąpi od razu, to po prostu zostanie wydłużone w czasie, sprawdzi się do pewnego stopnia, czego możemy być zawsze pewni.
„Szklany Tron” Sary J. Maas idealnie wpasowuje się w ten schemat, jednocześnie będąc fajnie i sympatycznie napisaną powieścią dla młodszej i starszej młodzieży. Dorośli czytelnicy, niezaznajomieni jeszcze z formułą gatunku również mogą poczuć się, jakby powrócili do młodzieńczych lat i na nowo spróbować przeżywać rozterki tamtych chwil. Jednak, czasami odnoszę wrażenie, że tak, jak kilka lat temu literatura młodzieżowa wpadła w matnię historii o wampirach, trójkątach nietoperzo-wilków, to teraz wpada w pułapkę nadmiernej baśniowości i niebawem znowu nastąpi zmęczenie materiału. Do tego czasu z pewnością Sarah J. Maas będzie triumfować, a jej czytelniczki odnajdą w jej powieściach dokładnie to, czego pragną oczekiwać. I wyjdą z tej przygody jak najbardziej zadowolone.
Osobiście, muszę zaznaczyć, że mój czas na pełną emocji lekturę „Szklanego Tronu” już przeminął. Spóźniłam się o jakieś dziesięć lat, niemniej miło było cofnąć się do tamtych czasów i przypomnieć sobie tę siłę, jaką dawała niezachwiana wiara we własne dziewczęce możliwości, a każdy kolejny chłopak był „taki przystojny” i miał „takie szafirowe oczy”. Teraz serię Sary J. Maas zostawiam młodszym czytelniczkom i to im polecam opowieść o legendarnej zabójczyni Celaenie Sardothien.
O.
*Po więcej „Szklanego Tronu” koniecznie zajrzyjcie na VLOGA 🙂