Koniec świata nadchodzi każdego dnia i zawsze wygląda inaczej. Gdzieś. Dla kogoś. Czasami dla nas. Gdyby zebrać te codzienne ponure doświadczenia odchodzenia, nadciągającej pustki i permanentnego zdziwienia, że to już, to wcale nie jest powiedziane, że jakiś element życiodajnej energii wszechświata nie zostałby zaburzony i faktycznie mogłaby nastąpić anihilacja, całkowite i pełne zniszczenie wszystkiego i wszystkich. Śmierć, bo ona wyznacza ten symboliczny koniec, siedzi sobie cicho w cieniu i zbiera swoje żniwo, gdy tylko nadejdzie pora, a ta pora trwa nieprzerwanie, bo zawsze coś się kończy i dopiero wtedy coś zaczyna. Cykl narodzin i umierania to przecież samo życie, to zamknięte w dwóch słowach lata każdej istoty na ziemi. To zrywy i upadki, to chwile szczęścia i wielkich rozpaczy, to tylko moment, uchwycony jak w wielkiej kropli bursztynu.
O tych chwilach zaklętych piszą wszyscy, ale niewielu potrafi robić to w tak przejmujący i wrażliwy sposób jak Jakub Małecki, który zdążył podbić serca czytelników i krytyki niezrównanym „Dygotem” (recenzja TUTAJ), a który powraca ze zbiorem opowiadań, niewielkich etiud, połączonych jedną niespokojną myślą. „Ślady” budzą do życia niby jedną rodzinę, a tak jakby obudziły wszystkich wokół. Snują, opowiadają, czarują i nie pozwalają zapomnieć.
Czytaj dalej →