„Szachownica Flamandzka” Arturo Pérez-Reverte

Bombla_SzachownicaFlamandzka

 

„A więc szachy mogły być i takie – pomyślał młodzieniec grający czarnymi. Ostatecznym upokorzeniem, niezasłużoną klęską, nagrodą dla tego , kto niczym nie ryzykuje. Tak to odczuwał w owym momencie, siedząc przed szachownicą, na której widać było nie tyle porozstawiane głupie bierki, ale namacalne odbicie ludzkiego losu, życia i śmierci, bohaterstwa i ofiary.”

Ktoś powiedział kiedyś, że szachy to więcej niż zwykła gra, czy rywalizacja. Szachy to wojna, teatr i śmierć. Gra królów. Rozrywka władców. Walka dwóch wielkich umysłów. Gra, w której nie liczy się jedynie przyswojenie zasad i umiejętność posługiwania się bierkami, ale przede wszystkim inteligencja, spryt i strategia. Szachownica to nie tylko plansza. To życie samo w sobie. Alegoria istnienia i walki o przetrwanie. Dwie przeciwległe armie, dwóch królów – czarny i biały, w otoczeniu swojej wyrafinowanej świty. Każda rozgrywka to bitwa o wszystko. Nieskończona liczba kombinacji, wyrachowanie posunięć, dreszcz emocji. To czysty artyzm i triumf myśli nad działaniem. Szachami można odegrać każde posunięcie. Wbić każdy sztylet. Zmiażdżyć każdego przeciwnika. Czysto i bezboleśnie. Albo podstępem. Kryjąc się za jedną figurą, a pozorując ruch zupełnie innej. Cierpliwie. Bez pośpiechu. Bo przecież nie ma się dokąd spieszyć. I tylko zakończenie jest zawsze jedno. Tak samo przewidywalne. Szach, mat! I opada kurtyna.

O niesamowitej partii szachowej sprzed pięciuset lat opowiada wyjątkowy thriller Arturo Pérez-Reverte z 1990 roku zatytułowany „Szachownica Flamandzka”. To historia ukrytej tajemnicy, której rozwiązania doszukiwać trzeba się nie tylko na samej szachownicy, ale w rzeczywistości, której ta szachownica stała się odzwierciedleniem. A może na odwrót? To rzeczywistość dopasowała się do układu bierek? Jakkolwiek by nie było, szachownica posłużyła pisarzowi za punkt wyjścia. Stała się kluczem do rozwiązania zagadki morderstwa sprzed wieków i odpowiedzią na zbrodnie, które dzieją się tu i teraz, wikłając bohaterów w coraz to wymyślniejsze konfiguracje, niosąc nieubłagane zagrożenie z każdej możliwej strony. Tylko jedna figura może przetrwać. Tylko jeden król zwyciężyć.

Julia jest młodą konserwatorką dzieł sztuki i pewnego dnia trafia jej się prawdziwa malarska perła – obraz Partia Szachów flamandzkiego artysty Pietera van Huysa. Dzieło niebawem ma zostać wystawione na aukcję, a celem Julii ma być jak najpiękniejsze odświeżenie całości, tak by zyskał najwyższą możliwą cenę. Wielkim zaskoczeniem okazuje się odkrycie pod warstwą farby tajemniczej inskrypcji, łacińskiego pytania, zagadki: Kto zabił rycerza? Obserwując scenę z obrazu, a w szczególności szachownicę, która tworzy jego serce, prawidłowo przetłumaczone pytanie może także brzmieć: Kto zbił konika? Pytanie intrygujące i fascynujące, tym bardziej, gdy wziąć pod uwagę historyczne tło w jakim powstała Partia Szachów i postacie na niej przedstawione. Ktoś zginął, ktoś kogoś zabił, a odpowiedzi należy wyszukać poprzez rozegranie rozgrywki z obrazu. Julii pomaga wieloletni przyjaciel i opiekun antykwariusz Cesar oraz wybitny szachista Muñoz, który rekonstruuje kolejne ruchy i odkrywa  sekrety. A wokół nich zaczynają ginąć kolejne osoby, bo ktoś przenosi partię z obrazu do prawdziwego życia, w którym rolę bierek odgrywają kolejni bohaterowie.

Współczesnych czytelników zaskoczyć może niespieszne tempo akcji i  spokój w jakim rozgrywają się wydarzenia w „Szachownicy Flamandzkiej”. Nie ma tu pościgów. Nie znajdziecie strzelanin, czy pogoni. Nikt nie krzyczy. Nawet śmierć przychodzi po cichu. Bardzo teatralnie i pokazowo. Po florencku, jak powiedziałby jeden bohaterów. Kolejne ruchy bierek, kolejne ruchy postaci. Metodycznie i z rozmysłem. Działania są wymierzone i wyliczone. Próba odpowiedzi przeciwników przewidziana w kilku możliwych wariantach. Jest w tym wyrachowanie i swoista magia znana jeszcze sprzed ery totalnej cyfryzacji wszystkiego. Kiedy nie było zdobyczy najnowszej techniki, a życie toczyło się spokojniej, szczególnie w środowisku artystów, marszandów i antykwariuszy. W końcu partię szachów najlepiej rozgrywa się z realnym przeciwnikiem, któremu można, gdy skonfrontowany, bez przeszkód spojrzeć w oczy. Przeciwnikiem namacalnym, który, nawet jeśli niewidoczny, ukryty w cieniu, to wciąż tam jest, a jego ruchy wypływają z emocji i pożądania zwycięstwa. Z pragnienia śmierci przeciwnika. To wszystko nadaje fabule thrillera Reverte niezwykłej tajemniczości. Również lekkiego sznytu retro, chociaż minęło dopiero niecałe ćwierćwiecze odkąd „Szachownica flamandzka” powstała.

Kluczem do rozwikłania całości jest oczywiście tytułowa szachownica. Kto nie zna reguł szachowych z pewnością z początku zgubi się w zagadce, dlatego też warto sobie odświeżyć zasady i przynajmniej zapoznać się z podstawowymi ruchami, jakie mogą wykonywać poszczególne bierki szachowe, tym bardziej, że ich realne odzwierciedlenie znajdujemy w bohaterach powieści. Jest Czarna Królowa i Biała Królowa, są rycerze, koniki i wieże. Nawet piony się tam gdzieś kręcą, tak by wypełnić miejsca pomiędzy głównymi graczami. W partii rozgrywanej na obrazie van Huysa, tak jak w sumie każdej partii szachów, odczuć można przemoc. Potrzebę zadania bólu, osaczania przeciwnika, tak by w najmniej sprzyjającej dla niego chwili – zadać ten ostateczny cios.

„Szachownica flamandzka” Arturo Pérez-Reverte  to thriller inteligentny i dopracowany do perfekcji. Jest coś takiego w atmosferze tej powieści, co stwarza pozory jakoby to właśnie my, czytelnicy, bierzemy udział w partii rozgrywanej między bohaterami. Wrażenie to podkreśla też sam obraz mistrza van Huysa, który wciąga bez reszty i działa na wyobraźnię, chociaż nigdy nie widzimy całości, jedynie rozrysowane przez Muñoza schematy kolejnych ruchów szachownicy. Czujemy się częścią całej tej intrygi, główkujemy i próbujemy przewidywać co za chwilę się wydarzy, której bierce przyjdzie zniknąć z planszy. Rozwiązanie akcji jest zaskakujące i świetnie wytłumaczone, chociaż nie polega wcale na pościgu, pogoni, czy jakiejkolwiek gonitwie za mordercą, ale kontynuuje styl całości powieści i nagle wychodzi poza ramy obrazu, poza ramy fabularne, odpowiadając na kolejne pytania. Na zakończenie możemy mieć poczucie wygania z tego pięknego, pełnego sekretów świata sztuki, gdzie nic nie jest oczywiste, wszystko i wszyscy mają dwie twarze, nie ma jedynie czerni i bieli, jak na szachownicy, ale wiele odcieni szarości. Tak jak w prawdziwym życiu.

O.

Komentarze do: “„Szachownica Flamandzka” Arturo Pérez-Reverte

  1. takitutaki napisał(a):

    brzmi intrygująco.. już kiedyś widziałem w bibliotece ale nie miałem przekonania.. a tu proszę widzę, że jest lepiej niż dobrze 🙂

  2. Lolanta napisał(a):

    Nigdy nie grałam w szachy, wiec wypadałoby najpierw się trochę poduczyć. A w międzyczasie, którą z powieści Arturo Pérez-Reverte byś mi poleciła?

    • Bombeletta napisał(a):

      To dopiero moja pierwsza powieść Reverte 😀 Po raz pierwszy czytałam ją wieki temu, jakoś w gimnazjum, pamiętałam zachwyt (mordercy jednak nie) i dlatego poszła na pierwszy ogień 🙂 Niebawem zabieram się za „Klub Dumas” (podobno rewelacja), a potem „Królową Południa” (zdobycz rodziców), to wtedy będę miała lepsze rozeznanie 🙂

  3. Luka Rhei napisał(a):

    Może kiedyś się skuszę, bo… szachy uwielbiam! Nie jestem w nich żadnym mistrzem, ale sam klimat gry jest niepowtarzalny! I szachy muszą być koniecznie drewniane 😉

  4. joly_fh napisał(a):

    Bardzo lubię tę powieść, jak zresztą i inne thrillery Perez-Reverte’a (choć nie spodziewałam się ich u Ciebie) – polecam też Cmentarzysko bezimiennych statków (jest i o piratach) i Ostatnią bitwę Templariusza.

    • Bombeletta napisał(a):

      O! A czemu nie spodziewałaś się u mnie Reverte? – jest doskonały! 🙂
      Zapisuję tytuły i będę polować na pewno (szczególnie na piratów!) 🙂 Na razie na półce czekają jeszcze „Klub Dumas” i „Królowa Południa” 😀

  5. Owca napisał(a):

    O, a ja bardzo lubię sposób pisania tego autora. Potrafi mnie zaciekawić, nie pędzi z fabułą, a zaszczepia konieczność wpatrywania się w szczegóły tekstu. Mam już za sobą kilka jego książek, teraz na półce grzecznie (od dawna, przyznam) czeka „Królowa południa”.
    „Szachownicy flamandzkiej” jeszcze nie czytałam. Ale ten stan długo nie potrwa (;

    • Bombeletta napisał(a):

      To moje pierwsze spotkanie z Reverte i już nie mogę się doczekać następnego 🙂 Też na mnie czeka „Królowa Południa” i „Klub Dumas” jeszcze (bardzo lubię „Dziewiąte Wrota” na jego podstawie) i obie zapowiadają się równie godnie 🙂

  6. Kaaisa napisał(a):

    Na książki Péreza-Reverte rzuciłam się zaraz po tym, jak zobaczyłam „Dziewiąte wrota”, czyli jakieś 13-14 lat temu… Szmat czasu 😉 „Szachownicą…” byłam zachwycona! Zresztą, zachwycam się wszystkim, co wyjdzie spod pióra tego autora. Ostatnio nie mogłam się oderwać od „Mężczyzny, który tańczył tango” 😉

    • Bombeletta napisał(a):

      Ooo! Ja pierwszy raz przeczytałam „Szachownicę…” też jakieś 15 lat temu, w gimnazjum – na szczęście pozostało tylko z lektury poczucie zadowolenia, a zagadki nie pamiętałam 😉 Teraz koniecznie muszę przeczytać więcej 🙂

  7. Małgośka napisał(a):

    Taki nieśpieszny retro thriller? Brzmi bardzo kusząco, bo dosyć oryginalnie. Nie czytałam niczego tego autora, więc mogłabym „Szachownicą” nadrobić. Pewnie znajdę w bibliotece, będę się dzielić wrażeniami, jeśli się uda 🙂

    • Bombeletta napisał(a):

      Przeczytaj, bo jest bardzo godnie i inteligentnie 🙂 Nie ma szarpaniny, tylko niespieszna akcja. A oglądałaś może „Dziewiąte Wrota” Polańskiego? Bo to była ekranizacja „Klubu Dumas” Reverte właśnie 😀 Jeśli tak, to mniej więcej taki mroczny, spokojny klimat, z porządną zagadką 🙂

  8. Anna Kramarz (@wstawtytul) napisał(a):

    A ja powiem tylko tyle – na Wielkim Buku recenzja -> Anka pędzi do księgarni zaopatrzyć się w recenzowaną i polecaną przez Olgę książkę. Krótka piłka. ;D
    Tylko teraz się zastanawiam, czy po „Zapomnianych słowach” leci na tapetę właśnie „Szachownica Flamandzka” (do której już ustawiły się kolejki) czy może najnowsza Gillian Flynn? 🙂
    Uwielbiam czytać Twoje teksty, wiesz? Są profesjonalne, kompletne, doskonale prowadzone i ze smaczkiem takim, charakterystycznym dla Ciebie.

  9. Girl napisał(a):

    Kiedyś bardzo dużo czytałam Perez-Reverte’a, ale jednak w pewnym momencie mi się przejadł ;( Mój ulubiony był „Klub Dumas”. Niestety myślę, że już by mi się tak nie podobało, ale miałam z tego czytania sporo rozrywki 🙂

Dodaj komentarz: