BEZSENNE ŚRODY: „Niedziele” Jack Ketchum

Bombla_BezsenneNiedziele

 

„Charlie był jednak zawzięty. Było tak, jakby ojciec był jedynym, na którego naprawdę chiał się wspiąć, a reszta z nas stanowiła jedynie rozrywkę. Chodzące drabinki. W końcu dotarło do niego, że był niechciany, ale czasami przyłapywałem go, jak obserwował ojca tym nerwowym, ukośnym spojrzeniem, kłapiąc zębami, pociągając nosem i można było być pewnym, że któregoś dnia spróbuje ponownie.”

W „Małym Księciu” było takie zdanie, które zawsze powtarzam wszystkim tym, którzy przygarniają zwierzęta pod swój dach i planują sprawować opiekę nad nimi: „Musisz być odpowiedzialny za to co oswoiłeś”. Niby takie proste, prawda? Przecież wiadomo, że zwierzak, którego decydujemy się przyłączyć do naszego rodzinnego stada potrzebuje dużo ciepła, miłości i przede wszystkim pełnej kontroli nas, ludzi, jako swoich opiekunów. Powinniśmy odpowiadać nie tylko za niego i za to, co taki zwierzak robi, ale i my mamy wobec niego obowiązek starannej opieki i otoczenia go tym, czego potrzebuje. Przynajmniej tak powinno być. Tak to działa z założenia. Jednak bywa, że zwierzak pojawia się przypadkiem i nikt na pełną odpowiedzialność nie jest do końca przygotowany. I wtedy, również zupełnie przypadkiem, może wydarzyć się coś nieodwracalnego, coś co komuś złamie serce i zmieni wszystko na zawsze. Przerażająco prawdziwą i smutną historię oswojenia ukazuje pisarz, który z człowieka potrafi zrobić największego potwora, czyli Jack Ketchum w swoim opowiadaniu „Niedziele” z tomu „Królestwo Spokoju”.

Narrator opowieści zdradził żonę. Już wie, że nadchodzi nieodwracalne. Już niebawem utraci ją na zawsze. I wtedy, w desperacji, wraca myślami do swojego dzieciństwa, gdy jego ojciec, Bradford Collier, polował na wiewiórki, biegające wśród okolicznych drzew. Polował raz na jakiś czas. Jego strzały były celne. Zabijał dla mięsa i dlatego, że uważał wiewiórki za szkodniki. Pewnego dnia znalazł zwierzaka z przetrąconymi łapkami i nie mając serca go dobijać wziął wiewiórkę do domu. Ku uciesze dzieciaków i żony wyleczył, dokarmił, nadał mu imię – Charlie. Wiewiórka stała się przyjacielem wszystkich, wspinała się, gryzła, bałaganiła po wiewiórczemu. Bradford jednak zawsze trzymał ją na dystans. Niemniej lubił Charliego. Ale nie zaprzestał polowań na wiewiórki. Kiedy nadeszła zmiana pór roku, Charlie poczuł zew i rozpoczął leśne wędrówki. Może chciał wrócić do stada? I pewnego dnia, zupełnie przypadkiem, wydarzyła się tragedia, która zmieniła Bradforda i życie jego rodziny.

Na dziesięciu stronach „Niedziel” Jackowi Ketchumowi udało się zbudować wielowarstwową opowieść o przywiązaniu, stracie i wielkim bólu jaki ta strata za sobą niesie. O tym, jak wydarzenia z dzieciństwa potrafią wpływać na naszą dorosłość, gdy wydaje się, że wszelkich wyborów dokonujemy całkiem świadomie. Pokazuje skomplikowany mechanizm, jakim jest ludzka psychika, która próbuje poradzić sobie z cierpieniem, jednak wciąż popycha do popełniania tych samych błędów. Są tu wyrzuty sumienia, których nie ukoi nic, nawet tysiące wypraw do kościoła w poszukiwaniu przebaczenia. Bo jak można zapomnieć, gdy samemu sobie nie da się wybaczyć wyrządzonej krzywdy? Kiedy jest po wszystkim i wiemy już, że na zawsze zostanie w nas ta skaza? Niezmywalna rysa, która naznaczy dalsze życie, aż do końca dni? „Niedziele” nie są typowym horrorem. To groza wypływająca z samej istoty człowieczeństwa, z poczucia, że zawsze może przytrafić się coś, co odwróci bieg losu, nawet jeśli tego bardzo mocno nie chcieliśmy. Wtedy, nawet w obliczu największej skruchy, i tak wszystko obróci się przeciw nam, a przede wszystkim my sami.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo smutno mi po prostu.

O.

*Opowiadanie pochodzi z tomu „Królestwo spokoju” i niestety nie wynalazłam nigdzie za darmo, ale jeśli natkniecie się na tom w bibliotece bądź zechcecie zakupić świetny zestaw doskonałych tekstów szeroko pojętej grozy – naprawdę warto poznać. 🙂