Marzec pełen był książek – książek, które stworzyły bezpieczną przystań, otuliły mnie kokonem fabuł, opowieści wyobrażonych. Pozwoliły mi na chwilę wziąć oddech, zregenerować siły, zebrać myśli. Zapraszam na podsumowanie marca!
Czytaj dalejTag: Umberto Eco
„Sekrety włoskiej kuchni” Elena Kostioukovitch – recenzja
Opowieść o kulturze jedzenia, o kwintesencji włoskich smaków i włoskiej duszy, o pięknie codzienności i zwykłej radości życia – „Sekrety włoskiej kuchni” Eleny Kostioukovitch.
Czytaj dalejEseje literackie, które warto przeczytać
Czasami w życiu książkoholika pojawia się taki moment, kiedy dochodzi do wniosku, że literatura piękna już nie wystarczy. Ani tłum opowieści wyczekujących na półkach bibliotecznych, ani moc zapowiedzi księgarskich bombardujących z każdej strony już nie potrafią zaspokoić tego dziwnego głodu, bo czegoś mu wciąż brakuje! Czytaj dalej
„Imię Róży” Umberto Eco – recenzja
Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Siła tworzenia zaczyna się właśnie od wymówienia na głos nazwy, imienia, od okrzyku, który nadaje życie. Budzi człowieka do życia niczym uśpionego golema z gliny i skał, ale budzi też do życia przede wszystkim idee, bo to od nich wszystko się zaczyna. I jak niejednokrotnie udowodniono – idee są kuloodporne. Potrafią wzburzyć całe narody, wzniecić skrajne emocje. Słowa kryją w sobie prawdy i kłamstwa, a siła ich przekazu ma w sobie moc, której nie sposób oszacować. Wiedzą o tym wszyscy ci, którzy słowem hipnotyzują, dla których słowo to broń o mocy słonecznych wirów, a którzy właśnie dzięki słowu mogą być niepokonani, przynajmniej przez pewien czas. Ale słowa, nieodpowiednio użyte, wykorzystane przez kogoś, kto nie powinien ich używać mogą być po prostu niebezpieczne. Dlatego wielu próbowało ich chronić, chować w mroku, by nikt niepowołany nigdy nie wymówił ich na głos.
O nieskończonej mocy słowa, o księdze, która mogła zmienić oblicze świata jaki znamy i o poświęceniu, które pozwalało ją chronić opowiada niezwykły, kultowy, rewelacyjny kryminał intelektualny nie kogo innego jak Umberto Eco, czyli „Imię Róży” – opowieść o pewnym zakonie i morderstwach skrywanych wewnątrz murów. I oczywiście pułapka interpretacyjna dla niejednego obsesyjnego czytelnika.
„Temat na pierwszą stronę” Umberto Eco – Recenzja
Sięgając po gazetę każdego ranka, po ulubiony dziennik, wierzymy, iż wiadomości, które dostarczają nam jego treści są w pełni zgodne z rzeczywistością. Zakładamy, że wydawca przekazuje nam jedynie prawdę, podpartą niezbitymi faktami, a pośród artykułów nie napotkamy na tanie spekulacje, rodem z tygodnika plotkarskiego. Prasa jest swojego rodzaju wyznacznikiem – jakości, stylu, miarodajności. Jeśli czytelnik nie będzie mógł zaufać dziennikarskiemu fachowi, to albo przestanie zwracać uwagę na to, co istotne, odsunie się od tego, co kształtuje jego poglądy, albo, w zamian, skupi się na tym, co jedynie przynosi oddech dla mózgu i myśli – na horoskopach, na plotkach, na działach rozrywkowych. Smutna byłaby taka utrata zaufania. Niepokojący odwrót od spraw istotnych. I tak naprawdę problem ten może dotyczyć nie tylko codziennej prasy, ale wszystkich dóbr kultury.
„Nie myśl, że książki znikną” Umberto Eco, Jean-Claude Carrière
Według tegorocznych badań Biblioteki Narodowej dotyczących czytelnictwa w Polsce prawie 61% Polaków nie dotknęło żadnej, nawet najmniejszej książki, ani nie miało kontaktu ze słowem pisanym. W ogóle. Tak, to bardzo bolesne badania. Potworne statystyki. We wrażliwych miłośnikach literatury mogą wywołać nocne koszmary. Po przeczytaniu tego sprawozdania mi również chodziły po głowie chore myśli i przerażające historie o końcu ery czytania. Przypomniały wizje palenia książek. Po prostu wielka czytelnicza tragedia.
Jednak całkiem niedawno, po dwóch latach od zakupu, sięgnęłam na półkę i wyciągnęłam „Nie myśl, że książki znikną”. Ta książka jest bardzo nietypowa. To nawet nie konkretna książka (pozostaje nią tylko w formie), ale zapis rozmowy dwóch wielkich intelektualistów, a zarazem zapalonych bibliofili: Umberto Eco i Jean-Claude Carrière. Na wszelki wypadek przedstawię pokrótce obydwu panów, gdyby ktoś miał problemy ze skojarzeniem nazwisk 🙂
Umberto Eco to włoski językoznawca, filozof, mediewista, pisarz, eseista i krytyk literacki. Natomiast Jean-Claude Carrière to francuski pisarz, scenarzysta i… aktor, który przez lata współpracował w tworzeniu legendy kina razem z Luisem Buñuelem. Mianownikiem wspólnym wydaje się być tutaj pisarstwo. Ale nie dajmy się zwieść pozorom. Bo to czym fascynują się obaj panowie, tym co ich łączy w wyjątkowy sposób to wielka, nieskończona miłość do książek. Każdy z nich przez całe swoje życie zbiera rzadkie wydania do swoich imponujących prywatnych bibliotek. Imponujących, bo zawierających kilkaset tysięcy egzemplarzy, z których olbrzymia większość to białe kruki. Pierwsze wydania, wydania ograniczone, książki zakazane, ostatnie egzemplarze… Cuda literatury światowej. Kolekcja, o której marzy niejeden czytelnik. Dlatego jeśli komuś zaufać w kwestii czytania, to z pewnością właśnie im.
Jak już wspomniałam wyżej „Nie myśl, że książki znikną” to zapis dyskusji. Tytuł mówi już sam za siebie. I stanowi zarazem bardzo optymistyczną odpowiedź na nurtujące pytanie: czy w dobie postępującej cyfryzacji i ogólnie pojętej technizacji codzienności stara, dobra książka ma szansę przetrwać? Zarówno dla Eco, jak i dla Carrière odpowiedź jest oczywista. Książki nie znikną nigdy. Dlaczego? Bo są nośnikiem perfekcyjnym. Doskonałym wynalazkiem, którego nic jeszcze nie było w stanie pokonać. Mogą zmieniać się technologie. Mogą powstawać nowe nośniki, ale oczywistym jest, że żaden z nich nie pokona tradycji, bo w odróżnieniu od tych „cudów” książki są trwałe i są w stanie przetrwać najdłuższy okres czasu jednocześnie nie tracąc swojej ważności. A technologia może tylko ułatwić do nich dostęp i rozpowszechnić jeszcze bardziej.
Powodów jest oczywiście o wiele więcej, ale nie chciałabym tutaj analizować każdego z nich, ani nawet całej tej rozmowy. Ale jest ona z pewnością wyjątkowa. Dyskutuje ze sobą dwóch znawców tematu. Erudytów. Prawdziwych intelektualistów znających się na rzeczy, którzy potrafią rozprawiać z prawdziwą pasją o tym co kochają najbardziej. I czyta się to z wielką przyjemnością. Co więcej ma się wrażenie, że raczej przysłuchuje się rozmowie dwóch przyjaciół, gdzieś w jakimś klubie (mówiąc klub mam na myśli miejsce spotkań). Zachwyciły mnie anegdotki, historyjki i przemyślenia.
I właśnie dzięki tym przemyśleniom sama doszłam do pewnych wniosków, które skonfrontowałam z wnioskami przygotowanymi przez Bibliotekę Narodową*. Rozmowa Eco i Carrière dała mi pretekst do poruszenia związanych z czytaniem tematów. Nasunęły mi się również przy okazji kolejne pytania, a odpowiedzi na nie nagle przestały być takie pesymistyczne. I stwierdziłam, że te wszystkie statystyki są chyba lekko wyssane z palca (raczej wyobrażone i dopowiedziane), a na pewno nie tak dokładne jakby się wydawało, z masą luk, które samemu trzeba sobie wypełnić.
Badania te są przeprowadzane co dwa lata, na trzech tysiącach osób, z różnych warstw społecznych i intelektualnych. Trzech tysiącach. To zaskakująco mało, biorąc pod uwagę, że zasięg wiekowy ma rozpiętość od piętnastego roku życia wzwyż. Do tego, gdy spojrzymy na to zróżnicowanie, to przestaję się dziwić, że ostateczne dane są co najmniej martwiące. Przy takiej liczbie ankietowanych nie ma możliwości na prawdziwe, konkretne dane, bo zbyt wielka jest ich rozległość. Co więcej, zbyt duże są różnice między grupami przepytywanych ludzi i każda z tych grup jest ujednolicona, co pozwala jednocześnie niezwykle łatwo ją zaszufladkować.
Bo czy naprawdę jest aż tak mało współczesnych czytelników w Polsce? Obserwując ludzi wokół mnie, rozmawiając z rodziną i znajomymi, gdybym sama miała przygotować takie statystyki, to wychodzi na to, że czytelników jest więcej niż mniej! W różnych grupach wiekowych. W różnych środowiskach. Uogólnienia są zazwyczaj bolesne, krzywdzące i te statystyki tylko potwierdzają regułę.
Ale zacznijmy od tradycyjnych książek. Co rusz, w miejskich środkach transportu można zobaczyć osobę, która trzyma książkę w ręku. I to nie jedną taką osobę, ale co najmniej kilka. Jak nie kilkanaście w ciągu dnia. W naturze mam książkowe podglądactwo i jak mam okazję to uwielbiam patrzeć na okładki, by dowiedzieć się co kto czyta. Patrzę też na objętość. I powiem Wam szczerze, że ludzie potrafią czytać wszystko: od najprostszej para-literatury po kanoniczne klasyki. Od cieniutkich kilkudziesięciu stronicowych książeczek po grubaśne tomiszcza. I nie tylko w czasie podróży. Ludzie czytają w pracy, w przerwie na lunch, w kawiarniach przy kawie czy między zajęciami lub lekcjami. Nie ma dnia, nie ma miejsca, żeby nie minąć kogoś z książką.
Nie mówiąc o technologicznych nowinkach, jak czytniki, tablety, których jest coraz więcej. I księgarniach internetowych, w których książki kupować można za cenę zazwyczaj o kilka procent mniejszą niż w tradycyjnej księgarni. Ludzie częściej niż zwykle korzystają z bibliotek tych publicznych, szkolnych i akademickich, które w końcu uwspółcześniły się po latach i same wychodzą czytelnikowi na przeciw (przynajmniej w większości). Ponadto rozkwitają na nowo antykwariaty które wyszły do klientów i coraz częściej oferują swoje usługi przez internet, z ekspresową wysyłką do domu. Powstają kluby literackie, kółka czytelnicze, ludzie tworzą blogi i zakładają własne czasopisma. Kto przesiaduje w internecie, albo spędza czas pracy przy komputerze jest bombardowany słowem pisanym! W ogóle, zauważcie jak wiele czyta się na co dzień zwyczajnych niusów i informacji. Przecież można stracić całe godziny na zaczytywaniu się w nowinkach, mini artykułach, blogowych wpisach, samemu komentując i angażując się aktywnie w ten nowy typ czytelnictwa. Bo to jest właśnie jego nowa idea. Zupełnie nowa era. Odświeżony czytelnik. Tego niestety nikt za bardzo nie bierze pod uwagę przy takich badaniach.
Oczywiście można wszystko ograniczyć. Można zapomnieć o tym, że świat idzie naprzód zmieniając się w błyskawicznym tempie. Można wykluczyć część osób czytających w ten nowy sposób, bo tak, z założenia. Konstruując pytania tak, żeby zawsze ukazać tendencję spadkową. Patrząc w tym kierunku, to historycznie proces czytania nigdy nie był przeznaczony dla każdego. Przecież przygoda ze słowem pisanym była z początku tylko przywilejem. Zabawą dla nielicznych. Wyjątkowych. Z czasem dawała władzę nad rzeszami analfabetów, dla których literki nic nie znaczyły, ale którzy zdawali sobie sprawę z ich niezwyciężonej mocy. I nagle słowo pisane stało się res populi.
Dzisiaj książka (tym razem nie tylko w znaczeniu tradycyjnym, ale także zawierająca w definicji WSZYSTKIE dodatkowe nośniki , style i elementy) może należeć do każdego. Jej wybór jest ogromny. Praktycznie nieograniczony. Nowe technologie tylko jeszcze bardziej ułatwiły do niej dostęp. Z pewnością książka przetrwa. Tak jak Umberto Eco i Jean-Claude Carrière nie mam ku temu żadnych wątpliwości. Pod swoją tradycyjną postacią i tą unowocześnioną. Co więcej, jeszcze ze sto razy się przekształci i zmieni. Ewoluuje i dopasuje się do nowego świata. A razem z nią, albo tuż za nią potruchta uradowany czytelnik. Bo czytelnik tak jak książka nie zniknie nigdy.
O.
*Jeśli chcielibyście zapoznać się bliżej z wynikami badań Biblioteki Narodowej to konkretne liczby i wnioski znajdziecie pod tym adresem:
Zimowe Buki
Z uzupełnianiem domowej zimowej biblioteczki jest trochę tak, jak z uzupełnianiem zapasów spiżarni albo domowej lodówki:) Albo jak z gotowaniem. W obu przypadkach dobrze jest zaopatrzyć się wcześniej w wyczekiwane książki, by nie zostać zaskoczonym, jak ten biedny świerszcz z baśni La Fontaine’a.
Przede wszystkim sezon zimowy oznacza zapotrzebowanie na więcej, czyli na większe porcje niż zazwyczaj. Dlatego zimowy buk powinien być obfitszy, a nawet cięższy i tłustszy. Najlepiej porządna powieść. Na przykład dwu albo trzy-tomowa. Dla koneserów idealne na ten czas są wielotomowe sagi, albo wielkie serie wydawnicze. No bo dziwnie byłoby czytać malutki zwiewny tomik haiku, czy letnie, pachnące piaskiem opowieści przygodowe, kiedy za oknem zawieja i śnieżna zawierucha.
Najlepiej by było, gdyby taki zimowy buk zawierał o wiele więcej kalorii niż, powiedzmy, buk wiosenny. Konieczna jest wielowątkowość. Rozwinięta fabuła, historia opowiedziana z perspektywy różnych bohaterów. Dlatego klasyki literatury o tej porze roku czyta się z prawdziwą przyjemnością.
Taki porządny buk musi być koniecznie idealnie doprawiony. Sprawdzi się w takim wypadku bogaty język, trochę poetycki, trochę przestarzały, a który z pewnością będzie nam łatwiej teraz docenić, a który sprawi, że lektura będzie ciekawsza i smaczniejsza. A jeśli nie język, to z pewnością główny wątek: poważniejszy, filozoficzny wręcz, taki dzięki któremu zatrzymamy się na chwilę i zmusimy do refleksji.
Mając właśnie taką idealną książkę można spokojnie zaszyć się głęboko pod puchatym kocem, w wełnianych skarpetkach i z kubkiem gorącej czekolady z cynamonem w dłoni. I zatopić się w lekturze. W taki sposób sama celebruję czytanie w zimie i przyznaję się, że jest to moje ulubione zajęcie 🙂
Specjalnie dla Was wybrałam dziesięć zimowych buków, z różnych kategorii, sprawdzonych i przeczytanych przeze mnie w przeciągu kilku ostatnich zim. Polujcie i zajadajcie! Miłej lektury 🙂
O.
1. „Pożegnanie jesieni” Stanisław Ignacy Witkiewicz
Niesamowita i tragikomiczna opowieść o ludziach bez właściwości, których życie to historia upadku wartości i dekadenckich wybryków. Znudzeni światem, ostatecznie znudzeni samymi sobą i sobą nawzajem, w końcu próbują nadać sens własnemu życiu. Niestety za późno, bo akurat w momencie okrutnych zmian ustrojowych przechodzących przez Europę. Jakakolwiek przemiana staje się niemożliwa, gdy nadchodzi upadek indywidualizmu, a na Polskę naciera rewolucja społeczna. Wiktacy jest okrutny dla swoich bohaterów. Nie oszczędza ich, tak samo, jak nie oszczędziła tego pokolenia sama historia. Pozbawia ich nie tylko przeszłości, ale przyszłości. Nawet teraźniejszość nie jest już pewna. Piękna polska proza, pisana niespotykanym już dzisiaj poetyckim językiem nietuzinkowego twórcy. A na dokładkę galeria niezapomnianych postaci. I genialny Ziezio Smorski.
2. „Wichrowe Wzgórza” Emily Bronte
„Nie mogę żyć bez mojej duszy. Nie mogę żyć bez mojego życia.” Czytając tą nieszczęśliwą historię miłości wydaje mi się, że duchy Heathcliffa i Cathy wciąż krążą po angielskich moczarach. Nieukojone w tęsknocie za utraconym życiem i utraconą szansą na szczęście. To opowieść, w której od początku wiemy, że nie ma szansy na dobre zakończenie, bo zaczyna się od śmierci. Zbyt wiele smutku, zbyt wiele okrucieństwa… i ten wiatr na wrzosowisku…
3. „Księżniczka z Lodu” Camilla Lackberg
Nic tak nie oddaje mroźnego zimowego klimatu, jak obraz pogrążonej w śniegu i skutej lodem Szwecji. A kiedy jest to małe, oddalone miasteczko na szwedzkiej prowincji może być już tylko ciekawiej. W ogóle Szwecja to miejsce idealne na dobry kryminał. Pierwszy tom opowieści (każdy kolejny to odrębna historia, którą łączą główni bohaterowie pisarka Erika Falck i policjant Patrik Hedström) to mroczne kompendium zbrodni, gdzie krąg podejrzanych z każdym krokiem zacieśnia się coraz mocniej. Camilla Lackberg umiejscowiła mroczną intrygę w rodzinnym miasteczku i dzięki temu w mistrzowsko przekonujący sposób ukazuje nam zamkniętą małą społeczność i czasami dziwne, czasami niepokojące relacje jakie zachodzą wśród jej mieszkańców.
4. „Gra o Tron” i saga Pieśń Lodu i Ognia George R.R. Martin
Pierwszy tom wielkiej sagi o nadchodzącej zimie. Zimie ludzkości, zimie królestwa i zimie całego świata. Fantasy doprowadzone do mistrzostwa, bo nie ma tu zbyt wielu elementów fantasy. Jest za to genialna opowieść. Fabuła wciąga tak, że można stracić oddech i nie przespać kilku nocy. Traci się również ulubionych bohaterów, na pęczki, bo pan Martin znany z tego znany, że postaci giną nagle i nieprzewidywalnie. A ja krzyczałam i płakałam i… nie mogłam przestać czytać.
5. „Łapacz Snów” Stephen King
Śnieg. Las. Czterech przyjaciół, którzy co roku spotykają się na polowaniu, a których łączy niezwykła więź. I pewien uratowany przez nich dawno dawno temu bardzo chory chłopiec. Ale las się zmienia. Coś przybywa, by zniszczyć człowieka, wyżreć tkanki i zarazić potwornym wirusem. A wszystko się łączy, niczym w starym indiańskim amulecie. I nic nie jest przypadkowe. Straszne i porażające, jak to u Stephena Kinga.
6. „Zima Muminków” Tove Jannson
„Spali zawsze od października do kwietnia, tak bowiem czynili ich przodkowie, a Muminki przestrzegają tradycji.” A tutaj nagle Muminek budzi się w środku zimy i nie może zasnąć. Wokół śpiąca rodzina, pusty dom, a za oknem pierwszy w życiu śnieg. I zaczyna się zimowa przygoda. Jednak jak na muminkowe opowieści przystało nie ma tu pustej wesołości, czy spotkań, które nie niosą za sobą żadnych treści. Zima w Dolinie Muminków to czas samotności i melancholii. Czas tęsknoty za wiosną. Czas rozmyślania o śmierci, przemijaniu i o sensie życia. Czas Lodowej Pani i Buki, dla której zima to spełnienie marzeń i jej idealny świat. Uśpiona kraina nauczy Muminka pokory, spokoju i radości z małych codziennych spraw. I że czasami nie wszystko jest takie, jak się z początku może wydawać.
7. „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” i trylogia Millennium Stieg Larsson
Trylogia, która zapoczątkowała księgarski boom na szwedzkie thrillery. I nie ma się co dziwić. Mroczna historia bogatej szwedzkiej rodziny staje się pretekstem do obnażenia smutnej rzeczywistości. Niesprawiedliwość społeczna, brak tolerancji, nienawiść, okrucieństwo, dewiacje, niepohamowana przemoc… I uwikłane w intrygę i siebie nawzajem dwie postacie dziennikarz Mikael Blomkvist i zniszczona niepokorna Lisbeth Salander. Nie tylko klimat jest tutaj lodowaty, ale również ludzie i ich relacje. A na deser polecam ekranizacje: zarówno realistyczną trylogię szwedzką z Noomi Rapace w roli Lisbeth, ale także niewiarygodnie przejmującą pierwszą część „A Girl with the Dragon Tatoo” z Danielem Craigiem w roli Mikaela.
8. „Imię Róży” Umberto Eco
Odizolowane opactwo benedyktynów w mrocznym Średniowieczu, seryjny morderca braci zakonników, tajemnica antycznej księgi i biblioteka, jedyna taka na świecie, a w tle początki okrutnej inkwizycji. Buk Duży, aż prawie Wielki. Lektura obowiązkowa.
9. „Złoty Kompas” i trylogia Mroczne Materie Philip Pullman
Nie wiem kto w Polsce zdecydował się wypromować „Złoty Kompas”, jak i kolejne części trylogii „Zaczarowany Nóż” i „Bursztynową Lunetę” jako książki dla dzieci i młodzieży. Cykl ten ma z literaturą dziecięcą niewiele wspólnego, bo porusza tematy filozoficzne, metafizyczne, a przede wszystkim teologiczne. To historia wojny i rewolucji, która ostatecznie prowadzi do upadku Autorytetu, czyli śmierci Boga. Historia wędrówki, dojrzewania i podążania za przeznaczeniem, a także wielkiego poświęcenia. Buki nietypowe i inne, próbujące odnaleźć odpowiedzi na podstawowe pytania egzystencjalne.
10. „Nędznicy” Victor Hugo
Zbliża się kolejna ekranizacja, tym razem w wersji opartej zarówno na powieści, jak i na musicalu. Sądzę, że zanim pobiegniemy do kina warto przeczytać samą powieść Hugo. Wielkie, epickie, bo czterotomowe dzieło to wyjątkowo smutna historia galernika Jean’a Valjean, który niesłusznie oskarżony o kradzież bochenka chleba, całe życie ucieka. Przed policją i nieugiętym komisarzem Javertem, przed swoją przeszłością, a nawet przed sobą samym. Jego walka o wolność (o uwolnienie własnej tożsamości) zbiega się z walką o wolność paryskiego ludu. Nędznicy to bogata, wielowątkowa historia o miłości, obsesji, zdradzie, nienawiści, ale przede wszystkim o miłości bliźniego i wierze w dobro człowieka i jego bezinteresowność. Hugo pozwala nam się zanurzyć w swój literacki świat, który wykreowany jest w sposób nie do podrobienia, jedyny w swoim rodzaju. „Nędznicy” to jednocześnie romans, powieść historyczna, powieść obyczajowa i powieść romantyczna. Arcydzieło, w którym każdy odnajdzie coś dla siebie.