Na tym świecie
Chodzimy po dachu piekła
Oglądając kwiaty…Matsuo Bashō
Druga Wojna Światowa odcisnęła niezmywalne piętno na wszystkich kolejnych pokoleniach. Czy byśmy chcieli, czy też nie – wszyscy jesteśmy dziećmi, wnukami i prawnukami tych, którym udało się przetrwać. Dla przeciętnego Europejczyka ten straszny okres historii kojarzy się przede wszystkim z Adolfem Hitlerem oraz wzlotem i upadkiem tysiącletniej Rzeszy. Do głowy wpadają poszczególne daty potyczek na froncie europejskim, wspominamy obozy zagłady, Normandię, krwawy szlak Sowietów, zbombardowane połacie ziemi, tajne operacje i Berlin, a dopiero po jakimś czasie do głowy przychodzi nam dżungla i rajskie wyspy Pacyfiku. Zatopienie Floty Pacyfiku i zmiecenie z powierzchni ziemi Hiroszimy i Nagasaki figurują prawie od razu po sobie. Gdzieś po drodze zapominamy o bezkompromisowej walce, o poświęceniu i przede wszystkim o tym, że Japonia, stojąca po stronie nazistów, stworzyła własne piekło na ziemi dla setek tysięcy jeńców wojennych, dla żołnierzy sił alianckich, którzy utracili wtedy cząstkę siebie.
„Wszystko zadawało się czekać na jakieś rozwiązanie, które nie nadchodziło, na wydarzenie, które nadałoby temu wszystkiemu sens w oczach Dorriga i jego żołnierzy, na jakieś katharsis, które wyzwoliłoby ich wszystkich z tego piekła.”
Takim piekłem, niezapomnianym dramatem, powracającym w najgorszych koszmarach była budowa Kolei Birmańskiej, która stała się grobem dla niemal 200 000 ludzi, większości żołnierzy australijskiej armii. Kolej Śmierci, bo tak ostatecznie nazwano czołowy japoński projekt wojenny, który utwierdzał cesarskie słońce o tym, że może wciąż jasno świecić i przewodzić wodom Pacyfiku. Cesarz Hirohito, bo o nim tutaj mowa, był dla japońskich żołnierzy bóstwem, wszechpotężną siłą, dzięki której mieli motywację do działania, do ostatecznego poświęcenia w imię kraju, w imię potęgi, którą pragnęli być. W którą wierzyli całymi sobą. I tak na wodach Oceanu Spokojnego zderzyły się z impetem dwie zupełnie odrębne cywilizacje: wschód i zachód, dwie różne rasy gardzące sobą nawzajem i dwie różne siły jeszcze przed epoką globalizacji. Różnice były tak ogromne, że aż niezrozumiałe dla australijskich żołnierzy – Japończycy łączyli w sobie ludzi i bestie, nieskończoną godność i okrucieństwo, do którego nie sposób było być zdolnym o zdrowych zmysłach. Jak napisał Richard Flanagan w „Ścieżkach Północy” – ścinali głowy samurajskim mieczem recytując na głos poezję śmierci.
A wokół krew, brud, smród, wszechobecna przemoc wobec jeńców i wymęczone do ostateczności ciała. I głód. W tym Dorrigo Evans, lekarz, który także jest jeńcem, który próbuje ratować życie innych, chociaż nie ma ku temu żadnych środków. Podczas budowy Kolei Śmierci niewolnicy często nie mieli nawet ubrań, nie wspominając o braku podstawowych narzędzi. Skrajnie niedożywieni, pozbawieni wszelkiej godności próbują przetrwać, chociaż na końcu z 250 000 ludzi przetrwa jedynie niecałe 50 000. W tym Dorrigo Evans, który wspomina tamten okres na „Linii”, obozowe życie, codzienność, o której nie sposób zapomnieć. Do kraju powrócił już duchem, skorupą człowieka, którym był dawniej, jak mityczny Odyseusz do swojej Itaki – z doświadczeniem wojny, ze wstydem w sercu, z rozpaczą i tęsknotą, której nie sposób wymówić na głos.
„Szczęśliwy człowiek nie ma przeszłości, a nieszczęśliwy nie ma nic poza nią.”
Całości „Ścieżek północy” towarzyszy dziwne uczucie bezosobowości, swoistej alienacji i oddalenia. Jest to celowy zabieg narracyjny, dzięki któremu możemy spojrzeć z dystansu na tamte wydarzenia, i na które sam bohater patrzy jakby przez mgłę traumy i przerażenia. Ten dystans pozbawia powieść Flanagana niepotrzebnego patosu, odromantycznia tamten okres historii i sprawia, że widzimy go dokładnie takim jakim był – potwornym, wyzutym z wszelkiego człowieczeństwa. Historia w „Ścieżkach północy” jest wciąż żywa, namacalna, z pewnością nie należy jedynie do przeszłości. W końcu Richard Flanagan dedykuje powieść swojemu ojcu, to opowieść napisana w hołdzie jeńcowi o numerze 335, człowiekowi, który przetrwał, wrócił i przeniósł koszmar swoich przeżyć na całą swoją rodzinę, wbrew własnym pragnieniom.
„Ścieżki północy”, których tytuł pochodzi z siedemnastowiecznego japońskiego haiku, jest właśnie taką rozbudowaną metaforą życia na samym dnie piekła. Życia, które nosi w sobie niezniszczalne piętno, rysę, której nie można już nigdy z siebie zmyć. To opowieść o skazie duszy, o odczłowieczeniu i niewyobrażalnym okrucieństwie. To wyprawa do samego serca ciemności i niemożności powrotu. To historia niewysłowionej miłości, skazanej na zagładę. To opowieść jednocześnie bardzo osobista i swoiście obiektywna. Wspomnienie jednego człowieka i zbiorowa pamięć o tamtych wydarzeniach. Jednak powieść Richarda Flanagana to przede wszystkim dowód największego zła z możliwych – zła, o którym nigdy nie można zapomnieć, którego nie można wymazać, a o którym trzeba mówić i pisać, by nigdy nie wymknęło się słowom.
O.
FABUŁA:
- Australijski lekarz w randze pułkownika trafia do japońskiej niewoli, do obozu jenieckiego przy budowie Kolei Śmierci. Jako jeden z jeńców próbuje przetrwać, za wszelką cenę, dawać nadzieję, pomagać innym, pamiętać o tym, co trzyma go przy życiu. A po wojnie wraca jako bohater, ale przede wszystkim człowiek zniszczony i naznaczony na zawsze.
TEMATYKA:
- Kolej Śmierci, Kolej Birmańska, upadek Singapuru, Druga Wojna Światowa, Japonia, japońskie obozy jenieckie, cesarz Hirohito, wojna na Pacyfiku, australijscy jeńcy.
DLA KOGO?
- Dla czytelników spragnionych wojennej prawdy, realnych przeżyć, świadomych okrucieństwa, którym niestraszne realistyczne opisy poruszające do żywego.
*Recenzja powstała we współpracy z Księgarnią Internetową Woblink. <3
**Po więcej „Ścieżek Północy” koniecznie zajrzyjcie na vloga!