„Wyspa Łza” Joanna Bator – Recenzja

Bombla_WyspaŁza

Świat pełen jest tajemnic, nieodgadnionych chwil zagubionych w czasie,  ostatnich momentów życia tych, którzy zaginęli bezpowrotnie. Podobno co roku, na całym świecie, ślad urywa się po milionach ludzi, tak mężczyznach, jak kobietach i dzieciach. Zniknęli czasami tylko na chwilę, by odnaleźć się gdzieś w okolicy, czasami w innym mieście, czy kraju, żywi lub jedynie w postaci swoich martwych ciał, jako makabryczny news dnia. O wielu z nich jednak już nigdy nie usłyszymy. Może czasami pojawi się jakiś trop niepewny, jakaś nowa ścieżka dla detektywa, najczęściej jednak zmyślona, nieprawdziwa, bo wiele tajemnic pozostaje nieodgadnionych.

„…ta podróż odbywa się w wielu rzeczywistościach naraz, z prądem i pod prąd.”

„Byłam w drodze, ale zupełnie inna podróż przyszła mi do głowy, pokusa nie do odparcia: wybrać się w podróż bezinteresowną i dziką, w opowieść nieoswojoną. Zniknąć z tej całej krzątaniny, przestać tkać tekst codzienny, ot tak, jakbym żyła w sposób, który pozwala spakować plecak i ruszyć w świat, nie tłumacząc nic nikomu. Dać się ponieść melancholii, zamiast pozwolić jej się przytłaczać, splunąć czarną żółcią przez zęby i powędrować w stronę morza z ryciny Dürera. Chwycić tę wątłą nić Ariadny, którą znalazłam podczas bezsennych miesięcy śniegu i szarości, i pójść jej śladem. Śladem kobiety kuszącej mnie wyprawą, na jakiej jeszcze nie byłam.: pod spód czasu, pod podszewkę literackiego tekstu, w głąb czarnej wody, którą zalano kopalnie w mieście mojego dzieciństwa.”

Zniknęła bez śladu – to właśnie motto, zdanie-trop, które prowadzi najnowsze dzieło Joanny Bator, zatytułowane „Wyspa Łza”.  Tytułowa wyspa to Sri Lanka, miejsce, w którym w 1989 roku bez wieści zaginęła Sandra Valentine, amerykańska turystka i podróżniczka. Jej duch prowadzi autorkę przez labirynty wewnętrznych doznań, wspomnień i przemyśleń. Joanna Bator postanowiła przemierzyć Sri Lankę swojej wyobraźni, szlakiem kobiety, która zniknęła, a której opowieść utonęła w jednej ze szczelin w czasie. To podróż fantasmagoryczna, na wzór sennych majaków, wizji łączących w sobie to, co jak najbardziej prawdziwe, to co realistyczne oraz to, co jedynie zmyślone. „Wyspa Łza” tym samym jest reportażem z podróży donikąd, autobiograficzną powieścią, która pomaga Joannie Bator odnaleźć się na nowo i jednocześnie fikcyjną biografią kogoś, kto kiedyś istniał, ale zniknął i powrócił zrodzony z umysłu pisarki. I na jej potrzeby.

Okładkowy24

Joanna Bator wyrusza tropem zaginionej Amerykanki. Sandra Valentine o śpiewnym nazwisku jest tu symbolem depresji, nieukojonego smutku i zagadki, jaką stanowi dla samej siebie pisarka. Staje się turystką własnego umysłu, dla której podróż to jedynie pretekst, a Sri Lanka natomiast jest odpowiedzią na poszukiwanie miejsca, w którym można odnaleźć coś, co zostało ukryte. Joanna Bator podjęła dziwną grę z czytelnikiem i podąża tropem wspomnień z dzieciństwa, prawdziwych podróży, wypadów tylko we dwoje, momentów chwały i upadku i w ten sposób razem z nią podróżujemy też my. Wyspa Łza jest jak najbardziej realistyczna, pełna szczegółowych opisów tak miejsc, jak i ludzi. Kierowca tuk-tuka, czarownik-czarownica, którzy zmieniają płeć, jak woolfowski Orlando, dziewczynki-lalki, dzikie psy i wszechwładna, wszechobecna zieleń przyrody, która pożera i wchłania, by soki krążyły w jej żyłach.

Joannie Bator w podróży na Wyspę Łzę przyświeca Czarne Słońce. Autorka postanawia wejść w smugę cienia, tak skąd nie ma już odwrotu, a gdzie już kiedyś Witkacy szukający ukojenia odnalazł jedynie rozpacz i tęsknotę w najczystszej postaci. Pisarka wybrała na podróż do wnętrza samej siebie miejsce jej zupełnie obce, tak kulturowo, jak fizycznie. Krainę upalną, rozbrzmiewającą aż chorobliwą intensywnością kolorów, przepełnioną wilgocią, która ogarnia każdą komórkę ciała i ducha. Tak objawia się ta tęsknota za wodą, za falą, ten wewnętrzny ból jak u Virginii Woolf. Tylko tutaj chłodny wiatr nie przyniesie ukojenia znękanemu umysłowi. W zamian Sri Lanka pochłonie wszystko, co stanie jej na drodze, zabierze prosto do swojego serca, do jądra ciemności, jako odpowiedź na zew, na potrzebę szaleństwa.

Tropikalny bzik to przypadłość perfekcyjna dla osobników depresyjnych. Gorący wiatr porywa ich jak baloniki na wietrze, przez prądy i meandry własnych myśli. Obłęd tropików, histeria – te stany nawet odpowiadają samotności ciemnej otchłani wśród herbacianych pól. Nagle pojawiają się żarłoczne zachody słońca, dżungle odpowiadają wzmocnionym odgłosem tysięcy nieznanych stworzeń, woda huczy w głowie i woła, woła, by podejść, by zanurzyć się, podążyć za mroczną siostrą bliźniaczką, która w „Wyspie Łzie” podróżuje razem z Joanną Bator. To ta siostra, która stoi zawsze za plecami, lekko zwrócona w kierunku drogi ucieczki. To ona nakazuje pielęgnować to czarne ziarenko rozpaczy kiełkujące w sercu. To odbicie ze smugi cienia to odpowiedź na ciemność, na zagubienie, na tęsknotę za czymś, czego nie sposób uchwycić.

Sri Lanka inspiruje do poszukiwań odpowiedzi na pytania, których bohaterka „Wyspy Łzy” po części się boi, a po części pożąda. Możliwe, że gdy a palącym upale, gdy ubranie przykleja się do ciała, małpy skaczą po dachach, a myśli unoszą się leniwie niczym poranna mgła nad dżunglą, nadejdzie objawienie, jakaś wizja, jak z pejotlowych wizji Witkacego właśnie, jakieś odbicie, jak w nurcie rzeki Virginii Woolf. Może coś się rozwiąże, a może dopiero zapętli i wciągnie jeszcze głębiej do dziury poza czasem.

„Wyspa Łza” Joanny Bator to melancholijna, mroczna opowieść o smutku, o szukaniu dróg ucieczki, o rozdarciu pomiędzy tym co tutaj i teraz, a tym co hen, za czerwoną łuną na horyzoncie. To reportaż z życia wewnętrznego, w którym podróżniczka-pisarka szuka odpowiedzi na najbardziej dręczące ją kwestie, na pytanie, które od lat pozostawały bez odpowiedzi. Robi to spoglądając oczami Sandry Valentine, Anny Karr, czy swojej Mrocznej Bliźniaczki, ale także oczami wszystkich napotkanych po drodze. Miriady oczu śledzą każdą literkę, każdy akapit, każdy krok, chichoczą i sprowadzają na manowce, tak autorkę, jak samego czytelnika. I uwierzcie mi – łatwo tu o doły, w których można się utopić, zaginąć, zniknąć bez śladu, tak jak zniknęła dawno temu Sandra Valentine.

KomiksWielkobukowy24

O.

*Recenzja stworzona we współpracy z Księgarnią Internetową Bonito.

PodziękowanieBONITO02

**Po więcej „Wyspy Łzy” koniecznie zajrzyjcie na vloga:

Komentarze do: “„Wyspa Łza” Joanna Bator – Recenzja

  1. tanayah napisał(a):

    No i teraz mam zagwozdkę. Czytałam do tej pory same krytyczne recenzje tej książki, a tu Gruby Zwierz 😀 Chyba w takim razie ostrożnie poczekam, aż pojawi się w naszej bibliotece i wtedy ją przeczytam.

  2. Luka Rhei napisał(a):

    Czyli Ci się podobało? 🙂 Jestem już do Wyspy łzy przekonana w 100%, ale chyba odłożę ją sobie na lato. Tak w klimacie Sri Lanki… poza tym paradoksalnie łatwiej mi łykać wszystkie te depresyjne treści. Ale pięknie o niej napisałaś!

  3. Sylwia napisał(a):

    Nie zaprzyjaźnię się z tą książką. Sposób, w jaki była pisana, odpycha mnie. Nie przepadam za kwiecistym stylem, choć nie mam nic przeciwko długim zdaniom, rozciągniętym na kilka linijek tekstu, pod warunkiem, że mają sens i cel. Tutaj niektóre z nich sprawiają wrażenie udziwnianych na siłę. Jakby ktoś wrzucił do nich kilka takich wyrazów, by całe zdanie było trudne do zrozumienia. A przekaz stał się bardziej mistyczny. Cała książka błądzi gdzieś na granicy rzeczywistości i ułudy. Klimat jest ciężki, oniryczny i lepki, ale nawet to nie ratuje powieści od bycia nudną. I te opisy!
    Relacja z rozdeptania ślimaka i emocji z tym pechowym rozdeptaniem związanych, rozciągnięta na całą stronę; czy na kilka(nastu) stronach opisywany rozstrój żołądka, utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie wszytko trzeba publikować. Najzabawniejsze jest to, że po skończeniu Wyspy łez wiem, o czym ta książka nie jest. Nadal jednak nie wiem, o czym jest. Sili się na wielką metafizykę, na podróż wgłąb siebie. Sili się, bo w moim odczuciu metafizyką nie jest.

Dodaj komentarz: