BEZSENNE ŚRODY: „Snow, Glass, Apples” Neil Gaiman

Bombla_BezsenneSnow, Glass,Apples
 

“If it were today, I would have her heart cut out, true. But then I would have her head and arms and legs cut off. I would have them disembowel her. And then I would watch, in the town square, as the hangman heated the fire to white-heat with bellows, watch unblinking as he consigned each part of her to the fire. I would have archers around the square, who would shoot any bird or animal who came close to the flames, any raven or dog or hawk or rat. And I would not close my eyes until the princess was ash, and a gentle wind could scatter her like snow.

I did not do this thing, and we pay for our mistakes.”

Któż z nas, obsesyjnych czytelników, nie zna baśni o Królewnie Śnieżce i Siedmiu Krasnoludkach? Któż z nas nie pamięta jej ust w kolorze krwi, włosów czarnych niczym heban i skóry, białej jak śnieg? Któż z nas nie wspomina jej dobroci, jej ciepła i szczerości wypływających prosto z serca? Leśny ludek śpiewał wraz z nią piosenki, a sumienie groźnego myśliwego rozdarło się na myśl o jej śmierci. I jeszcze ta macocha okrutna, zwierciadło szepczące o „najpiękniejszych na świecie” i jabłuszka urocze, pyszne, że aż ślinka ciekła. I wstążki kolorowe i kamienie drogie. A na koniec kryształowa trumna i jeden pocałunek prawdziwej miłości…

Wieki przemijają, lata płyną, pokolenie za pokoleniem znika, a baśnie są, po prostu. Inspirują, zachęcają do literackich eksperymentów, a dzięki swej niezwykłej uniwersalności ich wymowa, głębsze znaczenie, czy sens nigdy się nie zmieniają. Z baśni można czerpać garściami, tak jak czerpie z nich popkultura od lat. Elementy, główne fabularne wątki, założenia, bohaterowie – to wszystko i o wiele więcej odnaleźć można w serialach, filmach, powieściach i opowiadaniach. Tak jak na przykład w niesamowitej, bardzo mrocznej opowieści autorstwa uwielbianego Neila Gaimana zatytułowanej „Snow, Glass, Apples”.

Odwrócone role. Wróg narratorem. Ostatnie wspomnienie. Władczyni krainy, za dawnych czasów zwana Złą Królową, Macochą i Czarownicą, opowiada historię swojej pasierbicy – Śnieżki, która terroryzuje od lat królestwo, zabija podróżnych, nawiedza otaczający królewskie ziemie las. Ta Śnieżka też ma usta czerwone jak krew, ma włosy czarne jak heban i skórę białą jak śnieg. Zimną jak lód. Ma też zęby, zaostrzone, by lepiej móc spijać posokę swoich ofiar. Tak moi Drodzy, ta Śnieżka to wampiryczna istota. Dziewczynka-demon, która niszczy wszystko i wszystkich, nie zważając na nic. Królowa rozkazuje ją zabić, ale wyrwane serce wciąż bije, a Śnieżka, już pusta w środku, martwa-niemartwa poluje pośród drzew. Mijają lata, sytuacja staje się naprawdę dramatyczna, a Królowa wie, że już czas wziąć sprawy w swoje ręce, zanim będzie za późno, zanim stanie się nieodwracalne.

 „Snow, Glass, Apples” Neila Gaimana to opowiadanie tak niepokojące, tak intensywne i brutalne, że aż trudno się od niego oderwać. Królewna Śnieżka w jego wykonaniu to dziewczynka-wampir, która terroryzuje krainę i triumfuje swoją krwiopijnością. Jej historia wypełniona po brzegi lodem i krwawym mrokiem, jak wszystkie dobre baśnie, tak naprawdę. Znajdziecie tu subtelnie wykorzystane wzmianki o pedofilii, nekrofilii, czy kazirodztwie. Nic na siłę, nic prosto w twarz – opowieść między słowami, która mrozi krew w czytelniku i wywołuje dreszcze swoistego obrzydzenia, ale też fascynuje i przyciąga, jak wszystko co nieznane i niezrozumiałe. Z jednej strony, aż by się chciało, by ta historia ujrzała tęczę, by zaświeciło wreszcie słońce i pękły lody. A z drugiej, aż korci, by zanurzyła się w mroczniejszy mrok, serce pulsowało pod stropem, a wampirza bladość spowiła królestwo. Baśń dla dorosłych, spragnionych jeszcze mocniejszych wrażeń, do zaczytywania się nocną porą.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo nie ustaje bicie jej krwiożerczego serca.

O.

*Kto pragnie zanurzyć się w śnieżną krainę opowieści Neila Gaimana ten znajdzie ją zupełnie za darmo, do poczytania TUTAJ.

„Boy, Snow, Bird” Helen Oyeyemi

Bombla_BoySnowBird

 

„And maybe it’s the thief in me, but I think this girl is mine, and that when she and I are around each other, we’re giving each other something we’ve never had, or taking back something we’ve lost.”

W ostatnich latach do popkultury powróciła moda na baśnie i ich nowoczesne interpretacje. Po epoce przesłodzonych, cukierkowych ekranizacji ze stajni wytwórni Disneya baśnie znowu odzyskały swój dorosły charakter i od nowa zawojowały wyobraźnię współczesnych pożeraczy kultury wszelakiej. Nareszcie w powietrzu unosi się duch szalonych i okrutnych opowieści Wilhelma i Jacoba Grimm, smutek i rozpacz pięknych historii Andersena, czy poczciwość moralnie pewnych baśni Charlesa Perrault. Powróciła nawet zalotna Szeherezada, przyleciał Piotruś Pan, czy czarownice z „Czarnoksiężnika z Krainy Oz”. Nie ukrywam, że do klasycznych baśni mam duży sentyment. Moja ukochana od dzieciństwa, ku wielkiemu niezrozumieniu rodziców, to „Jednooczka, Dwuoczka i Trójoczka” Braci Grimm – po tytule już widać, że od najwcześniejszych lat czułam pociąg do dziwności, a jak dodam, że w historię wchodzi również zakopywanie surowej wątroby pod gankiem, to wiadomo skąd umiłowanie do splatterpunka i gore. Jak wiecie, uwielbiam interpretować, czasami nawet nadinterpretować, a baśnie dają mi wyjątkowo szerokie pole do popisu w zależności od czasu w jakim się za nie zabieram. Bo do baśni warto powracać i czytać od nowa, dopasowywać i bawić się znaczeniami. 

Uniwersalny potencjał i wielką symboliczną siłę wypływającą z klasycznych baśni wykorzystała w swojej najnowszej powieści zatytułowanej „Boy, Snow, Bird” brytyjska autorka Helen Oyeyemi. Pisarka niezwykle subtelnie i intrygująco wplątała w swoją historię czarodziejskie, nadnaturalne elementy i klasycznie baśniowe wątki, tworząc jedną z najciekawszych reinterpretacji tego typu ostatnich lat. Za podstawę w budowaniu fabuły wykorzystała jedną z najbardziej znanych opowieści na świecie, czyli kultową „Królewnę Śnieżkę” Braci Grimm. Jednak w „Boy, Snow, Bird” czytelnik poszukujący odnajdzie także echa „Śpiącej Królewny”, „Królowej Śniegu”, czy nawet „Kopciuszka”. Helen Oyeyemi wybrała tylko malutkie kawalątki tych historii, a dzieje Śnieżki wtłoczyła w burzliwą i niespokojną rzeczywistość lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych dwudziestego wieku Stanów Zjednoczonych. Opowiedziała ją zupełnie na nowo, tworząc tym samym świeżą, współczesną baśń. I jak to w klasycznych baśniach bywa wypełniła ją wieloznacznością i uniwersalną symboliką, która na długo pozostanie w podświadomości czytelników.

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami i wielkim oceanem, w mieście zwanym Nowy Jork żyła piękna dziewczyna imieniem Boy. Boy niestety nie wiodła szczęśliwego życia – mieszkała ze swoim okrutnym ojcem, szczurołapem, który nie mogąc pogodzić się z kwitnącą urodą córki znęcał się nad nią na różne sadystyczne sposoby. Pewnej śnieżnej nocy 1953 roku dziewczyna spakowała się i uciekła, na zawsze opuszczając swój rodzinny dom. Trafiła do Flax Hill małego miasteczka rzemieślników w stanie Massachusetts, gdzie większość mieszkańców zajmuje się produkcją „pięknych rzeczy”. Tam poznaje nowe przyjaciółki (młode kobiety na wydaniu) oraz swego przyszłego męża Arturo Whitmana. Arturo jest jednym z miejscowych twórców biżuterii i ojcem prześlicznej, uroczej dziewczynki imieniem Snow. Do tego jest wdowcem, mężczyzną z przeszłością i sporą rodziną składającą się głównie z silnych, pewnych siebie kobiet.

Wkrótce Boy zostaje częścią rodziny i tym samym macochą dla Snow. I wtedy zaczynają się problemy. Dziewczynka wydaje się być Boy zbyt idealna, zbyt układna, zbyt śliczna. W jej dziecięcej miłości doszukuje się jakiegoś podstępu, ukrytej szpili, którą mała miałaby wbić i zniszczyć to ułożone nowe życie młodej pary. Gdy Boy zachodzi w ciążę jej paranoja powiększa się z każdym miesiącem, by wybuchnąć pełną siłą zaraz po pojawieniu się na świecie córki, nazwanej Bird. Bo widzicie, narodziny Bird wyciągają na wierzch jedną z najgłębiej strzeżonych tajemnic rodziny Whitmanów i tym samym zaburzają ich pozorny spokój. Zagubiona Boy odsyła swoją małą pasierbicę do dalekiej ciotki i postanawia wbrew wszystkim toczyć zupełnie normalne życie. A mała Bird dorasta, piętrzą się niedomówienia i tylko pojawia się więcej pytań, na przykład czemu dziewczynka nie może dostrzec siebie w niektórych lustrach w domu? Czemu często nie widzi swojej twarzy? A to jedynie początek niesamowitej opowieści o trzech wyjątkowych kobietach, przeznaczeniu, tożsamości i miłości, w której Helen Oyeyemi ukryła niespodziewane zwroty akcji, zagadki i prawdy o naturze człowieka.

W „Boy, Snow, Bird” mamy szansę poznać drugą stronę znanej opowieści o Śnieżce. Ukazując dzieje „złej macochy” dostajemy nowy punktu widzenia i możliwość wejścia głębiej w jej wewnętrzny, lodowaty świat. Boy ma w sobie coś z kobiety zniszczonej, zepsutej przez swojego sadystycznego ojca, kontrolującej emocje tak swoje, jak i innych, zachowującej większość uczuć wyłącznie dla siebie. Jednocześnie obserwujemy zagubioną osobę, która do końca nie jest pewna tego kim jest naprawdę. I to właśnie tę cechę dziedziczy po matce mała Bird. Będąc idealnym mimikiem potrafi naśladować wszystkich wokół, poza matką i poza samą sobą, bo jeszcze nigdy siebie do końca nie doprecyzowała. Jej tożsamość nie może się wykształtować, bo tylko widzi siebie poprzez innych. Do tego i matka i córka otoczone są niejako kultem nieobecnej, perfekcyjnej Snow, która pomimo swojego oddalenia zdaje się być ciągle blisko rodziny Whitmanów. I jeszcze pozostają te rodzinne sekrety, o których tak ciężko mówić, a których nie można już dłużej ukrywać…

„Boy, Snow, Bird” Helen Oyeyemi to opowieść, która ciągle mnie zwodziła, kluczyła i wciągała w meandry swojej fabuły, jak w leśne odmęty. Małe amerykańskie miasteczko zdawało się tajemniczą krainą, która z pozoru urocza i „jak z obrazka” kryła w sobie brudne cienie rasowych obsesji, nietolerancji i bolączek zamkniętych społeczności, do których nie mają dostępu szerokie zmiany zachodzące w innych częściach kraju. Rodzina z obrazka w domu Whitmanów, który za jednym poruszeniem magicznej różdżki okazał się być areną walczących o akceptację kobiet, zarówno tę w oczach innych, jak w swoich własnych. No bo jak można żyć w zgodzie ze sobą, gdy nawet lustra pokazują, że nie ma nas do końca? Kiedy nawet najbliżsi zdają się nas czasami nie zauważać? Gdy za każdym spojrzeniem mamy wrażenie, że w zwierciadle niejasno?

O.