Bezsenne Środy: „MILCZENIE OWIEC” Thomas Harris – recenzja

Bombla_MilczenieOwiec

Spośród wszystkich fikcyjnych, popkulturowych morderców od lat tym najbardziej fascynującym, tym, który mimo mijającego czasu wciąż działa na masową wyobraźnię, pozostaje niepokonany Hannibal-Kanibal, czyli Doktor Hannibal Lecter. Zrodzony z wyobraźni Thomasa Harrisa w 1981 roku w powieści „Czerwony Smok”, jako jeden z nielicznych literackich tworów nie posiada swojego pierwowzoru w rzeczywistym świecie. Doktor Lecter pozostaje wyjątkowy – ułożony, szalenie inteligentny, ideał lekarza-psychiatry, a jednocześnie potworny, nieludzki, zdradliwy. Po prostu zły. Nieczęsto zdarza się, by zło było tak jednoznaczne, skumulowane w jednym człowieku. Przyzwyczailiśmy się do wizji mordercy-ofiary, skrzywdzonej przez los istoty, która nie wybrała swojej ścieżki, ale została jej ona narzucona w okrutny sposób. Thomas Harris udowodnił, że zło może być wyłącznie złem. Nie maską, nie parawanem ani kokonem – zewnętrzną powłoką i samym wnętrzem, których nie wymażą słodkie słówka i zbawienie.

Zło triumfujące, zło potrzebne, by dokonać dobra, zło, któremu nie sposób się oprzeć to idealny portret Hannibala Lectera, bohatera kultowej już powieści idealnie łączącej grozę z thrillerem, czyli „Milczenia Owiec” Thomasa Harrisa.

Czytaj dalej

„Poza sezonem” Jack Ketchum

Bombla_PozaSezonem

Czy mieliście kiedyś szansę odwiedzić małe, turystyczne miasteczko już po wakacjach, gdy lato się skończyło i magia urlopowych chwil minęła? Takie odizolowane miejsce, uwielbiane przez przyjezdnych w sezonie, do którego na raz zjeżdżają się dzikie tłumy, by równie szybko wyjechać wraz z ostatnimi promieniami słońca? Trochę odizolowane, na uboczu, ukryte przed wzrokiem ciekawskich, które po zakończeniu letniej gorączki zamyka swoje podwoje i czeka rok na tłumy nowych i powracających gości? A jeśli tak, to czy Wy również zauważyliście, że nic tam nie jest już tak bajeczne i kolorowe, jak w te urocze, beztroskie chwile lata, tylko pełne cieni i niedomówień? Uśmiech miejscowych bardziej sztuczny, wymuszony. Nikt nie oferuje sam pomocy, nie podaje ręki. Zewsząd padają podejrzliwe spojrzenia, a okiennice domów pozostają zamknięte. Mroczna wizja miasteczka, poza sezonem…

Urok takich miejsc polega na tym, że dla ich rdzennych mieszkańców cykl roku jest zawsze stały, zawsze ten sam – przed sezonem, początek sezonu, wakacje, koniec sezonu, zwyczajne życie, przygotowanie do lata itd., rok w rok. Przyzwyczajeni do napięcia i ciężkiej pracy, gdy mija lato rozluźniają się i powracają do swoich „zwyczajnych” zajęć i obowiązków. Nagłe przybycie posezonowych turystów zaburza ten porządek i wprowadza niepokój. Tym bardziej jeśli miasteczko i jego mieszkańcy mają swoje głęboko skrywane tajemnice przeszłości.  Natomiast wyludniona okolica przyciąga na nowo z ukrycia swoich potwornych rezydentów.

„Poza sezonem” („Off Season„) Jacka Ketchuma to opowieść o jednej z takich turystycznych enklaw, dokładnie Dead River w stanie Maine, które przywołuje spóźnionych „letników” nawet po okresie wakacyjnym. Tych bardziej szalonych, dekadenckich i otwartych na nowe doznania.  Grupy przyjaciół z dużych miast, dla których magia „wiejskich” okolic zaczyna się wtedy, gdy wyjadą hordy stałych bywalców z dziećmi. W powieści taka właśnie nowojorska „paczka” wynajmuje domek w środku lasu, niedaleko dzikiej plaży, mając w planach oderwanie się od wielkomiejskiej rzeczywistości i tygodniowy, spokojny wypoczynek. Nie spodziewają się, że między drzewami ktoś ich obserwuje, czyha ukrywając się w cieniu i  tylko czeka na odpowiednią chwilę, by zaatakować.

Ketchum po raz kolejny, a raczej po raz pierwszy, bo „Poza sezonem” jest debiutancką powieścią tego amerykańskiego autora i zarazem częścią literackiej trylogii, udowadnia, że by wywołać w czytelniku obłąkańczy strach i przerażenie nie potrzeba wcale potworów, istot pozaziemskich, czy duchów, ale wystarczy to, co najbardziej znamy i z czym najłatwiej jest nam się utożsamić, czyli… drugi człowiek. Ktoś kto niby wcale nie powinien zagrażać nam w ten sposób, a jednak okazuje się okrutniejszy i o wiele bardziej wyrafinowany niż mogliśmy sobie wyobrazić. Tylko jaki człowiek wywoła w nas takie ostateczne poczucie strachu, nadchodzącej nieuniknionej śmierci i sprawi, że będziemy potrafili zniżyć się do naszych najniższych instynktów, by przetrwać? Taki, który nigdy nie miał szansy poznać rządzących ucywilizowanym światem reguł, nie miał styczności ze współczesnością, a ziemia i natura są jego jedynymi sprzymierzeńcami… Człowiek pierwotny. Przynajmniej wtórnie.

Podobno tworząc tę historię pisarz zainspirował się pewną szkocką legendą z przełomu XV i XVI wieku, według której kanibalistyczny klan Sawneya Beana dokonał masakry ponad tysiąca osób w przeciągu kilkudziesięciu lat swojego istnienia. Blisko spokrewnieni, zdziczeli członkowie jednej rodziny, pochodzili od wykluczonej pary – Beana i jego wyjętej spod prawa towarzyszki, którzy osiedlili się w odizolowanej od świata, nadmorskiej jaskini i tam przez lata mnożyli, prowadząc życie na marginesie, jak z czasów kamienia łupanego. Polowali grupowo, a raczej stadnie, by swoje ofiary torturować, więzić i na końcu pożerać, kawałek po kawałku.

I o ile w przypadku Beana można mówić o swoistym wybraniu kanibalistycznej ścieżki i próbie sprzeciwienia się społeczeństwu, które nie rozumiało jego chorych potrzeb i niejako wymusiło wykluczenie, o tyle w „Poza sezonem” najbardziej zaskakuje to, jak teoretycznie zdrowe, młode rodzeństwo opuszczone przez rodziców, z biegiem lat przekształciło się w dowódców zdegenerowanego klanu o zezwierzęconych, wykoślawionych instynktach. Mentalne mutanty, które z wyglądu przypominają ludzi, a atakując zachowują się jak wytrenowana, bezwzględna sfora istot gotowych by zabijać, bez względu na konsekwencje. Ich jedynym celem jest upolować, nasycić swoje nienaturalne potrzeby i najeść się.

W swoich działaniach są niezwykle metodyczni. Obserwują i uczą się, w jaki sposób zmylić swoje przyszłe ofiary. Zastawiają skomplikowane pułapki, a jednocześnie zaznaczają teren w najprymitywniejszy sposób z możliwych. To właśnie ze względu na swoje szczątkowe „człowieczeństwo” kanibale Ketchuma zdolni są dokonać najbrutalniejszych i najbardziej zakazanych aktów. Kanibalizm w zachodniej kulturze to w końcu jedno z największych tabu, bez szansy na usprawiedliwienie. W bohaterach wychodzi ta „ciemna strona” ludzkiej natury, na którą składają się sadyzm, rozkosz dominacji i potrzeba pokazania swojej siły, a także potrzeba zabawy jedzeniem.

Podobnie dzieje się z ich ofiarami. Nowojorska gromadka w zastraszającym tempie zrzuca ostatnie pęta cywilizacji, by ostatecznie poniżyć się do poziomu swoich ciemiężycieli. Upaść jak najniżej, by resztką najsilniejszego instynktu człowieka, czyli instynktem przetrwania, wyrwać się ze szponów swoich oprawców. Tempo upadku istoty rozumnej przeraża. Zostają obnażone wszelkie słabości człowieka jako gatunku, a cienka granica pomiędzy tym co ludzkie a zwierzęce zostaje niebezpiecznie zachwiana.

Czytając opowieść Jacka Ketchuma nie sposób nie postawić sobie pytania o podstawę człowieczeństwa i o to, co tak naprawdę czyni nas ludźmi. „Poza sezonem” w brutalny i bezkompromisowy sposób rzuca nam w twarz odpowiedzi, na które z pewnością nie jesteśmy przygotowani i których wolelibyśmy raczej nigdy nie usłyszeć. Zostawia nas wyprutych i umęczonych, utaplanych w tej całej posoce, moralnie zagubionych i roztrzęsionych. A przede wszystkim świadomych swoich wewnętrznych ciemności.

O.