Był taki czas, gdy przeszłość jawiła się jako nieostra, eteryczna, subtelna iluzja, powleczona migającym filtrem. Obrazy objawiały się niczym w celowym spowolnieniu – uchwycone spojrzenia, urwany śmiech, szelest sukienki na letnim wietrze. Zapach słodkości uchwycony w powietrzu, jak pewnej magdalenki. Wieczne lato… I pewnie pozostałoby już tak na zawsze, gdyby nagle ni stąd, ni zowąd nie pojawił się ON i nie zawiało północnym chłodem. Obraz przeszłości nagle wyostrzył się, aż do bólu. Północny wiatr przegnał pastelową lekkość, a w zamian przyniósł woń czegoś rozkładającego się z oddali. Surowy krajobraz, zastąpił ten bajkowy. Zima przejęła lato. Wszystko zastygło, jak na czarno-białej, silnie skontrastowanej fotografii. On to Karl Ove Knausgård – i już nic nigdy nie będzie takie samo w literaturze.
„Zawsze przecież pragnąłem mieszczańskości. Zawsze chciałem być porządny. Uważałem, że sztywne formy i określone reguły istnieją po to, by utrzymać wnętrze człowieka na swoim miejscu, utemperować je, uczynić z niego coś, z czym da się żyć, nie pozwolić by stale było szarpane i rozdzierane. Ale zawsze gdy znalazłem się w mieszczańskim otoczeniu (…) – mieszczańskość uwidaczniała moje wewnętrzne nieprzystosowanie, to, co we mnie nie pasowało, nie mieściło się w formach i sztywnych ramach, a więc wszystko, czego w sobie nienawidziłem. A tutaj? Linda, ja i dziecko? Nowe życie, nowe miasto, nowe mieszkanie, nowe szczęście?”
Księga Druga Mojej Walki Karla Ove Knausgårda, która właśnie trafiła do polskich księgarń, podobnie jak cała sześciotomowa seria, to fenomen literacki na całym świecie. Zwyczajne życie jeszcze nigdy nie było tak fascynujące, zmagania z codziennością jeszcze nigdy nie robiły tak intensywnego wrażenia. Pisarz-ekshibicjonista, autor-egoista, który rozpruł siebie, rozpruł swoich najbliższych, rozerwał rodzinę oraz przyjaciół, by oddać na książkowej tacy czytelnikowi, który rzuca się na te krwiste kąski z wypiekami na twarzy. I nie ma żadnych wyrzutów sumienia. Tak jak sam Karl Ove Knausgård, który nie chce niczego ukrywać, nawet nie do końca potrafi cokolwiek zachować dla siebie. Jego monumentalne dzieło to pole szalonych eksperymentów emocjonalnych, wiwisekcyjnych operacji na otwartym umyśle i sercu, bez znieczulenia, bez szansy na ucieczkę od bólu.
Księga Druga Mojej Walki to rentgen pożycia małżeńskiego Karla Ove, po przenosinach do Sztokholmu i ucieczce z rodzinnej norweskiej wysepki. Surowy Norweg na szwedzkiej ziemi, sztucznej, wyniosłej, nieprzyjaznej, która ukrywa swoją prawdziwą twarz pod maskami tysięcy nakazów i zakazów. Idealnie domki, perfekcyjne mieszkania i ich mieszkańcy jak spod igły. Wieczna dieta, jedna wielka biodegradacja i ekologiczna żywność w dopiętych na ostatni guzik, wypielęgnowanych przestrzeniach. A w tym wszystkim totalnie nieprzystosowany Karl Ove i jego druga żona Linda. Na dokładkę kolejne dzieci i ich mniejsze, niemniej równie wstydliwe tajemnice. Bliższa i dalsza rodzina. Przyjaciele i znajomi. Oraz świat literatury, który pochłania tak naprawdę wszystko inne i to on w szerszej perspektywie jest główną postacią tej książki.
Knausgård podejmuje się opisu swoich nowych roli – przykładnego partnera, wyrozumiałego ojca, zdolnego do poświęceń pisarza i… obala wszystkie te portrety po kolei, sprawiając, że z niedowierzaniem czytelnik śledzi jego kolejne zwierzenia. Przeżycia rodzinne Karla Ove niepokojąco potrafią przypominać te wszystkie ukrywane, niemniej bardzo bolesne tajemnice, które od czasu do czasu miewa każdy człowiek. Na przykład wtedy, gdy wymarzone, zaplanowane dzieci stają się podstawą codzienności, od której nie można, a chce się uciec. Kiedy próbuje chować się w tłumie, by paradoksalnie odszukać samotność, bo własny dom wydaje się złotą klatką. Albo wtedy, gdy nagle rzuca wszystko, wyjeżdża, zostawia innym na głowie przysłowiowe życie i zanurza się w świat swojej literatury. I potrafi wzbudzić tym zazdrość. Że ma odwagę. Że może. I że będzie miał dokąd wrócić.
To właśnie literatura, książka, proces twórczy są prawdziwymi bohaterami Księgi Drugiej Mojej Walki. Ani na chwilę Karl Ove nie przestaje być pisarzem. Może zarzucić rolę ojca, męża, syna, czy przyjaciela, ale nigdy nie rozstaje się ze swoim pisarskim ego. Sam zaznacza, miejscami wykrzykuje, że po prostu musi pisać, nie może tak sobie przestać, a chwile przed klawiaturą to momenty największej euforii i szczęśliwości, o których rozmyśla długo, gdy już jest po wszystkim. Miewa chwile niemocy, niemożności uchwycenia motywu (gdy tworzy powieść „o sandałach i piasku”), wątpi w siebie, czasami w swoje umiejętności i przeżywa te procesy na liczne sposoby. Niemniej robi to zazwyczaj w samotności, bo nawet gdy Karl Ove przebywa z najbliższymi, to okazuje się, że najbardziej żyje wewnątrz. I nie pokazuje kim do końca tak naprawdę jest. To taki spóźniony ekshibicjonizm, gdy moment przeminął, pozostało wspomnienie, a nagle okazuje się, że wszystko było inaczej i wcale nie tak.
Można sobie jedynie wyobrazić, jak po latach reaguje rodzina, przyjaciele, czy znajomi Karla Ove na prawdę o samych sobie. Na obraz, który kreuje pisarz i na chwile, które zapamiętał. Co nim kieruje, gdy obala własne mity, gdy rozdziera rodzinne fotografie, demaskuje własną rzeczywistość? Wyrachowanie? Okrucieństwo? Próba odnalezienia siebie i swojego miejsca? Jest w tym coś niezwykle egoistycznego i jak we wszystkich powieściach z wątkiem autobiograficznym – uzależniającego, bo po każdym rozłożonym na strzępy sekrecie pojawia się następny i nie sposób go nie spreparować. Niemniej jednocześnie jest w tym taki element autodestrukcyjny, bo pisarz jako człowiek staje się transparentny. Pokazuje wszystko, nie ukrywa już nic, tylko ekscytuje się własnymi emocjami i przeżyciami wciąż na nowo rozstrzygając o swojej przyszłości.
Być może trudno będzie w to uwierzyć, ale nie sposób nie zaznaczyć, że „Moja Walka: Księga Druga” Karla Ove Knausgårda to jeszcze mocniejszy, jeszcze intensywniejszy kawał genialnej współczesnej literatury, z mroczną skandynawską nutą. Proza Karla Ove na swój sposób uzależnia, chociaż trudno powiedzieć, jaki konkretnie czynnik do tego uzależnienia doprowadza. Osobiście stawiam na bolesną, krzywdzącą miejscami szczerość – pisarza, ojca, męża, przyjaciela – Karl Ove zrywa wszystkie swoje maski i staje przed nami taki niepozorny, przezroczysty, surowo norweski. Wydaje się, że wiemy już wszystko, ale nie bądźmy naiwni. To dopiero początek, a przynajmniej jedna trzecia tego, co autor nam zgotował. Pozostaje czekać na więcej.
O.
*Recenzja powstała we współpracy z Księgarnią Internetową Bonito 🙂
**Po więcej Karla Ove koniecznie zajrzyjcie na VLOGA!