Moi Drodzy,
Dzisiaj w ramach Wielkobukowego cyklu wywiadów mam zaszczyt zaprosić Was na rozmowę z jedną z moich najulubieńszych, najbardziej inspirujących pisarek, której twórczość pokochałam od pierwszego zdania. Przed Wami…
JOANNA BATOR
JOANNA BATOR
Pisarka, publicystka, felietonistka, eseistka, specjalistka od antropologii kultury i gender studies, nauczycielka akademicka, wielokrotnie nominowana do prestiżowych nagród. Zdobywczyni Literackiej Nagrody NIKE za powieść „Ciemno, prawie noc”.
Olga Kowalska: Japonia i Polska w życiu, Tokio i Wałbrzych w literaturze to dwa odmienne światy, ale czy mimo tych znaczących różnic coś je łączy?
Joanna Bator: Tylko to, co dla mnie subiektywnie ważne. Oba te światy są dla mnie utracone. Nigdy nie będę już samotnym dzieckiem i szaloną nastolatką w Wałbrzychu. Nigdy nie przyjadę do Japonii po raz pierwszy. Z Wałbrzycha chciałam po prostu uciec. Japonia stała się moim prywatnym rajem. W raju się nie zostaje. Pewnie do końca będę mentalnie podróżować pomiędzy krainą Ciemności i Światła.
Od Japonii wszystko się dla Pani zaczęło, prawda? Czy w ogóle myślałaby Pani o pisaniu gdyby nie wyjazd z kraju?
Japonia to moje drugie wielkie purezento. Nie, gdybym nie wyjechała do Tokio, nigdy nie napisałabym Piaskowej góry, a od niej się wszystko zaczęło. Inne życie. Nowy zawód. Potrzebny mi był dystans i święty spokój, i piękno Japonii. Pisanie to trzecie purezento, jakie dostałam. Gdyby nie Japonia, byłabym teraz pewnie profesorką. O ile dałabym radę napisać habilitację, a już po doktoracie miałam dość.
Jednak dopiero Purezento to pierwsza Pani powieść, która jest na wskroś japońska wypełniona delikatnością, subtelnym pięknem, fascynacją japońską kulturą… Czy wynika to z Pani tęsknoty za tym krajem?
Nieustannej, codziennej tęsknoty. Japonia to olśnienie, wieczny zachwyt, pragnienie, by poznać ją jeszcze lepiej, dotykać i smakować, jakoś mieć na co dzień mimo odległości. Miłość innymi słowy. A prawdziwa miłość nie mija. Są takie spotkania z miejscami i z ludźmi, których nic nie zniszczy i zawsze będzie się do siebie wracać.
Czy tęskni Pani też za tym zachwytem nad sprawami pozornie mało istotnymi, nad prostymi elementami naszej codzienności? Zdaje się to być wyznacznikiem japońskiego podejścia do życia, a jednocześnie czymś raczej obcym w naszym kręgu kulturowym
W Japonii nauczyłam się być tu i teraz. Po kilku latach w Warszawie gnałam przed siebie jak szczur w labiryncie. Wygrasz, albo przegrasz i stąd wylecisz, trzeciego wyjścia nie było. Warszawa to brutalne miasto dla słoików, które słabych obgryza i wypluwa bez żalu na pobocze drogi wiodącej z powrotem do jakiegoś Wałbrzycha, Sosnowca, czy Łodzi. W Tokio wpadłam w inny rytm. Mogłam się wyciszyć, odetchnąć. Uczyłam się widzieć piękno w rzeczach małych. Zatrzymywać się i pozwalać ogarniać się zachwytowi poza umysłem. Powoli fotografowałam drzewo śliwy w kolejnych fazach rozkwitu. Patrzyłam na Górę Fudżi raz widoczną, raz nie znad mojego biurka. Pierwsze kroki na drodze zen.
Purezento to opowieść o śmierci, o stracie, o tęsknocie zastanawia mnie czy w Japonii do tych tematów jakoś inaczej, czy to faktycznie jest kraj, w którym duchy krążą między żywymi?
Japonia jest kulturą melancholii. Tradycyjna japońska estetyka celebruje piękno przemijania raczej niż sztuczną plastikową doskonałość. Japońska kultura nie jest dualistyczna granice między światami są bardziej płynne, niejednoznaczne. Duchy? Są wszędzie. I kami bóstwa sinto mieszkające w kamieniach, drzewach, strumieniach. Dzięki pobytowi w Japonii otworzyłam się na to, co irracjonalne i duchowe.
Paradoksalnie, Purezento to opowieść nie tylko o śmierci i stracie, ale także o miłości i pieczołowitym składaniu swojego życia od nowa czy miała Pani szansę podziwiać kiedyś dzieła kintsugi [tradycyjnej japońskiej sztuki naprawy rozbitych przedmiotów za pomocą złota]?
Tak. Wiele razy. Pamiętam, kiedy pierwszy raz wzięłam taką piękność do ręki. To na zawsze zostało w mojej pamięci. Kruchość i siła. Trwanie i przemijanie. Przeszłość i teraźniejszość połączone w nową całość. Trudna sprawa. Często patrzę na ludzi i myślę, jak są posklejani. Czy tak, jak piękna czarka za pomocą kintsugi, czy byle jak i z dziurami, bo część skorup zmietli pod dywan.
Kintsugi to element estetyki wabi-sabi, opierającej się na pokorze, otwartej na asymetrię i niedoskonałość czy wierzy Pani, że właśnie to, co niedoskonałe, niepełne, noszące jakąś skazę ma szansę, by stać się prawdziwie pięknym?
Na pewno dla mnie. Lubię skazę, niedoskonałość. Po ludziach zostają mi znamiona, blizny, czyli moje zahaczki w Purezento to na przykład oliwka i blizna na ciele Makoto. Mój mąż mówi, że jestem doktorem Frankensteinem. Lubię też skazę w literaturze. Irytują mnie amerykańskie bestsellery poprzycinane przez redaktorów jak równe żywopłoty. Takie książki fastfoodowe. Lubię dziwne, trudne, pęknięte książki i takie, które mają dzikie gałązki niedokończone wątki, niedopowiedziane bajki. Moje Purezento jest bardzo proste w czytaniu, przyjazne dla czytelnika, ale ma te dzikie gałązki.
Wszędzie pojawia się informacja, że Purezento to powieść w duchu Zen zgodziłaby się Pani z taką klasyfikacją? I co dla Pani oznacza Zen, tak w życiu codziennym?
Pod spodem opowieści o przygodach mojej bohaterki mój hołd złożony zen. Dla mnie na co dzień zen to uważność. Uważność do potęgi. Jestem w tej sztuce nadal daleka od mistrzostwa. Niecierpliwość to moje drugie imię.
Purezento to po japońsku prezent” Co było, a może kto był, dla Pani największym życiowym darem? Najwspanialszym prezentem od losu?
Drugi i trzeci wymieniłam już w naszej rozmowie. Pierwszemu zadedykowałam Purezento.
W każdej z Pani powieści odnaleźć można powracające ciągle motywy, detale, które wyznaczają pewien szlak, którym podążamy w głąb powieści. W poprzednich dziełach były to nagłówki z brukowców, były fora internetowe, a w Purezento jest to ocean z ławicami ryb, słonym wiatrem i prądami morskimi. Czy podobna ścieżka znajdzie się również w kolejnej Pani książce? Czy już Pani nad nią pracuje, czy też raczej to coś, co formułuje się dopiero w trakcie pisania?
To dwie różne rzeczy. Pierwsza to świadome eksperymenty i inspiracje językowe, czyli fora w Ciemno, nagłówki tabloidów w Roku Królika i haiku w Purezento. Druga rzecz to zmysłowa aura opowieści, jej smak, zapach, jakieś dziwne stwory, rekiny, kotojady, króliki to przychodzi do mnie z tekstu nocnego, spod spodu mojej wyobraźni. Teraz czekam na moment, kiedy rozgardiasz nowego domu zostanie opanowany, internet podłączony, Matka Boska Częstochowska powieszona nad drzwiami naprzeciw bogini Sarasvati, a ja usiądę w mojej pracowni. Chodzi mi po głowie kilka różnych rzeczy.
Na koniec pytanie, które zadaję wszystkim moim Gościom, dla Pani w wersji specjalnej czy jest taka japońska książka, która ujęła Pani serce, zachwyciła, oczarowała Która stała się dla Pani tym, co ja nazywam Dużym Bukiem, czyli książką wpływającą na nasze życie, na świadomość jej czytelników?
Kronika Ptaka Nakręcacza H. Murakamiego. Na pamiątkę tej książki powstał mural z Ptakiem Nakręcaczem, który zdobi mój dom. Namalował go dla mnie Gregor Gonsior.
Dziękuję ślicznie za rozmowę!
Jest prawdą powszechnie znaną, że książki Joanny Bator polecam z całego serca od początku istnienia Wielkiego Buka. Jeśli chcecie poznać tę delikatną, subtelną, japońską stronę tej wyjątkowej pisarki, to „PUREZENTO” będzie doskonały tak na początek, jak dla stałych literackich wyjadaczy i wielbicieli Joanny Bator.
Rozmowa na żywo z Joanną Bator & fragment „PUREZENTO” czytany przez samą pisarkę.
O.