Site icon Wielki Buk

„Shuggie Bain” Douglas Stuart – recenzja

Jedna z najlepszych powieści tego roku, bez dwóch zdań. Również jedna z najmocniejszych i najprawdziwszych. Nic dziwnego, że w zeszłym roku zdobyła Nagrodę Bookera 2020. „Shuggie Bain“ Douglasa Stuarta.

SHUGGIE BAIN

Od najmłodszych lat świat Shuggiego Baina i jego rodziny pozbawiony jest wszelkich złudzeń. Robotnicze Glasgow, Szkocja, trudne i skomplikowane lata 80. Bezrobocie, desperacja, postępująca degradacja. I alkohol, który jest nieodłączną częścią codzienności. Alkohol, który nadaje pełnej pyłu i beznadziei szarej rzeczywistości ułudy kolorów. Alkohol, który porywa w objęcia matkę Shuggiego i nie wypuszcza jej nigdy ze swoich szponów. Shuggie jednak będzie walczył o nią do samego końca.

URATOWAĆ SWÓJ ŚWIAT

To jeden z najgłośniejszych debiutów, jeden z najmocniejszych debiutów, który zapisze się w wyobraźni czytelnika swoim dręczącym i dojmującym realizmem. Jedni piszą o niej „bezlitosna“, inni „wstrząsająca“, „rozdzierająca“, ale w gruncie rzeczy „Shuggie Bain“ to historia po prostu… życiowa. Douglas Stuart pokazał lata 80. nie z perspektywy elitarnych klubów na Florydzie, natapirowanych włosów i wirujących kul disco, ale oczami dzieciaka ze zwykłej dzielnicy robotniczej, zwykłego górniczego miasta jakich wiele. Dzieciaka, którego rodzina każdego dnia musiała walczyć o przetrwanie, o zwykłe przeżycie, o każdy nowy dzień. Dzieciaka, który każdego dnia również ratował swój mały świat. Dzieciaka, tórego mama szczerze wierzyła w potęgę marzeń, ale jej własny sen poniósł ją prosto w ciemność. To właśnie ta szara, nieciekawa, pełna straconych złudzeń rzeczywistość Szkocji lat 80. bliższa jest temu, co nasi rodzice przeżyli w tym czasie w Polsce, niż temu, co sprzedają nam pociągnięte instagramowy filtrem filmy, seriale, magazyny.

„Shuggie Bain“ jest niesamowitą opowieścią o miłości, o rozszarpanych w strzępy snach, o życiu w oparach niepokonanego uzależnienia. O przyspieszonym dorastaniu, od którego nie było ucieczki. Douglas Stuart zachwycił mnie tak, jak przed kilku laty Gabe Habash i jego „Nazywam się Stephen Florida“. Ta powieść to cios między żebra, który nawet w doskonałej literaturze, nawet w najlepszej prozie nie zdarza się za często.

O.

*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Poznańskim.

**Zapraszam na film i na KONKURS!

Exit mobile version