Site icon Wielki Buk

„Wiedźmy z Manningtree” A.K. Blakemore – recenzja

Powieść oparta na prawdziwych wydarzeniach historycznych oraz działalności samozwańczego łowcy czarownic Matthew Hopkinsa – „Wiedźmy z Manningtree” A.K. Blakemore.

„Maleficium (łac.) – zbrodnia, przestępstwo; złośliwe szkody, czynione przez czarownice, którym przypisywano dokuczliwe robienie na przekór szkód, jak: sprowadzanie chorób na ludzi i zwierzęta, zaczarowanie bydła i inne krzywdy.”

CZARY W MANNINGTREE

„Z pijackiego zamyślenia wyrywa go krzyk i huk. W pośpiechu chowają w spodnie to, co przed chwilą wyciągnął z rozporka, zatacza się do tyłu i potyka o własną laskę. Na ścieżce przed sobą, tej, która biegnie od domu Beldam West, dostrzega widmo, łkające i zawodzące coraz ciszej w miarę zagłębiania się w las porastający wzgórze. John postanawia, że gdy już uwali się na łóżku, opowie swje żonie o tym, co zobaczył, aczkolwiek może być pewien, że okaże się mniej skwapliwa aniżeli on dać wiarę w pozagrobowe pochodzenie zjawy. Wszyscy bowiem wiedzą, że w noc z piątku na sobotę odbywają się czarcie msze.”

Wszyscy bowiem wiedzą… Od tego właśnie pijackiego zwidu zaczyna się ta tragiczna opowieść. Od zapłakanej, młodziutkiej Rebeki West, która o zmierzchu wybiega z domu, by w oczach sąsiada stać się zjawą, duchem, samym diabłem. Być może nic by z tego nie było, gdyby nie nowy mieszkaniec okolic Manningtree, gdyby nie Matthew Hopkins, łowca czarownic, który pośród mieszkańców odnajdzie podatny grunt dla swoich nauk i poczynań. Dla Rebeki, dla jej matki Beldam, dla innych kobiet w miasteczku skończył się czas spokoju – zaczyna rodzić się zazdrość i strach.

PRZEKLEŃSTWO WIEKU

„Matthew Hopkins jedzie stępa przez pole o świcie i spostrzega w trawie czarne pióro, lśniące i doskonałe. Matthew Hopkins podejmuje gości. Matthew Hopkins objaśnia. Matthew Hopkins prowadzi dyskurs, a najznaczniejsze samouki w okolicy spijają z jego ust każde słowo, każdą mądrość głoszone przezeń radosnej teologii.”

Matthew Hopkins. Samozwańczy łowca czarownic. Kim był? Skąd się wziął? Nic nie bierze się znikąd – udowadnia A.K. Blakemore w swojej fascynującej powieści „Wiedźmy z Manningtree”. Hopkins również nie wziął się z próżni. Hopkins bowiem był jednym z głosów swoich czasów, był jednym z wielu, którzy podążali ścieżką zapoczątkowaną w Wielkiej Brytanii przez króla Jakuba I Stuarta. Jakub I Stuart fascynował się okultyzmem i czarostwem, a ze swoich fascynacji wykluł księgę poświęconą demonologii i rozpoznawaniu czarownic. Za jego czasów powstały prawa, które skazywały domniemane wiedźmy na tortury i śmierć.

Matthew Hopkins pojawił się nieco później, operował jednak już na podatnym gruncie. Jego działalność przypadła na okres Angielskiej Wojny Domowej. Na angielskich ziemiach zapanował chaos religijny, a wraz z nim pojawiła się rosnąca podejrzliwość. Nastał czas kryzysu, czas głodu, czas największej niepewności. Czas, gdy w pomniejszych miasteczkach i wioskach kobiety, dzieci i starcy zostali sami, mężczyźni ruszyli do walki, a przynajmniej większość z nich. Matthew Hopkins na wojnę iść nie mógł ze względu na swój stan zdrowia. Według archiwów, był synem purytańskiego duchownego, nieudolnym prawnikiem, który wykorzystał moment i postawił na karierę Generalnego Łowcy Czarownic. To w Manningtree utwierdził się w przekonaniu, że musi zwalczać sprawki diabła, to w Manningtree zaczął swoją walkę z ciemnością. To na tamtych kobietach skazanych za czary testował też swoje makabryczne praktyki.

W „Wiedźmach z Manningtree” spoglądamy na Hopkinsa oczami jednej z jego przyszłych ofiar. To jej myśli śledzimy, jej własne podejrzenia, nie mamy żadnych wątpliwości, jak to wszystko się potoczy. Podążając za dostępną dokumentacją, za relacjami z procesów w Manningtree i Essexie, A.K. Blakemore pokazuje jedno z wielu ówczesnych, siedemnastoletnich miasteczek. Jego mieszkańcy – podobnie jak mieszkańcy tak wielu miejsc tamtego okresu historycznego – nie wytrzymali presji. Wyszły na jaw dawne zatargi, skrywane zazdrości, potoczyły się oskarżenia. Ruszyły prześladowania. Hopkins trafił na podatny grunt – jego charyzma i zażartość zrobiły swoje. Sam przecież był nikim. Aby istnieć potrzebował ludzi i ich ślepej wiary w jego słowa. A słowami potrafił obracać.

„Wiedźmy z Manningtree” to fascynująca powieść, kawał literatury pięknej nakrapianej grozą, wycinek okrutnej prawdziwej historii, umiejętnie oplecionej fabułą. Nie jest to lektura lekka, język bywa poetycki (w końcu Blakemore jest poetką), stylizowany, celowo wprowadza nas w nastrój i klimat epoki. A.K. Blakemore pozwala nam zajrzeć głębiej, spojrzeć szerzej, zatopić się w opowieści. To nie jest całkowite i pełne przeniesienie historii do świata fikcji, pisarka czerpie jednak z faktów historycznych garściami i cytuje źródła, daje nam możliwość własnej oceny sytuacji. To piękna powieść o złu, które nigdy nie operuje w próżni, o ofiarach, które odzyskują głos, o historii, która lubi się powtarzać.

O.

*We współpracy z Wydawnictwem MOVA.

Exit mobile version