„Ona umarła Teo. I nigdy – nigdy – więcej nie będzie twoja. A ty się obudź. I zacznij żyć swoim życiem, które wypływać będzie z ciebie samego, a nie z żadnego przymusu. Przestań karmić się tym, co mówią inni. Idź przed siebie, doświadczaj, czuj, oddychaj, żyj, zachwycaj się, odczuwaj emocje i naucz się je nazywać. I mówić o nich. Przeżyj coś naprawdę, dogłębnie i tak jak chcesz ty, a nie wszyscy dookoła.”
Indie już od wieków stanowią łakomy kąsek podróżniczy dla mieszkańców zachodniej półkuli. Kuszą swoją niezwykłą egzotyką, kulturą i obietnicami duchowej odnowy. Wydają się tętniące życiem, wypełnione po brzegi intensywnymi zapachami przypraw, otoczone najpełniejszymi barwami, z tańczącymi, uśmiechniętymi ludźmi, którzy cieszą się na widok niekończących się fal turystów, czy podróżników. Mamią odkrywaniem duchowości, przysposobionymi aśramami i pustelniami, w których na nowo można odkryć siebie, joginistycznymi praktykami i buddyzmem, którego ścieżką pragnie się podążyć. Urok Indii nie gaśnie, nawet gdy kolejne reportaże pokazują obraz zgoła odmienny od przesłodzonych bollywoodzkich obrazków, czy pozowanych zdjęć z turystycznego prospektu. Co więcej, jeszcze bardziej kraj ten fascynuje kontrastem, tak bardzo niezrozumiałym na zachodzie. Ekstremalna, niewyobrażalna bieda na tle ociekających złotem pałaców. Przepełnione smrodem i kurzem uliczki tuż obok najnowocześniejszych pasaży i deptaków. Jest tu wszystko, czego dusza zapragnie. Spragniona dusza człowieka, który zapętlony w codzienności marzy jedynie o drastycznym oderwaniu się od swojego życia.
Takim uciekinierem, wymęczonym trybami „doskonałej” egzystencji jest Teo – bohater debiutanckiej powieści Mateusza Czarneckiego „Otwórz oczy, zaraz świt”. Teo, od Teodora, oznacza „dar od Boga”. Według starożytnych imię to naznacza marzyciela o wzniosłych ideałach, delikatnego, o wielkim sercu. Podobno kieruje nim intuicja. Jest wrażliwy na krzywdę innych. I taki właśnie jest bohater tej powieści. Modelowa postać do modelowej odnowy wewnętrznej. Tak jak tysiące przed nim, tak i Teo, uciekając przed życiem, wyrusza w podróż do mitycznych Indii, napotykając po drodze wielką miłość, wielki zawód i … własne szczęście. Może nie będzie to idealne spełnienie, ale będzie należało tylko i wyłącznie do niego. A wszystko to w kraju, którego prawdziwy obraz nijak ma się do tego serwowanego przez biura turystyczne i pełne sztucznego uroku filmy. Indie w oczach Teo są jak najbardziej prawdziwe, niemal namacalne. Autor nie pomija opisów zaśmieconych, zakurzonych ulic, po których biegają szczury, karaluchy, a bezdomni śpią rozłożeni na matach. Nie ucieka od gwałtów na turystkach, od politycznych zawirowań, czy religijnych absurdów. Bohater pozostaje otwarty na wszystkie tematy, godzi się z nimi i przekazuje nam, czytelnikom, byśmy w jak najintensywniejszy sposób mogli towarzyszyć mu w tej jedynej w swoim rodzaju przygodzie.
Teo, Teodor, Doruś ma wszystko to, o czym marzą miliony. Własną, świetnie prosperującą firmę z konkretną pozycją na rynku. Na dokładkę ma też zarząd tej firmy, na którego czele stoi. W garażu legendarny sportowy samochód, na ciele perfekcyjnie skrojone koszule i garnitury, a w łóżku niemalże modelkę o równie wysokiej pozycji, jak on. Ma pieniądze, mieszkania, świetlaną przyszłość przed sobą. Tylko coś mu w tym jego perfekcyjnym życiu nie do końca styka. Postanawia więc, po raz pierwszy w życiu, spontanicznie wyjechać z dnia na dzień. Kierunek – Indie. Ląduje w Bombaju, dalej jedzie do mekki turystów w Goa, medytuje, ale w drodze powrotnej, czekając na lot do kraju, poznaje przeuroczą muzułmankę Amirę. Razem, na przekór wszystkiemu, spędzają kilka szalonych dni, zakochując się w sobie do nieprzytomności. Zderzenie dwóch różnych kultur, różnych religii i światopoglądów. Tak naprawdę z góry skazane na niepowodzenie. Niemniej Teo chce całkowicie zmienić swoje życie. I wraz z tą decyzją jego szklana kula pęka, spokój burzy się, on traci to, nad czym pracował przez lata i znów ląduje w Indiach, by spróbować zacząć wszystko od nowa.
Teo zdaje się być idealnym odzwierciedleniem wszystkich ambitnych przedstawicieli swojego pokolenia. Nie skończył jeszcze trzydziestki, a już jest zmęczony życiem. Przykuty kredytami, podatkami, wszelkimi zobowiązaniami nie potrafi oderwać się nawet na chwilę od bilansów, faktur, czy pozycji na giełdzie. Ręce automatycznie układają mu się pod klawiaturę, kierownicę, albo telefon, w zależności, czy umawia się na spotkanie, odpisuje na maila, czy akurat wykręca samochód z podziemnego parkingu biura. Każdy dzień mija mu na powielaniu tych samych czynności – kopiuj, wklej. Automatyczne powtarzanie, bez większych emocji, bez zastanowienia. Nie ma uczuć, a jedynie układy i zależności. Zawsze coś za coś. Wychowywany przez nadgorliwych rodziców, którzy „chcieli jak najlepiej”, został wpędzony w wyścig szczurów i kręcił się tak bez celu, nie za bardzo zdając sobie sprawy, że nic na końcu go nie czeka. Indie, a tym samym radykalna zmiana otoczenia, są jego odpowiedzią na konieczność zmiany perspektywy. Na potrzebę przewartościowania wszystkiego, zanim obudzi się pewnego dnia, złamany i pusty dojdzie do wniosku, że wcale nie o to mu chodziło.
Powieść Mateusza Czarneckiego to bardzo osobista, subiektywna lektura. Przenika przez nią szczerość i autentyczność tak poszczególnych doznań, jak i wydarzeń. Widać, że to samo życie było inspiracją do napisania „Otwórz oczy, zaraz świt”. To lektura ciepła i niezwykle sympatyczna. Co prawda autor nie odkrywa w żaden sposób cudów duchowej odnowy, nie znajdziemy tu fabularnych twistów, ani żadnych większych zaskoczeń, jednak przyjemność z czytania przychodzi niemal natychmiastowo. Łatwo odnaleźć cząstkę siebie w szamoczącym się z samym sobą Teo, którego myśli z czasem uspokajają się i wyciszają. Całość zachęca do zmiany. Nawet jeśli wszystko wokół wydaje się być perfekcyjne i spokojnie pędzić ustalonym torem, to w powieści znajdziemy inspirację do lekkiego zboczenia z ustalonej trasy. Nie musi to być od razu podróż na drugi koniec świata, nie muszą być to Indie, czy inne orientalne kierunki. Ba, nie musi być to nawet długa podróż – wystarczy już oderwanie się od biurka, od pracy, od kalendarzy i zegarów. Zrozumienie, że nic złego nie wydarzy się, gdy na chwilę oddalimy się od tego, co trzyma nas w ryzach, weźmiemy głęboki oddech i zdystansujemy się do samych siebie. I pamiętajcie, że nie musi to być już zaraz, teraz. Jak to ładnie ujął przyjaciel Teo: „ Szukaj prawdziwego siebie, który w tobie samym na pewno jest gdzieś zakopany. I nie przestawaj, póki nie odnajdziesz. Nie umierasz przecież za pięć minut, ciągle jest o co walczyć.”
O.
*Za kawałek Indii i pozytywne myśli dziękuję wydawnictwu AL REVÉS i samemu autorowi Mateuszowi Czarneckiemu 🙂
**Przypominam także tutaj o KONKURSIE NA KONIEC LATA, który trwa jeszcze TYLKO DZISIAJ do północy na profilu facebookowym Wielkiego Buka TUTAJ, a w którym wygrać można egzemplarz „Otwórz oczy, zaraz świt” z autografem 😀
Ładna recenzja, ale tak sobie myślę, że książeczka chyba jednak nie jest dla mnie (jakoś mi serca nie drga), więc dam szansę innym 🙂
Jest przesympatyczna i bardzo ciepła w przesłaniu, ale rozumiem co masz na myśli 🙂
Cieszę się 🙂 Zresztą dziś już i tak radość wielka, bo wygrałam w losowaniu u Weny Jenah i wybrałam sobie w nagrodę „Szepty lasu” Fraziera 😀 http://lubimyczytac.pl/ksiazka/210038/szepty-lasu
Ooo! Gratulejszon :* To czekam niecierpliwie na wrażenia, bo czytałam tłum zupełnie skrajnych opinii i sama nie wiem, a że Tobie zawierzam w godnych lekturach, to Twoja opinia zaważy 😀
Miło mi, że mamy w zaufaniu wzajemność 😀 Też właśnie widzę takie różne opinie, nawet na LC, a z opisu brzmi dobrze i tajemniczo, i z dreszczykiem, więc chętnie przeczytam 😀
Indie zawsze mnie fascynowały, a jednocześnie się ich boje, może to akurat momnet na poczytanie więcej o tym przedziwnym kraju 🙂
Sama jestem na pewnym etapie w życiu, kiedy zmuszona byłam zwolnic i przewartościować pewne elementy, wprowadzając zmiany, wiec chyba rozumiem, co może przezywać Teo 🙂 Chętnie przeczytam.
Ucieszyła mnie w tej powieści ta szczera, niewymuszona wizja Indii. Był taki czas, kilka lat temu, że miałam nazwijmy to hinduską obsesję – uczyłam się hindi, oglądałam bollywoodzkich produkcji na kilogramy i marzyła mi się podróż w głąb tego kraju. Z czasem się opamiętałam i zrozumiałam, że to w ogóle nie dla mnie, bo te urocze, kolorowe obrazki nijak miały się do indyjskiej rzeczywistości. Niemniej pozostał sentyment olbrzymi i tak powieść doskonale się wpasowała w moje odczucia. Ponadto ma taki pozytywny wydźwięk – bardzo sympatyczna lektura 🙂
Przyniosę Ci jak się spotkamy 😀
Ooo, bardzo chętnie pożyczę, dziękuję :*
Ja właśnie zawsze miałam obraz brzydkiego, brudnego i zarobaczonego kraju z elementami koloru i radości powtykanymi tu i ówdzie tylko, by omamić turystów. Dlatego tez mnie to fascynowało 🙂
Chyba dość szczerze pisał o tym John Irving w powieści „Syn Cyrku”, a ze to mój ukochany autor, to jakże mogłam mu nie wierzyć 😉
No widzisz, więc już wiedziałaś, a ja się łudziłam i chciałam wierzyć, że jest inaczej 😉 Ale tutaj jest świetna równowaga – Czarnecki jest bardzo szczery we wrażeniach 🙂
To tym bardziej warto przeczytac, nie lubie kiedy za bardzo mydli mi sie oczy 😉
Ha, ale zaskoczenie, Wielki Buk nadaje w niedzielę 🙂
A książka brzmi przyjemnie, takie uciec, żeby znaleźć;)
To dzisiaj tak przypadkiem, wyjątkowo 😀 Jutrzejszy wpis będzie też 😀
I dokładnie tak – uciec, żeby znaleźć – przyjemna i sympatyczna lektura, dobra na smutki wszelakie też 🙂
mi ostatnio nie po drodze do takich lekkich książek (dobijam się chyba ;P) i chociaż Indie mnie jakoś wyjątkowo nie fascynują to chętnie bym się kiedyś wybrała. Szkoda, że „Otwórz oczy” to nie reportaż :<
Dobijanie się też jest istotne 😀
To nie jest reportaż, ale ta historia jest szczera i otwarta, taka relacja z podróży, z pozytywnym przesłaniem, więc jak kiedyś natrafisz i będziesz miała ochotę na sympatyczną lekturę o Indiach – koniecznie sprawdź 🙂
P.S. „Głosy Pamano” do mnie lecą, więc niebawem w końcu poznam Cabre <3
Hmmmm, niekoniecznie do mnie ta powieść przemawia – A. Adiga chyba trochę zawrócił w głowie i ciężko by mi było czytać o „sympatycznych” Indiach po lekturze takiego „Białego tygrysa”. Niemniej, zapisałam tytuł, dodałam do wszelkich wirtualnych biblioteczek – a nuż kiedyś dopadnie mnie zmęczenie i znudzenie światem? Wtedy „Otwórz oczy…” będzie idealną lekturą 🙂
No właśnie tutaj te Indie nie są wcale sympatyczne, ale są miejscem, w którym bohater niejako znajduje ukojenie – pomaga mu osiągnąć równowagę 🙂 Sama opowieść jest ciepła i bardzo pozytywna 🙂
Chociaż moje serce i tak się do niej wyrywa – a wszystko przez niesamowicie urokliwą okładkę…
To trzeba przyznać, że okładka jest naprawdę śliczna i ma pięknie dobraną kolorystykę 🙂
<3 Uwielbiam śliczne okładki!
Ohoho, Indie, odnowa wewnętrzna poprzez podróż… To mnie jak najbardziej przekonuje. Na razie nie mam okazji, ale gdy trafię na egzemplarz, na pewno przeczytam 🙂
Przyjemna, bardzo sympatyczna powieść z pozytywnym przesłaniem 🙂
Indie ciekawy kraj z ciekawą kulturą.. jednak poza różnymi dokumentami na Discovery nic więcej nie zaznajamiałem się z tymi okolicami.. powieść Czarneckiego dopisuje.. przyjdzie czas na te klimaty 🙂
Fajna jest 🙂 Męskim okiem, sympatyczna i szczera, więc polecam 🙂
oo to super.. jak będzie wydane to może w bibliotece trafie.. póki co przymierzam się powoli do innej indyjskiej powieści 'Święte gry’ Vikram Chandra trzeba się jakoś w klimat wprowadzić 🙂
Godnie 🙂