„Wielkie głębie Oceanu są nam całkowicie nieznane. Co się dzieje w tych przepaściach bezdennych? Jakie istoty mieszkają i mogą mieszkać na głębokości dwunastu czy piętnastu mil pod powierzchnią wód! Jaki jest organizm tych zwierząt? Zaledwie domyślać się można!”
Wśród milionów milionów książek i tysięcy tysięcy istniejących opowieści wydawać się może przesadą pisanie o absolutnych klasykach, czy historiach niezapomnianych. A jednak, gdy sięgniemy po takie niezwykłe dzieła sztuki literackiej, to od razu czujemy z czym mamy do czynienia. Kolejne strony pozostawiają po sobie absolutny zachwyt, rozdziały – rozdziawione w oczarowaniu twarze, a gdy jest już po wszystkim, łzy stają w oczach, że było się świadkiem tak cudownie wykreowanej przygody. Moim osobistym kryterium wspaniałości jest to uczucie, które pojawia się tuż po ostatniej stronie, gdy czytnik gaśnie lub pod palcami czuć tylko tył okładki. Gdy rodzi się gdzieś w głębi umysłu potrzeba i chęć wielka, by szybko spakować się, rzucić wszystko i wyruszyć gdzieś tam, hen hen, byle dalej od cywilizacji, za bohaterami przeczytanej książki.
Taką właśnie idealną powieścią przygodową, która wciąga bez reszty i nie pozwala o sobie zapomnieć jest powieść Juliusza Verne’a „20 000 mil podmorskiej żeglugi”. Nie przez przypadek ten francuski pisarz, w ponad sto lat po swojej śmierci, wciąż należy do jednych z najpoczytniejszych na świecie i stawiany jest tuż obok Charlesa Dickensa, Jane Austen i Victora Hugo, a liczba sprzedanych egzemplarzy jego powieści liczy się niemal w setce milionów! To ewenement na skalę światową i marzenie każdego twórcy. W wieku szalejącej nowoczesności, gdy wynalazki prześcigają się w kolejce o patent, a świat wokół nas staje się coraz bardziej przezroczysty, jego twory wciąż dowodzą potęgi wyobraźni i oddziałują na czytelnika, jak mało co.
W roku 1866 na morzach i oceanach świata statki, okręty i łodzie zaczęły napotykać olbrzymią, nieznaną istotę. Nawiedzający wody potwór wynurzał się znienacka, wyrzucał z siebie spienioną wodę, i w końcu uciekał szybciej niż jakiekolwiek znane zwierzę. Szybko rozniosły się plotki o legendarnych Moby Dickach, krakenach i innych niestworzonych mitycznych stworzeniach. Rząd Stanów Zjednoczonych zorganizował ekspedycję mającą na celu wyśledzenie i zniszczenie owego potwora, do której dołączyli m.in. profesor Arronax, jego lokaj Conseil i harpunnik kanadyjski – Ned Land. Jakim zaskoczeniem dla nich okazało się odkrycie owego postrachu mórz! Była to niespotykanego projektu łódź podwodna – olbrzym kryształowo-metalowy, który mógł zanurzać się na niedostępne do tej pory nikomu głębokości. Łódź zwie się Nautilus, a jej kapitanem jest Nemo – tajemniczy, niezwyciężony idealista, który odwrócił się od świata, by przemierzać morskie otchłanie i nigdy więcej nie postawić stopy na suchym lądzie. Trójka bohaterów trafia na pokład Nautilusa, by po części z przymusu, po części z własnej woli dołączyć do załogi Kapitana Nemo i odkryć tajemnice ziemskich wód. Co spotkają w nieprzebytych ciemnościach głębin? Kim jest kapitan i jego załoga? Czy uda im się kiedykolwiek powrócić do domu?
„20 000 mil podmorskiej żeglugi” to wspaniała literacka uczta dla każdego wygłodniałego poszukiwacza powieściowych przygód, każdego miłośnika podmorskiej przyrody i każdego wielbiciela doskonale skonstruowanej fabuły. Od pierwszej strony Juliusz Verne stopniowo zanurza nas w swój świat widziany oczami dziewiętnastowiecznego badacza i odkrywcy. Poprzez słowa, kolejne niezapomniane dialogi, autor pozwala nam poczuć doznania bohaterów i ich potrzebę kontynuowania wyprawy na Nautilusie. Nie można nie wspomnieć o Kapitanie Nemo, który jest postacią tak niezwykłą, tak nietuzinkową, że nawet jego tajemniczość i swoisty despotyzm nie drażnią, tylko wywołują jeszcze większą fascynację. Tak jak bohaterowie uwięzieni na pokładzie Nautilusa chcemy dać się prowadzić za rękę, byle móc zobaczyć co kryje się za kolejną rafą, skałą, czy podwodnym wrakiem. Pod koniec sami z siebie jesteśmy gotowi wpaść prosto w macki potwora, byle zobaczyć i móc przeżyć to na własnej skórze. Aż by się chciało rzucić wszystko, wejść na pokład podwodnego okrętu, niczym James Cameron w swojej pionierskiej wyprawie na dno Rowu Mariańskiego, by móc wykrzykiwać za Kapitanem:
„Tak, kocham morze! Morze jest wszystkim! Pokrywa ono siedem dziesiątych powierzchni naszego globu. Jego tchnienie jest czyste i zdrowe. Jest to niezmierzona pustynia, gdzie jednak człowiek nie jest nigdy sam, bo wszędzie czuje wokoło siebie życie drgające. Morze, dźwignia potężnego i cudownego istnienia, całe jest ruchem i miłością. Jest to żyjąca nieskończoność.”
AHOJ PRZYGODO dla: niepoznanych podwodnych otchłani, dla jedynych w swoim rodzaju opisów jedzenia i planowanej wyżerki (dla wszystkich ciekawskich żarłoków)i oczywiście dla genialnego Kapitana Nemo wraz z jego cudownym Nautilusem. Dodatkowy okrzyk radości dla tajemnic skrywających się w wodach oceanów.
O.
*Kto pragnie zanurzyć się morską toń i na pokładzie Nautilusa wraz u boku Kapitana Nemo przeżyć „20 000 mil podmorskiej żeglugi” ten znajdzie pełny tekst powieści, po polsku, zupełnie za darmo na stronie Wolnych Lektur TUTAJ.
Może kiedyś wreszcie przeczytam tę książkę. Dawno temu zaczęłam, ale to nie był dobry czas w moim życiu i jakoś…nie skończyłam.. wstyd trochę :/
Nie wstydź się 🙂 Tak czasami bywa – spróbuj kiedyś jeszcze raz, bo naprawdę warto 😀 Dla mnie CUDO <3
Mam Verne’a właśnie z Wolnych Lektur i mam zamiar kiedyś do niego sięgnąć. Masz rację, klasykę warto od czasu do czasu poczytać. Nie zawsze jest warto, ale potem okazuje się, że warto było się wysilić i poobcować z takim dziełem <3
To jest TAKIE cudo, że padłam <3
Tfu, nie zawsze jest ŁATWO, ale zawsze WARTO 😀
Verne’a zawsze bardzo lubiłem, wiadomo ale kiedy odświeżyłem sobie jakiś czas temu „5 tygodni w balonie” i „Podróż do wnętrza ziemi”, które przecież należą do jego najlepszych książek to jednak już nie było to. Fakt, zestarzałem się ale i Verne’a też niestety to nie minęło. Dzisiaj chyba „jedzie” w dużej mierze na sentymencie średniego pokolenia, które własne sympatie próbuje zaszczepić swoim dzieciom.
Wyobraź sobie, że to dopiero moja pierwsza przygoda z Vernem! 😀 Jakoś mnie w młodości ominęło teraz nadrabiam i się zachwycam 🙂 To w takim razie następna chyba będzie „Podróż do wnętrza ziemi” .
No proszę 🙂 to chyba znaczy, że Verne cofa czas 🙂
Taka druga literacka młodość 🙂
Jedna z moich książek dzieciństwa!
A ja dopiero teraz poznaję 😀
Verne hmm może przyjdzie czas, że w końcu sięgnę po tą książkę.. bo bardzo zachęcające są Twe słowa.. przyjdzie czas na klasykę 🙂
Jest piękna – bardzo warto 🙂
Kiedyś moją ulubioną książką tego autora była „Tajemnicza wyspa”. 😉 Niestety, jego dzieła słabo wytrzymują u mnie próbę czasu, często brakuje mi w nich interesujących bohaterek. Swoją drogą, tak sobie zerknęłam na poprzednie komentarze – dobrze widzę, to twoje pierwsze spotkanie z autorem? Czemu nie sięgnęłaś najpierw po „Dzieci kapitana Granta”? 😉 Od nich zaczyna się cała historia. Powiązania może nie są tak wyraźne jak między „Dziećmi…” a „Tajemniczą wyspą”, ale fajnie się czyta (tj. mnie się tak fajnie czytało 😉 w kolejności: DKG – DTMPŻ – TW.
Pierwsze 🙂 w sumie to zaczęłam od powieści, od której zawsze chciałam zacząć przygodę z Vernem 😀 ale po dwie pozostałe też sięgnę na pewno 😀
Verne… Sama jeszcze nie sprawdziłam, ale na półkach u brata bez problemu mogę znaleźć. Z tego co mówił. to Verne jest dość pokręcony 😀
Nie jestem pewna czy pokręcony to dobre określenie, ale na pewno miał niezwykłą wyobraźnię 😀
Well, nie, niestety. Swego czasu moja przyjaciółka, wielka fanka Verne’a, próbowała mnie przekonać i chyba nawet sprezentowała „20000 mil”, przebrnęłam, ale to było brnięcie w mule po dnie oceanu. Sama nie pamiętam czemu, tylko ten absmak pozostał…
Ooo, szkoda, ale takie brnięcie zdarza się od czasu do czasu 😉
Nie wszyscy płyną gładko pod wodą czy na wodzie 😉
😉
Verne był jednym z pierwszych pisarzy, w których się zaczytywałam – silny wpływ Taty, co tu kryć;) Ale jakimś cudem „20000 mil” nigdy nie tknęłam. Chyba muszę sobie zrobić „podróż sentymentalną”, tylko czy czar nie pryśnie? 🙂
To moje pierwsze spotkanie z Vernem i czar dopiero się pojawił 😀
No to mnie złapałaś za serce 😉
😀
Jedna z moich ulubionych książek Verne’a 🙂 W dzieciństwie czytałam ją wielokrotnie.
A mnie Verne ominął za młodu i teraz nadrabiam zaległości 🙂
O, to jest książka, dzięki której w ogóle zaczęłam czytać. Także ja mam ogromny dług wdzięczności wobec Verne’a.
Właśnie też ostatnio mało nie poszłam na noże z koleżanką, która twierdziła, że to nudne i trzeba być beznadziejnym głąbem, żeby się Vernem podniecać (dziewczę to słynie raczej z radykalnych opinii) 😀
A ja dopiero teraz Verne’a poznaję i dochodzę do wniosku, że młodość straciłam nie poznając wcześniej jego książek – teaz nadrabiam 😀
Ciekawa jestem więc następnych relacji.. Verne jest bardzo nie równy ;), czasem trąci rasizmem, czasem ten rys dydaktyczny może odstręczać współczesnego czytelnika. Ale po „Tajemniczą wyspę” na pewno warto sięgnąć. Jeszcze z takich bardziej niszowych polecam „Przypadki pewnego chińczyka” (najlepsza kreacja agentów ubezpieczeniowych w literaturze, niestety postacie drugoplanowe). O, i „Tajemnica zamku Karpaty” też jest całkiem ciekawa, trochę mroczna 😀
Rodzice ostatnio wynaleźli w antykwariacie „Tajemnicę zamku Karpaty” i ” Tajemniczą wyspę” też mam – na pewno po obie sięgnę 🙂
A to będę czekać na opinię 🙂
Czytałam za „młodu” (miałam kiedyś takie stare wydanie, w płóciennej oprawie…) – niesamowita i niezapomniana lektura! Dziękuję za przypomnienie o niej – jesteś wielka <3
Ooo! Dziękuję :-*
🙂