Pisząc ten tekst miałam dylemat, czy „W Kleszczach Lęku” Henry’ego James’a opisać i zinterpretować jako mroczny horror, czy może raczej jako thriller psychologiczny. Doszłam do wniosku, że o ile powieść ta posiada i wywołuje w czytelniku emocje identyczne z opowieściami grozy, o tyle nie taka była jej główna intencja. W związku z tym, przy pomocy niezastąpionej Marii Janion i jej eseju „Pułapka James’a”, wgłębiłam się w to, co w powieści jest ukryte, a co można odkryć spoglądając tylko pod pewnym kątem.
Ta anamorfoza obecna we „W Kleszczach Lęku”, czyli zmiana obrazu, przy zmianie perspektywy, od lat intryguje i sądzę, że interpretacji jest tyle samo, co samych interpretatorów. Jakby nie było, jest to jedna z najbardziej dwuznacznych opowieści w literaturze pięknej, przepełniona symbolami i niedomówieniami, a ponowne odczytywanie zawsze daje inny obraz, zwodzi, sprowadza czytelnika na manowce i każe rozpoczynać grę od nowa. Co więcej, nigdy nie daje odpowiedzi, nie zaspokaja rozwiązaniem, pozostaje całkowicie otwarta na odbiór, obojętnie z jakiej strony do niej podejdziemy. Ale najlepiej zacząć od początku 🙂
Polski tytuł „W kleszczach lęku” jest odrobinkę mylący. Nawet nie mylący, bo kleszcze i lęk istnieją w powieści, jak najbardziej, ale jego poetyckość pomija niestety jedną bardzo istotną kwestię. Pomija to, co najbardziej znaczące dla głównego wątku, czyli „skręt śruby”. Pojawia się on w tytule „Turn of the Screw” oraz zaraz na początku, kiedy przysłuchujemy się opowieści Douglas’a: „If the child gives the effect another turn of the screw, what do you say to two children?”(w polskim przekładzie Witolda Pospieszały: „Jeśli dziecko tak potęguje atmosferę grozy, to cóż powiecie o dwojgu dzieci…?). Tłumacz potraktował to jako oczywistą metaforę, poetycką i piękną, jednak odbiera ona to co w oryginale jest najważniejsze, czyli MECHANIZM podkręcania napięcia. Mechanizm, którym kieruje dwoje dzieci i który nadaje nam kierunek czytania i podwójne widzenie całości.
Według Janion, tutaj zgadzam się z nią bezsprzecznie, fakt, że ten skręt jest podwójny wyznacza nam możliwość podwójnej perspektywy, narzuconą już przez samego James’a i przez jego sposób prowadzenia narracji. A w czym przejawia się podwójne widzenie, ta wyjątkowa anamorfoza opowieści James’a? Przede wszystkim dwójką dzieci, rodzeństwem, które wprawia w ruch całą historię. Miles jest dziesięcioletnim chłopcem, Flora młodszą, kilkuletnią dziewczynką. Mamy więc tutaj pierwiastek męski i żeński postaci dziecięcej, a jak dodamy duchy Peter’a Quinta i Miss Jessel, to także w postaci dorosłej. Już na samym początku sposób narracji staje się podwójny, bo wspomnienia guwernantki odczytywane są po latach przez Douglas’a, czyli męski głos, który czyta wyznanie kobiety. Niby słowo w słowo, ale jednak. Co więcej, obecna jest różnica postrzegania pomiędzy dorosłym i dzieckiem (kolejna dwoistość), co jest zapalnikiem opowieści, bez którego Douglas w ogóle nie podjąłby się całego wyzwania. Pytaniem kluczowym było, czy osoba dorosła, opiekun jest w stanie przejść na drugą stronę postrzegania, tak jak dziecko, które z założenia jest istotą podatną i wrażliwą na doznania nie z tego świata. Czyli pytanie o to, co jest prawdziwe i realne, a co eteryczne i nierealne, gdzie leży ta cienka granica i czy w ogóle taka granica istnieje?
„Pamiętam, że wszystko rozpoczęło się szeregiem kolejnych wzlotów i upadków, jak gdyby huśtawką poruszającą się na przemian w sposób właściwy i błędny.” Im zapędzamy się dalej w meandry opowieści i jesteśmy wciągani coraz głębiej w historię guwernantki, tym bardziej udziela się nam, czytelnikom, ta dziwna podwójność wszystkiego. Z jednej strony obraz dzieci jest sielsko-anielski, są idealne i przesłodkie, by zaraz zostać nazwanymi przebiegłymi i fałszywymi. Nagle czytelnikowi przez myśl nie może przejść, że jeszcze kilka stron temu myślał inaczej. Idąc tym tropem, z jednej strony skontrastowana jest niewinność typowa dla małych dzieci z wielkim zepsuciem. Czystość Miles’a i Flory zaraz obok deprawacji i zła Quint’a i Miss Jessel. Te dwa obrazy istnieją równocześnie i z czasem zaczynają nakładać się na siebie. Widząc Miles’a nie możemy nie widzieć Quint’a, a spoglądając na Florę od razu narzuca się obraz Miss Jessel. W ten sposób łączą się ze sobą przeciwstawne rzeczywistość, czy jawa ze złudzeniem i snem. Razem z guwernantką tracimy zdolność postrzegania prawdy i wpadamy w niedomówienia, których ta książka jest pełna. Na niczym nie można polegać, bo nawet zmysły zawodzą. Jednocześnie dostrzegamy w dzieciach piękno, by od razu odkryć niewiarygodną brzydotę. Podziwiamy światło dnia, by być zaskoczonym przez ciemność. Nakładają się na siebie odgłosy i „pożera” je nagle przejmująca cisza. Aż wreszcie dostrzegamy to, co narzuca się prawie od razu, czyli życie symbolizowane przez dzieci i śmierć symbolizowana przez obydwa duchy. To wszystko zaskakuje nas niespodziewanie, bo świat wykreowany przez James’a jest bardzo ulotny, złudny, nasze pole percepcji jest w ciągłym ruchu, a to co jawne i ukryte miesza się i „przepływa” przed naszymi oczami.
Interpretacja staje się podwójna także dlatego, że obserwujemy wydarzenia oczami opiekunki oraz kierujemy się swoją wyobraźnią. Możemy przypuszczać, że duchy istnieją naprawdę, a jeśli podejrzewamy, że duchów nie ma, że guwernantka oszalała, to również wskazujemy na nasze własne szaleństwo, bo jej oczami śledzimy całą historię. A jeśli nie możemy ufać zmysłom, to co nam pozostaje? James’owi za pomocą prostych środków narracyjnych udało się zapętlić nas i zgubić we własnym odczytywaniu powieści!
W takim razie co wydarzyło się w Bly? Po lekturze powieści James’a i ja także wpadłam w interpretatorską pułapkę. Wyszłam z założenia, że tam już wcale nie było dzieci. Dziwne? Już tłumaczę, co mam na myśli. Oczywiście brak dzieci nie jest tutaj dosłowny. Istnieją, są cielesne i żyją, ale… tylko jako naczynia dla Quint’a i Miss Jessel. Są inkarnacją swoich opiekunów. Tropem było dla mnie wyjątkowo sztuczne zachowanie Miles’a i Flory. Oboje są pokazani jako istoty prawie magiczne, idealne. Kiedy analizujemy ich zachowanie, tak jak guwernantka, coś jednak w tym zachowaniu jest nie tak. Nie ma w nim dziecięcego entuzjazmu, nie ma tam dziecinności. One są przerysowanie grzeczne, niewinne tylko na pokaz. Kiedy odwraca się od nich wzrok okazuje się, że prowadzą swoje dziwne gry, zupełnie niezwiązane z byciem dziećmi. Są, szczególnie Miles, przesiąknięci seksualnością. On rozmawia z guwernantką nie tak jak chłopiec rozmawia z dorosłym, tylko tak jak mężczyzna z kobietą. On jest w pełni świadomy. Tak jak świadomy i seksualnie zdeprawowany był Quint. Za życia oskarżony o bycie złym, zboczonym (wzmianki o molestowaniu dzieci i służby przewijają się przez całą powieść) wchodzi w ciało chłopca, by ukrywać się za twarzą małego gentlemana. Za to Miss Jessel wchodzi w ciało niewinnej Flory, by znów poczuć się czystą i dziewiczą. Jeśli prawdziwi Miles i Flora są jeszcze gdzieś w swoich ciałach, to są to tylko uśpione duchy, najprawdopodobniej bardzo skrzywdzone i całkowicie wycofane. Tylko wiara guwernantki w dziecięcą niewinność powoduje, że Quint musi odejść, a wraz z nim odchodzi Miles, którego już dawno tam nie było…
Moja interpretacja może nie jest doskonała, nie jest pełna i sama pozostawia wiele niedomówień, ale jest i pewnie za kilka lat, jak powrócę do „W kleszczach lęku” wymyślę coś nowego. Po to właśnie ta historia istnieje, a interpretowanie jej to wyzwanie samo w sobie rzucone nam przez Henry’ego James’a.
O.