Site icon Wielki Buk

„Papierowe miasta” John Green – recenzja

Bombla_PapieroweMiasta

Miłość do podróżowania, wiara w oczyszczająca moc wędrówki i zamiłowanie do częstej zmiany miejsca pobytu to bardzo wdzięczny temat dla różnorodnych twórców kultury. Wanderlust to motyw, który przebija się od zawsze, a który można najlepiej zobrazować postacią Włóczykija z sagi o Muminkach Tove Jansson. Iść przed siebie, jechać w kierunki słońca, często z raczej zarysowanym celem, bo to właśnie wędrówka i idea podróży same w sobie są najważniejsze, tak jak wyrwanie się z okowów codzienności.  Cechą wędrowca jest pragnienie wiecznej zmiany, strach przed rutyną i wtłoczeniem w społeczną machinę z wyścigiem szczurów na czele. Nie łatwo być wagabundą, tym bardziej we współczesnym świecie nakierowanym przez system.

„To papierowe miasto. Mówię ci, tylko popatrz, Q: popatrz na te wszystkie ślepe zaułki, ulice, które zawracają same na siebie, wszystkie domy wybudowane po to, by się rozpaść. Na wszystkich tych papierowych ludzki mieszkających w swych papierowych domkach i wypalających swoją przyszłość, byle tylko siedzieć w cieple. Na wszystkie te papierowe dzieciaki pijące piwo, które kupił im jakiś menel w papierowym całodobowym. Każdy opętany jest manią posiadania przedmiotów. Cienkich jak papier i jak papier kruchych.”

Boleśnie przekonują się o tym bohaterowie młodzieżowej powieści „Papierowe miasta” (oryg. „Paper Towns”) autorstwa Johna Greena. Ten bestsellerowy autor i głos współczesnych nastolatków podbił serca czytelników i krytyki opartą po części na faktach powieścią „Gwiazd naszych wina”, a jego kolejne książki miesiącami utrzymują się na szczycie. W czym tkwi sekret pisarza? Opierając się o „Papierowe miasta” nie można nie zauważyć tej zwyczajności, z jaką opisuje on życie młodych ludzi. Dom, rodzice, przyjaciele, szkoła, czyli sama codzienność, jednak w tym wypadku podszyta romantyczną tęsknotą, żywcem zaczerpnięta od XIX-wiecznych mistrzów. Ból serca, pragnienie wolności, konieczność ucieczki, byle nie oszaleć i nie stoczyć się w kierunku wiecznej ciemności.

Margo Roth Spiegelman. Dziewczyna z sąsiedztwa, dziewczyna-marzenie, zbyt popularna i wyrafinowana, wiodąca prym na szkolnych korytarzach liceum w Orlando na Florydzie. Tak postrzega ją Q – Quentin, przyjaciel z dzieciństwa, z którym jej drogi rozeszły się lata wcześniej, aż do dnia, gdy tak jak dawniej Q razem z Margo znowu przeżyje przygodę swojego życia. On i ona. Samochód, a w nim m.in. trzy ryby opakowane w gazetę, puszki z farbą i babski krem do golenia. I cała lista osób, na których Margo pragnie się zemścić. To jedna szalona noc na miejskich ulicach, gdzie jak się okazuje Margo zamyka pewien rozdział swojego życia. Rankiem znika – ze szkoły, z domu, z życia wszystkich. Tylko Q zauważa, że pozostawiła po sobie wskazówki, które naprawdę mają sens, a których odbiorcą ma być najprawdopodobniej sam Quentin. Kim była, kim zdawała się być, a kim jest naprawdę Margo?

Papierowe miasta, papierowi ludzie i ich papierowe marzenia – wszystko takie samo, schematyczne, zawsze w kontekście wielkich oczekiwań dorosłości. Kolejne generacje kopiują poprzednie pokolenia, niemal bezwiednie i płynnie kontynuując tradycję. Młodzieńczy bunt, ucieczka od konformizmu i utartych ścieżek to domena nastoletnich lat, a jednocześnie coś, z czego zwyczajnie się wyrasta. Liczenie gwiazd zamiast przysłowiowych dolarów zostaje czasami na dłużej, szczególnie w przypadku takich osób jak Margo, dla których istnienie jest zbyt bolesne, a każdy kolejny dzień przynosi zawód. I wtedy właśnie pozostaje jedynie podróż – ostateczny ratunek i jedyny sposób na życie.

A cóż może być bardziej amerykańskiego od motywu drogi, szlaku i wędrówki? Wiedział od tym Walt Whitman, wiedzieli o tym Lana del Rey i Willie Nelson. Wiedział o tym Jack Kerouac, Cheryl Strayed – czasami trzeba wyruszyć w szlak, by odnaleźć siebie. Wiecznie w drodze i na zawsze wolni, w otoczeniu swoich myśli i pragnień. Tego pragnie Margo, na przekór wszystkim, wbrew rodzinie i przyjaciołom. Potrzebuje adrenaliny, poczucia ruchu i tej niewiedzy, co przyniesie jutro. Od dziecka towarzyszyła jej narastająca melancholia, nienazwana tęsknota za czymś mrocznym, co zamieszkało w jej duszy. Dostrzegła sznurki istnienia, ujrzała sieć powiązań zbyt wcześnie, by w pełni je pojąć i to naznaczyło ją, nie pozwalając odrzucić młodzieńczych marzeń.

John Green stworzył powieść na wskroś amerykańską, której nie sposób nie odczytywać w kontekście amerykańskiej kultury, umiłowania wolności i konstytucyjnej pogoni za własnym szczęściem. Margo goni coś nieuchwytnego. Sama nie potrafi doprecyzować czego, wie jedynie, że musi iść przed siebie, aż do chwili, gdy tego nie znajdzie. Quentin i jego przyjaciele, szkolni koledzy Margo opuścili już tę Nibylandię – znają swoje miejsce w mniej więcej wiedzą, czego oczekiwać od przyszłości. Grają swoje role i są z tym szczęśliwi. Najsmutniejszym momentem „Papierowych miast” okazuje się wtedy  nie sam fakt zniknięcia Margo, ale ralizacja, że nigdy nie mogła być sobą, ciągle nosiła maskę popularnej, próżnej dziewczyny, gdy w sercu była awanturniczą Margo Roth Spiegelman – wagabundą, podróżniczką, odkrywcą papierowego miasta.

„Papierowe miasta” Johna Greena to piękna opowieść o tajemnicy, o sekrecie i o dziewczynie, która nie chciała dorosnąć, przynajmniej nie w taki oczywisty sposób. O duszy tułaczej, umiłowaniu wędrówki przez bezkres dróg. O potrzebie obserwacji i tworzeniu własnych historii. Bohaterowie tej młodzieżowej powieści zmuszeni są szybko dorosnąć i pojąć brzemię odpowiedzialności za drugiego człowieka. To współczesny powrót idei bohemicznej wolności, która zanikła wraz z ostatnimi pustymi plamami na mapach, a które kusiły wyzwoleniem duszy. Podążając za Waltem Whitmanem, za Margo Roth Spiegelman: „Zawsze w drodze, zawsze na szlaku.”

O.

*Recenzja powstała we współpracy z Księgarnią Internetową Bonito 🙂

**Po więcej „Papierowych miast” Johna Greena i KONKURS z Bonnie Blue koniecznie zajrzyjcie na VLOGA:

Exit mobile version