Moi Drodzy,
Dzisiaj w ramach Wielkobukowego cyklu wywiadów mam zaszczyt zaprosić Was na rozmowę z wyjątkową pisarką i wielbicielką popkultury wszelakiej. Przed Wami…
ANETA JADOWSKA
ANETA JADOWSKA
Pracoholiczka i twórczyni opowieści „niepoważnych”, jak mówiono jej na studiach, z gatunku fantastyki na przekór wszystkim i wszystkiemu.
Olga Kowalska: Łeba, Darłowo, Władysławowo tyle nadmorskich niewinnych miasteczek, a Ty wybrałaś właśnie Ustkę! Jak do tego doszło?
Aneta Jadowska: To była mieszanina przypadku i przeznaczenia, tak myślę. Nie całkiem świadomie szukałam miejsca, w którym będę mogła osadzić moją nową powieść. Pomysł na nią plątał mi się po głowie od jakiegoś czasu, ale brakowało tej kotwicy, jaką jest miejsce. Wiedziałam, że chcę, by było nad morzem. Odwiedzałam różne miasta i miasteczka, nie z premedytacją i nastawieniem, że szukam, po prostu dużo podróżuję. I wtedy trafiłam do Ustki, na zaproszenie Biblioteki Miejskiej. Wysiadłam z autobusu o 13. Godzinę później już wiedziałam, że to jest to. Miłość od pierwszego wejrzenia. Wspomniałam o tym na spotkaniu o 17. Nikt mi nie uwierzył. Myśleli, że to takie słodkie słówka, które autorka mówi miejscowej ludności. A ja wiedziałam.
A co najbardziej urzekło Cię w tym mieście Madzi Garstki? Tylko nie pisz, że usteckie krówki, bo musiało być coś jeszcze!
Rodzaj napięcia. W fantastyce je tworzę kreując bramę, dwa światy, granicę między normalnym światem, a światem nadprzyrodzonym, między tym, co wiedzą normalsi a tym, co wiedzą wtajemniczeni. W prozie niefantastycznej tego napięcia nie ma, albo musi wynikać z czegoś innego. W Ustce jest moim zdaniem napięcie między cichym i spokojnym miasteczkiem poza sezonem, a ruchliwym i zatłoczonym miasteczkiem, które wielokrotnie zwiększa zaludnienie w sezonie. Napięcie między lokalsami i turystami. Napięcie nie jest niczym negatywnym, to rodzaj zawirowania energii, które dla mnie jest kreatywne i przyciąga. Poza tym to prześliczne miasteczko, wspaniałe wybrzeże, bardzo przyjaźni ludzie, którzy od samego początku współpracowali z radością. Nie wymyśliłabym lepszego miejsca, do osadzenia powieści.
Nie da się ukryć, że Trupem na plaży zrobiłaś skok w bok od tak lubianej przez Ciebie fantastyki. Mówiłaś nawet kiedyś, że na fantastykę jesteś skazana, a tu taka zmiana. Skąd w takim razie pomysł na nadmorski kryminał? Co się zmieniło?
Jeśli na coś naprawdę byłam skazana, jako dziecko komisariatu od najmłodszych lat czytające i oglądające kryminały i thrillery, to właśnie na kryminał. Zresztą, moje fantastyczne powieści też przecież ten element zawierały to wciąż śledztwo, przygoda, napięcie i poszukiwanie sprawcy, wyścig z czasem i trup ścielący się gęsto, tyle, że dochodzi element nadprzyrodzony. Kryminały i fantastyka na równi zdominowały moje lektury, z lekką przewagą kryminałów (które także namiętnie oglądam). Myślę, że to przyszło naturalnie. Nie ma w tym założeń i planów pięcioletnich. Gatunek jest dla mnie drugorzędnym czynnikiem. Na pierwszym planie zawsze będzie historia i bohaterowie. To oni kształtują gatunek. Najpierw była Garstka i trup, a potem myśl, że w tej historii nie ma elementu nadprzyrodzonego.
Wspominałaś kiedyś, że pozytywnie nakręca Cię i inspiruje Jakub Ćwiek, nasz rodzimy twórca fantastyki, a gdybyś miała wybrać najbardziej inspirujących Ciebie twórców prozy kryminalnej, to kto stałby na piedestale?
Z Kubą się przyjaźnimy, więc zostałam napromieniowana jego niewygasającym reaktorem energotwórczym. Nie przekłada się to zupełnie na pisanie, bo każde z nas ma swoje ścieżki w tym temacie, ale dzięki znajomości z nim, rzadziej mówię, że czegoś się nie da zrobić. Najpierw trzy razy upewnię się, że na pewno.
Co do kryminałów uwielbiam Jo Nesbo, Patricię Cornwell, Kathy Reichs, Tess Geritssen, Norę Roberts (jej połączenie wątków kryminalnych, obyczajowych, thrillerowych i romansowych, proporcje i dynamikę jej powieści bardzo lubię), ale też Agathę Christie. Jednego dnia pochłaniam kryminały z silnymi wątkami kryminalistycznymi, na przykład z perspektywy patologa, innego dnia noir z udręczonym detektywem, czy skandynawski kryminał z bogatym obyczajowym tłem, a jeszcze innego nieco retro ale przecież zupełnie niestarzejącą się opowieść kryminalną z Poirotem, trucizną i damami w koronkach. To jest jedna z tych rzeczy, za które cenię kryminały. Być może w każdym musi paść trup, ale cała reszta może być bardzo, bardzo różnorodna.
Cykl Garstka z Ustki rozpoczyna serię kryminałów i opowieści obyczajowych w jednym, w kobiecej odsłonie, gdzie zbrodnia niekoniecznie odgrywa najważniejszą rolę. Czy to będzie dla Ciebie ten czwarty debiut dla nowych czytelników i czytelniczek, nawiązując do Twojej historii trzech debiutów?
Jeśli tak, tych debiutów czeka mnie jeszcze nieskończenie wiele, bo bardzo lubię zaczynać nowe projekty, lubię to, że mogę się zmieniać. Niedawno napisałam też historię dla dzieci, więc kolejny debiut za pasem. A co do Ustki i zbrodni w historii zawsze dla mnie najważniejsi są ludzie. Czasami zbrodnia jest tylko okolicznością, która testuje i odsłania prawdziwe oblicze człowieka. Jednocześnie chcę pisać na tyle wciągające fabuły, trzymającymi w napięciu, by lektura była dla czytelnika przygodą. Chcę, żeby wszedł w mój świat i miał opory, by z niego wyjść, dopóki nie padnie ostatnie zdanie. Kryminały to ułatwiają, choćby dlatego, że pytanie kto zabił jest nieśmiertelne.
Spacerowałaś uliczkami Ustki, nawet wspólnie przetuptałyśmy przez port i plażę czy wypatrzyłaś już może nowe lokacje do kontynuacji opowieści o Madzi Garstce?
Oczywiście. Już wiem, że to będzie Ustka schyłku sezonu. I tym razem trup padnie znacznie bliżej domu.
Należysz do tych współczesnych twórców, którzy są blisko ze swoimi czytelnikami, których cieszy ta interakcja i utrzymywanie kontaktu, a jednocześnie cenisz sobie chwile samotności i wyciszenie. Czy Bałtyk poza sezonem stał się Twoim pisarskim azylem?
Jestem ambiwertem, dziwną mieszanką ekstrawertyka i introwertyka. Uwielbiam moich czytelników i kontakty z nimi, ale wiem, że potem przyjdzie czas na ciszę i spokój. Dopiero taki zestaw daje mi poczucie równowagi, a te chwile samotności, najlepiej nad morzem, pozwalają mi naładować akumulatory. Może kiedyś stać mnie będzie na swoje miejsce nad morzem i będę najszczęśliwsza na świecie. Do tego czasu będę regularnym gościem Bałtyku, który zawsze był dla mnie cudownym azylem. Nigdzie nie czuję się tak bardzo sobą, jak nad morzem, z wiatrem czochrającym mi włosy i myśli. Wszystkim mieszkającym nad morzem trochę zazdroszczę.
Jesteś niezwykle rozpisaną twórczynią doliczyłam się dwunastu opublikowanych już powieści, nie liczę nawet opowiadań to teraz zdradź proszę, na co mogą liczyć Twoi wierni czytelnicy w najbliższym czasie?
Pracuję nad trzecim tomem Nikity, która zawsze wymaga czasu i pełnej uwagi, więc pisze się ją wolno i w pocie czoła. Rozmawiamy z Magdą Babińską z wydawnictwami, ponieważ siłą naszych połączonych mocy powstała książeczka dla dzieci o małym duchołapie. Już jesienią szykuję dla czytelników niespodziankę i myślę, że to coś, co mocno im przypadnie do gustu nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale to projekt, z którym spędzam każdą wolną chwilę i sprawia mi dziką przyjemność. A czytelnicy będą mieli okazję spotkać wielu bohaterów, których już znają i kochają, oraz kilku całkiem nowych. A w przyszłym roku planuję zamknąć trylogię szamańską.
A na koniec pytanie, które po prostu muszę zadać czy masz swojego Wielkiego Buka? Książkę, która ujęła Twoje serce, zapisała się w Twojej książkowej historii, stała się jedną z tych najważniejszych?
Mam kilka, nie za wiele, ale mam. To są takie książki, które budzą mój zachwyt, niepokój i lekką nutę zazdrości. Jedną z moich ukochanych po wsze czasy powieści jest Pani Dallaway Virginii Woolf. I Amerykańscy bogowie Gaimana. I Duma i uprzedzenie Jane Austen, którą uwielbiam. I Wichrowe wzgórza Bronte, które czytałam na pewno więcej niż piętnaście razy i za każdym razem poruszała mnie równie mocno, nie zawsze trącając te same struny. Tom opowiadań Iwaszkiewicza z Młynami i Kochankami z Marony też ma specjalne miejsce w moim sercu.
Myślę, że Trupią farmę Cornwell też bym zaliczyła nie ze względu na wartości literackie, choć to naprawdę solidny kryminał, ale dlatego, że wstrząsnęła mną i obudziła zainteresowanie psychologią i kryminalistyką. Czytałam ją pierwszy raz jako młoda nastolatka. Wcześniej czytałam wiele kryminałów, ale być może wtedy pierwszy raz, całkiem na serio, zaczęłam sobie zadawać pytania o granice człowieczeństwa i o to, do czego zdolni są ludzie. Kryminalistyka i psychologia kryminalna dwadzieścia lat później wciąż jest moją ogromną pasją. Więc myślę, że to też jest wyznacznik książka, która zmieniła coś w moim życiu.
Poza tym jest kilka książek, które były ogromnie ważne dla mnie na konkretnych etapach życia. To jak z przyjaciółmi nie wszyscy są na całe życie, ale to, że nasza relacja trwała kilka lat, nie dekady, nie deprecjonuje ich wagi. Tak było na przykład ze Szklanym kloszem Plath.
Podchwytliwe pytanie, możemy skończyć dwugodzinną dyskusją. Ludzie mówią, że pytanie o ulubioną książkę jest jak pytanie o ulubione lody. Moim zdaniem to porównanie zupełnie nie jest adekwatne. Bez trudu mogę wskazać ulubione smaki lodów, zamknąć się w trzech moim zdaniem najsmaczniejszych. Mogę też wyobrazić sobie, że nigdy już nie zjem lodów.
Ale nie jestem w stanie wyobrazić sobie życia bez książek. Czy wybrać trzy, które zabiorę na bezludną wyspę i nie będę czytała nic poza nimi.
To nie takie proste.
Dziękuję ślicznie!
I ja dziękuję za pyszną rozmowę 🙂 I pozdrowienia dla gansta piżamki 🙂
Doskonały, lekki kryminał i opowieść obyczajowa w jednym!
Zapraszam również na spacer śladami Madzi Garstki po Ustce!