„Dziecię Boże” Cormac McCarthy

Bombla_DziecieBoze

Cormac McCarthy potrafi przerazić. Zazwyczaj lepiej niż niejeden pisarz thrillerów czy horrorów. Jest coś takiego w twórczości tego amerykańskiego pisarza, co sprawia, że po przeczytaniu chociażby jednej z jego opowieści nie ma się już ochoty wychodzić z domu. Traci się wiarę w dobro drugiego człowieka. A czasami po prostu traci się wiarę w ludzkość w ogóle.  

Świat jego powieści to świat smutny. Bardzo surowy. To wieczna wizja pewnego rodzaju apokalipsy, w której to nie ludzie zginęli, ale ich pozytywne uczucia i emocje. Umarła nadzieja. A dobro musiało zaszyć się w niedostępnych ciemnościach. Świat Cormac’a McCarthy’ego to świat zły. Przesiąknięty nieszczęściem do szpiku swoich fabularnych kości. Jego bohaterowie zmagają się życiem, nie by swój byt polepszyć w jakikolwiek sposób, ale by po prostu przetrwać. Przeżyć kolejny nadchodzący dzień. By dotrwać do kolejnego brzasku.

W tym swoim pragnieniu wytrwania są niezwykle obojętni. Obojętni na życie i na śmierć. Obojętni na przebłyski dobra, ale przede wszystkim obojętni na zło. Na panującą wszechobecną zbrodnię. Na cierpienie. Jego bohaterowie to wieczni podróżnicy. Tułacze brnący  po przygranicznej pustyni, po stepie, po surowych górach. Otaczający ich krajobraz jest pozbawiony intensywnych kolorów, pozbawiony konkretnych kształtów i punktów zaczepienia.  Wydaje się być wyszlifowany. Obojętny, jak sam człowiek.  Słońce w nim nie grzeje, ale skwierczy. Mróz nie ochładza, ale pożera ciało. Wszystko jest wybielone. Człowiek jawi się jako dziwna istota błąkająca się i wyblakła.

Nawet czasu nie można być do końca pewnym. Kolejne epoki wydają się być do siebie zaskakująco podobne. Trudno oddzielić koniec  wieku dziewiętnastego od połowy dwudziestego i na odwrót. W pewnych miejscach na ziemi nic się nie zmienia. I pewnie nigdy się nie zmieni.

W tej dziwnej monotonnej krainie przebłysk dobra jest wyrafinowanym wyjątkiem. Czymś niesamowitym. Co więcej, wydaje się być czymś bardziej niepokojącym niż zło panoszące się po świecie. Zła możemy być tutaj zawsze pewni. Dobra nigdy nie oczekujemy. Kiedy w końcu pojawia się znikąd, razem z bohaterami stajemy się wobec niego nieufni. Wolimy uciec na utarte rozmyte moralnie ścieżki niż poddać się czemuś tak niezrozumiałemu.

Ten świat, który wykreował Cormac McCarthy, ma swoich stałych bohaterów. Wyzuci z chęci życia po prostu trwają. Przenoszą się z miejsca na miejsce. Niosą ze sobą albo ukrytą misję schowaną pod pozorem szarej obojętności albo, to zdecydowanie częściej, zło w najczystszej postaci. Raz mogą być ofiarami, ale częściej ciemiężycielami.  Mordercami o zimnej krwi. Bez sumienia. Bez uczuć. Takimi, którzy nie stawiają zbędnych pytań, ale niczym kameleony dopasowują się do świata wokół nich.

Tak właśnie dzieje się w trzeciej powieści McCarthy’ego, zatytułowanej niezwykle złowieszczo, w porównaniu do treści, „Dziecię Boże”. Jej bohaterem jest Lester Ballard, młody mieszkaniec miasteczka Sevierville w stanie Tennessee. To właśnie przez jednego z mieszkańców, zaraz na samym początku, zostaje on opisany jako „dziecię boże, prawdopodobnie takie jak ty”. Jeśli jakiekolwiek „dziecię boże”  podobne jest  do Lester’a Ballard’a, to tylko podkreśla potworność rzeczywistości w tej powieści i rzeczywistości w ogóle.

Lester Ballard faktycznie jest nijaki. Mógłby być każdym z nas. Człowiek-celofan. Nie wyróżnia się niczym szczególnym. Nie ma żadnej wyjątkowej cechy. Mógłby wydawać się całkiem normalny. Mógłby mijać nas każdego dnia. Codziennie nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Mógłby… Ale Lester Ballard z pewnością nie jest normalny. Co więcej, Lester Ballard jest przeciwieństwem normalności.

Jego historia podzielona jest na trzy części. Każda z nich odzwierciedla, zarówno stylem, jak i charakterem dokładnie to, co dzieje się z głównym bohaterem. McCarthy przeciwstawia w nich mieszkańców miasteczka z perwersją i przemocą Lestera. Ten kontrast jest dziwny i trochę niewyraźny. To w sumie nie jest nawet kontrast. Lester koegzystuje z nimi. Wypełnia luki. Wpisuje się w otaczający go świat.

Pierwsza część jest niczym reportaż. Poznajemy Lester’a tak, jak widziany jest w oczach znających go ludzi.  Opowiadają jego historię jakby opowiadali o życiu zwykłego chłopaka. Jednego spośród nich, który niefortunnie zszedł na złą drogę. Dowiadujemy się niektórych szczegółów z jego dzieciństwa i młodości. Elementów życia rodzinnego. Jednocześnie, obserwujemy codzienność Lester’a. Widzimy jak nieuchronnie zaczyna oddalać się od normalności. To co widzi jest jakby rozmyte. Nie zgadza się z obrazem zwykłego człowieka. Lester Ballard dziwaczeje. Zaczyna podglądać, podpatrywać, wdzierać się swoim wzrokiem w życie innych. Ofiarami jego dziwnego voyeuryzmu stają się młode dziewczęta, kochające się pary, ale też wypaczone, chore związki kazirodcze i gwałty. Lester widzi i przyswaja. Widzi, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda, a normalność nie zawsze jest „normalna”.

Druga część to powolne odejście od cywilizacji. Lester Ballard popełnia pierwsze morderstwo. Podwójne. Jak lawina włączają się w nim kolejne zboczone instynkty. Bawi się trupami. Przebiera je. Uprawia nekrofilię. Próbuje znaleźć bliskość w martwych ciałach. Znowu zabija. Nie ma konkretnych powodów. Przynajmniej nigdy ich nie podaje. Jest zimny w swoich czynach. Robi tak, bo może. Oddala się i w strachu przez oskarżeniem postanawia odizolować się od miasteczka. Pomaga mu w tym otaczający go krajobraz, góry pełne jaskiń. Zaszywa się w jednej z nich. Tam tworzy swoje schronienie.  I właśnie tam zaczyna zbierać kolejne eksponaty swojej makabrycznej „kolekcji”.

Ostatnia część, to historia życia w sieci górskich jaskiń. To próba ucieczki przed tym co nieuchronne. Mieszkańcy okolicznych miasteczek wiedzą już, że to właśnie Lester jest mordercą. Poszukują go. Próbują odnaleźć ostateczne dowody. Natomiast Lester staje się jeszcze bardziej maniakalny. Mówi sam do siebie. Przemieszcza się między swoimi kryjówkami. Pojawia się przebrany w damskie ubrania, a na głowie nosi kobiece skalpy. Popełnia coraz więcej błędów. A błędy to jedna z tych rzeczy, na która seryjny morderca nie powinien sobie pozwalać.

Życie Lester’a Ballard’a to historia wzlotu i upadku. Początku i końca. Triumfu i przegranej. Narodzin i śmierci. Tak jak dla każdego z nas. Poraża swoją zwykłością. W tym świecie, realnym i fikcyjnym, nie ma niesamowitych zakończeń. Tak samo jak nie ma wyjątkowych początków. Dla każdego los ma taki sam tor. Tylko czasami, w międzyczasie, życie wypełnia się inaczej. Odbiega od tego co ustalone i idealne. Przebiega troszkę w inny sposób niż życie zwykłych śmiertelników. Pod tym względem Lester Ballard jest wybrańcem. Mesjaszem zła. Wyjątkiem, który nigdy nie powinien móc potwierdzać reguły. Ale pozory mogą zwieść niejedną osobę. I niech każdy ma się na baczności przed tym idealnym dzieckiem Boga.

O.

Komentarze do: “„Dziecię Boże” Cormac McCarthy

  1. Sigil of Scream napisał(a):

    Zaintrygowałaś mnie szalenie, ostatnio szukam właśnie dobrych powieści o seryjnych mordercach (poeta także czasem potrzebuje inspiracji, a to nośny temat). Z pewnością więć sięgnę po tę książkę.
    Czy znasz jakieś inne pozycje w temacie? Koontza już przerobiłem.

  2. bombeletta napisał(a):

    Hmmm… Seryjni mordercy… To może „The Killer Inside Me” (Morderca we mnie) Jim’a Thompsona, „Joyride” Jack’a Ketchum’a (nie jestem pewna, czy została przetłumaczona na polski), „Bighead” Edward Lee (mocno skrajne, ale seryjnych morderców jest kilku) i w ogóle poszperać w opowiadaniach Lee, bo tam seryjnych morderców jest na pęczki 🙂 Zależy czego szukasz, czy podejścia filozoficznego do tematu, czy krwi i zabijania dla samego zabijania 🙂

    • Sigil of Scream napisał(a):

      Właśnie skończyłem czytać „Dziecię boże”. Musze przyznać, że autor ciekawie ujął przyrodę w tej powieści. Jest to chyba jej najmocniejszy atut.
      Natomiast sama postać mordercy mniej mnie zaintrygowała. Raczej szukam czegoś o psychopatach, przestępcach zorganizowanych – niż o psychotykach. Ballard z pewnością należy do tego drugiego typu. Choć oczywiście, przeczytać można – przynajmniej nie dłuży się zimowe popołudnie. 😉

  3. Sigil of Scream napisał(a):

    Tak, czegoś w tym stylu: najlepiej z jakimiś nadnaturalnymi konotacjami, jak np morderca w Przełęczy Śmierci u Koontza. W każdym razie jak coś mi polecisz, chętnie to sprawdzę. 🙂

Dodaj komentarz: