BUKOWE WYZWANIE 2015

Bombla_Wyzwanie2015

Moi Drodzy,

Kończy się rok, odchodzi powolutku w zapomnienie (chociaż jeszcze przed nami bogactwo podsumowań już niebawem), więc czas zacząć rozmyślać o lekturach na… NOWY ROK i nadchodzące miesiące, a także o BUKOWYM WYZWANIU 2015.

Do podjęcia wyzwania namówiła mnie Wiola Myszkowska z bloga Audio i Book – dziękuję :*

Wzięłam oryginał (TUTAJ), przetłumaczyłam część, ale dodałam również coś od siebie i w ten sposób powstało wyzwanie, którym każdy może się zainspirować 😀 Mam nadzieję, że Wam się spodoba.

Wyzwanie2015

Szalejcie dzisiaj sylwestrowo, wracajcie bezpiecznie i czytajcie.

Bo warto czytać.

O.

„Przekleństwa niewinności” Jeffrey Eugenides

Bombla_PrzekleństwaNiewinności

 

„Dziewczyny kroczyły spokojnie po korytarzach, trzymając książki przy piersiach, zapatrzone w jakiś niewidoczny dla naszych oczu punkt w przestrzeni. Były jak Eneasz, który (powoływany przez nas do życia w obłoku cuchnącego potu doktora Timmermana) zszedł do świata podziemnego, spotkał zmarłych i powrócił, szlochając skrycie.”

Kto mógł wiedzieć, co myślały albo co czuły?”

Kto pamięta swoje nastoletnie lata, nawet jeśli przez mgłę, to z pewnością kojarzą mu się z tym specyficznym bólem istnienia, z bolączkami dorastania, niemocą wykreowania samych siebie na niedościgłe podobieństwo obrazów z wyobraźni. Przez większość czasu nie było za łatwo. Zawsze coś się działo, świat wirował i pędził przed siebie, a wokół tych wszystkich szaleństw jeszcze szkoła i ta potrzeba stania się kimś. Bywały lepsze i gorsze dni, jak to w życiu, ale kiedy ma się to naście lat, to wszystko jakoś tak wydaje się po prostu mocniejsze, intensywniejsze. Radość jest aż wszechmocna, chaotyczna. Miłość oszalała wśród chmur wirujących hormonów. Nienawiść na śmierć i życie. A rozpacz? Tak dogłębna, tak nieszczęśliwa w swoim smutku, że można wylać morze łez, przepłakać dziesiątki nocy, a czasami wydaje się, że ona nigdy się nie skończy. W tych gorszych momentach, gdy świat zawodzi na każdym kroku, nastolatki mogą popaść w czarną otchłań. Opaść gdzieś na dno i siedzieć, udając, że niby docierają do nich promyki z zewnątrz, ale to tylko maska. Krzyk o pomoc. Błaganie o spojrzenie w ich stronę. Gdy nikt nie patrzy, gdy wszystkie oczy wywrócone są ku weselszym buziom, a uśmiechy litości przeznaczone zawsze dla innych, może wydarzyć się prawdziwa tragedia. Ta nastoletnia dusza, osamotniona w swoim odosobnieniu może zdecydować się odejść. Już na zawsze. Jednym, wymierzonym ruchem.

O nastoletniej rozpaczy, o żałobie i niemocy wyzwolenia się ze szponów smutku opowiada Jeffrey Eugenides w swojej wspaniałej powieści zatytułowanej „Przekleństwa niewinności”. Oryginalny tytuł, czyli „Virgin Suicides” o wiele lepiej odzwierciedla o czym będzie ta historia. Tytuł dosłowny, mocny i przejmujący. Bo zapowiada śmierć. Śmierć czegoś niewinnego, co zdecydowało się odejść na własne życzenie. Opuścić rodzinę, bliskich, przyjaciół, odrzucić przyszłość i po prostu zniknąć, gdzieś, gdzie wydaje się, że może być lepiej. Samobójstwo to zazwyczaj temat tabu. Człowiek podświadomie nie chce myśleć o samobójcach więcej niż potrzeba. Kiedy zbyt wiele takich myśli kotłuje się w głowie pojawia się wina, wątpliwość i poczucie, że może trzeba było jakoś pomóc, zaradzić, zwrócić uwagę na problem. To zawsze nie w porę, tym bardziej, że świat współczesny opętany jest potrzebą dążenia do szczęśliwości. Szczęście to cel sam w sobie. Pozytywne myślenia, sztuczny uśmiech na twarzy, wymuszona poza, która nie może pozwolić, żeby ktoś poczuł się urażony wykrzywioną smutkiem miną. Człowiek jak taki bierny manekin ma płynąć z nurtem, wyłapywać światełka radości i wyszczerzony niczym Joker dopłynąć do brzegu. Śmierci nie po drodze w tej całej różowej otoczce szczęśliwości na pokaz. Tym bardziej, gdy dotknąć ma dziewczynki zaledwie, która jeszcze nie miała nawet szansy poznać czym jest prawdziwe życie.

Okładkowy08

Tą dziewczynką, pierwszą z pięciu, jest Cecylia Lisbon, najmłodsza z sióstr, beniaminek i oczko w głowie wszystkich w rodzinie. Pierwsza próba samobójcza trzynastolatki, nieudana jeszcze, rozpoczyna serię niefortunnych zdarzeń na dotąd spokojnym, podmiejskim osiedlu i na zawsze naznacza jego mieszkańców, szczególnie kilku chłopców, dla których śmierć sióstr Lisbon oraz poprzedzający je rok, były najważniejszym okresem w ich życiu. Cecylia odchodzi pierwsza. Po jej makabrycznym samobójstwie, już udanym tym razem, dom Lisbonów zaczyna podupadać. Ta rodzina nigdy do końca nie była w pełni szczęśliwa. Matka trzymała dziewczyny pod kloszem, zabraniała im spotykania się, wychodzenia, a z wiekiem ta obsesja podwajała się, potrajała, tak, że w kulminacyjnym momencie nikt już u nich nie wychodził z domu, a sam budynek zaczął się rozpadać. Siostry Lisbon przez rok od momentu rozpoczęcia żałoby obumierały, jak jakieś kwiaty zbyt długo przetrzymywane w oranżerii, aż do poziomu gnicia. Zniknęła radość, zniknął chichot. Wszystko zamarło. Nawet marzenia. Bo gdy najmłodsza siostra skacze z okna na parkan przebijając się na wylot, to już nic nie może być normalne.

A o normalność walczy cała okolica. Dom Lisbonów jest jak ciemna plama na nieskazitelnym horyzoncie osiedla. Dramatyczne przeżycia tej odstającej rodziny nieomal „brudzą” pozorną radość niemożliwym do pojęcia smutkiem i depresją, która rozpełza się wokół ich domu. Natomiast siostry Lisbon – Lux, Bonnie, Mary i Therese – pozostawione same sobie ze swoimi uczuciami stają się żywą legendą pośród rówieśników w swojej szkole. Oplata je nimb tajemnicy. W ich przymusowej izolacji i milczeniu jest coś hipnotyzującego, szczególnie dla chłopaków, którzy podziwiają z daleka ich urodę. To właśnie oni po latach zbierają materiały o siostrach i poprzez własne, niedoprecyzowane uczucia odtwarzają ich historię. Dowody istnienia dziewczyn, ich sekretnej egzystencji w gnijących murach domu, zbierali przez całe życie, dołączając do tego relacje świadków i ich wspomnienia. Okazuje się, że dla wszystkich siostry Lisbon były niejako kamieniem milowym, przejściem z idyllicznych chwil dzieciństwa w nieubłaganą dorosłość, która kryła w sobie raczej więcej przykrych rozczarowań niż chwil radości.

W „Przekleństwach niewinności” cierpienie i żałoba odgrywają decydującą rolę. Z jednej strony stają się potworną motywacją do kolejnych samobójstw, a z drugiej strony nadają życiu sióstr Lisbon ten element nieśmiertelności, którego pozbawione byłyby pozostając zwykłymi dziewczynami. Śmierć Cecylii jest wydarzeniem, od którego nikt już nie może uciec. Rodzice próbują zatuszować wszystko i żyć dalej, ale jak kontynuować beztroskość, kiedy najmłodsza siostra przebija się pod własnym oknem? Muzyka nie brzmi już tak pięknie, słońce grzeje jak przez mgłę, a każde miejsce w domu przypomina zmarłą. Ojciec i matka udają, że nic się nie stało, a czwórka pozostałych córek nie potrafi poradzić sobie z tak wielką stratą i nie widzą znikąd pomocy. Dlatego radzą sobie najlepiej jak potrafią nastolatki – szukają dodatkowych zajęć, pocieszają się nawzajem przy papierosie, mają swoje babskie sprawy, które w oczach podglądających ich chłopców przyjmują formę magicznych rytuałów. Siostry Lisbon jak boginki, jak nimfy, czy elfy, jak te jętki, które sfruwają latem na okoliczne domy żyją tylko chwilkę, moment w czasie, by zniknąć i nigdy już się nie odrodzić.

Jeffrey Eugenides stworzył w „Przekleństwach niewinności” przejmujący obraz żałoby, która nie zna granic i nie pozwala się otrząsnąć z szoku po śmierci. To obraz podwójnie instensywny, bo spotęgowany młodym wiekiem samobójczyń. Wizja pełna nieodgadnionych tajemnic, bo ograniczona wizualnie przez niedostępne wnętrza domu Lisbonów. Cztery siostry jak księżniczki na wieży i nikogo, kto mógłby im pomóc. A wokół nich śmiercionośny duch Cecylii, który niesie za sobą plagę smutku oraz niespełnienia. Na dokładkę obraz sielankowego osiedla lat siedemdziesiątych, gdy wolność, miłość i radość miały rządzić światem, a beztroska trwać już zawsze, wśród śmiechu dziewcząt, ich zalotnych spojrzeń i zapachu młodości. Niezwykład powieść o dorastaniu, o niespełnionych pragnieniach i szczęściu zawieszonym w bańce przeszłości.

KomiksWielkobukowy08

O.

„David Copperfield” Charles Dickens

Bombla_DavidCopperfield

 

„The old unhappy feeling pervaded my life. It was deepened if it were changed at all; but it was as ever, and adressed me like a strain of sorrowful music faintly heard in the night. I loved my wife dearly, and I was happy; but the happiness I had vaguely anticipated, once, was not the happiness I enjoyed, and there was always something wanting.”

Szczęście. Ulotne chwile, drobne momenty, które próbujemy zbierać przez całe życie. Szczęśliwość nieuchwytna, trudna do osiągnięcia, a jednak tworząca podstawy naszych duchowo-uczuciowych potrzeb. Szczęście w miłości, szczęście w finansach, szczęście w pracy – najważniejszy komponent każdych życzeń, tak urodzinowych, jak noworocznych. Szczęście stało się celem samym w sobie. Każdy chce przecież do niego dążyć. Niedoprecyzowane, przysłonięte komercyjną bańką ułudy, zawsze jest gdzieś tam, dopiero przed nami. Bardzo rzadko udaje się je dostrzec tuż obok, ukryte pod maską zwykłej, spokojnej codzienności. Lepiej pędzić przed siebie, ze złotą łuną wyłaniającą się gdzieś znad niedoścignionego horyzontu, niż docenić jego promyki miło ogrzewające nas wokół.

O takim nieuchwytnym szczęściu ukrytym w marzeniach opowiada jedna z najbardziej znanych powieści Charlesa Dickensa zatytułowana „David Copperfield”. Zarówno w przedmowach do oryginalnego wydania, jak i w tekstach autorskich do kolejnych, napisanych już po latach, ta brytyjska legenda literatury wspomina, że „David Copperfield” to jego ulubiona ze wszystkich powieści, natomiast samego bohatera nazywa ukochanym dzieckiem i przyznaje, że to właśnie z nim najtrudniej było mu się rozstać. I nic w tym dziwnego – ponad dziewięćset stron monumentalnej historii chłopca, później młodego mężczyzny i w końcu dojrzałego pisarza, tytułowego Davida Copperfielda, który po latach powraca we wspomnieniach do czasów smutnej młodości, by opowiedzieć dzieje swojego życia. Powstała z tego historia typowo, a nawet stereotypowo dickensowska, gorzko-słodka, dokładnie w takiej kolejności, gdzie cierpienie łączy się z nieocenioną wiarą w lepsze jutro, a szczęście staje się podstawowym, a czasami nawet jedynym marzeniem.

Okładkowy07

Historia rozpoczyna się, gdy David Copperfield rodzi się pewnej nocy, by na przekór wszystkim i wszelkim okolicznościom okazać się chłopcem. Pomimo braku ojca, z matką, która sama jest jeszcze nieomal dzieckiem, pod czujnym okiem ukochanej służącej, spędza kilka lat idyllicznego dzieciństwa, by wkrótce okazać się piątym kołem u wozu, gdy matka ponownie wychodzi za mąż. Smutne i zawiłe okoliczności sprawiają, że wkrótce mały Davy zostaje sierotą, pozbawionym złudzeń o przewrotnej naturze wszechświata. Zmuszony do bardzo ciężkiej pracy, w wieku dziesięciu lat ucieka w poszukiwaniu dawno utraconej rodziny. Gwiazdy raz mu sprzyjają, raz odbierają nadzieję, a smutki i próby przybliżają powolutku wyolbrzymione przez wyobraźnię pragnienia. David przeżywa miłości i zdrady, wielkie straty i piękne niespodzianki. Czas mija, świat się zmienia, okoliczności również, ale bohater odnajduje się we wszystkich zawiłościach losu, przyjmując także ciosy, jakie szykuje dla niego opatrzność. Jednocześnie dba o to, by na zawsze pozostać sobą, tak, by po latach mógł we wspomnieniach bez wstydu powrócić do lat minionych.

Pisząc o powieści „typowo, a nawet stereotypowo dickensowskiej” mam na myśli podobieństwo poruszanych w „Davidzie Copperfieldzie” tematów, a także motywów, które znajdziemy także chociażby w jego „Wielkich nadziejach”, czy we flagowym dziele, jakim jest „Opowieść Wigilijna”. Jest tu klasyczna walka słabych i silnych, miejska gra o władzę, która przypomina walkę o dominację w dżungli. Królują dżentelmani i damy, dziedziczone bogactwo, rodzinne majątki, których utrzymanie jest kwestią honoru. Głównym założeniem jest jednak ciężka praca, a wszelkie marudzenie, ociąganie się i lenistwo, także wyższych klas, nie są wcale mile widziane. Tak mężczyźni, jak i kobiety muszą mieć jakieś zajęcie, nawet jeśli takim zajęciem jest opieka nad pannami na wydaniu, czy organizowanie kwest dobroczynnych. Społeczeństwo jest podzielone, zazwyczaj to ci bogaci okazują się źli i przewrotni, a biedne, poczciwe dusze mają złote serca i potrafią dzielić się nawet ostatnim okruchem ze stołu. Jednak Charles Dickens zawsze pozostawia furtkę dla tych zimnych i zdystansowanych, tak, by w odpowiednim momencie mogli powrócić na łono rodziny, bliskich, czy przyjaciół i w pełni odkupić się za swoją niegodziwą przeszłość.

Natomiast głównym motywem w „Davidzie Copperfieldzie” wydaje się być właśnie przede wszystkim pogoń za szczęściem opisywaną już z perspektywy czasu, wieku i doświadczenia narratora. Za szczęściem jako niepojętą ideą, szczęściem, jako marzeniem, uczuciem absolutnego spełnienia, najbardziej tego rodzinnego. David szuka go od samego początku, od chwili, gdy tak naprawdę traci matkę na rzecz nowego mężczyzny u jej boku. Potem, już w szkole, daleko poza domem, szuka więzów w przyjaźni, ale te również zostają mu odebrane w okrutny sposób. Chłopak jest odrzucany, wystawiany na trudne próby, niemniej wciąż pozostaje gdzieś daleko jedna pewna osoba, do której może powrócić, gdy świat okaże się zbyt okrutny. Ale David poszukuje dalej. Nawet miłość, niestety, okazuje się niepełna, gdy jego młodziutka żona, nieomal kopia matki, okazuje się być nie tym, czego oczekiwał. A to, czego oczekuje nasz bohater to pełnia. Pełnia rodzinnego ciepła, pełnia uczuć, pełnia związku – przez lata przebywając z ludźmi, którzy stanowili jedynie namiastkę, to jedno marzenie pozostaje długo jeszcze niespełnione, ale jak to bywa w dickensowskich wyobrażeniach – wciąż jednak jest realne, bo bardzo bliskie.

„David Copperfield” Charlesa Dickensa to monumentalny portret wikoriańskiego społeczeństwa, obszerny portret codzienności tamtego okresu historycznego i jednocześnie piękna powieść o dorastaniu. I wcale nie chodzi tu o dorastanie fizyczne, a psychiczne, dorastanie do zrozumienia, z czego naprawdę składa się życie, czym tak naprawdę jest to szczęście, którego poszukuje tytułowy bohater. To wszystko zamknięte w doskonale skonstruowanej powieści, pełnej wzruszających momentów, chwytających za serce chwil i z galerią perfekcyjnie wykreowanych postaci, barwnych i żywych, takich, które od razu stają w pełnej krasie przed oczami czytelnika. To klasyka w najlepszym tego słowa znaczeniu, jedna z tych historii, do których wraca się po latach, by tak jak sam bohater rozstrzygnąć o wartości młodzieńczych marzeń, skonfrontować nadzieje dawne i przyszłe, na nowo odtworzyć siebie i pojąć istotę ulotnej szczęśliwości.

KomiksWielkobukowy07

O.

*A teraz czas na… ŻYCZENIA ŚWIĄTECZNE 😀ŻyczeniaŚwiąteczne

Książki na zimę 2014

Bombla_Zima2014

 

Czy to naprawdę już zima? Tak nagle? Tak zupełnie niezimowa? A gdzie jest śnieg? A mrozik? A szczypanie nosa o poranku? Niemniej, nawet jeśli nie jest to do końca prawdziwa zima, niczym z pocztówki i piosenek Binga Crosby’ego, to jednak w kalendarzu już jest i można teraz jedynie wyczekiwać jej prawdziwych oznak. Może niebawem przybędzie w pełnej krasie, niczym Lodowa Pani z Muminków, niczym Królowa Śniegu, dumna i nieprzejednana.

A nam pozostaje o zimie marzyć, aranżować zimowe nastroje i scenki rodzajowe, jak na przykład leżenie z wybranym bukiem pod puchatym kocem, w ciepłych skarpetach i kubkiem gorącej czekolady w drugiej ręce, wyczekując zmian za oknem.

Będąc wielką wielbicielką zimy oraz zimowego obżarstwa pewnie domyślacie się już, że nie obejdzie się bez porównań do jedzenia 🙂 Zimowy buk musi być sycący, tłuściutki i rozkosznie doprawiony, najlepiej jakimiś orientalnymi przyprawami, które pozwolą nam delektować się smakiem. Może być grubaśny, bo jak powszechnie wiadomo, grubaśność jest w cenie o tej porze roku. Dobrze by było, gdyby nie do końca pozwalał nam się rozleniwić, w zamian podnosił adrenalinę, co umożliwi spalanie kalorii i nie pozwoli nam zasnąć w ogólnym obślinieniu w poduszce.

Na takie właśnie długie, zimowe wieczory, ciemności i przenikliwy chłód wybrałam specjalnie dla Was w tym roku dziesięć (chociaż tak naprawdę, to trzynaście) lektur doskonałych, paprycznie pikantnych i rozgrzewających wyobraźnię – wszystkie sprawdzone, wszystkie już przeczytane i opisane, więc tuż obok znajdziecie odpowiednie linki 🙂

Napis01

ZimowaOpowieść1. „Zimowa opowieść” Mark Helprin

Opowieść o mieście. Wszechwładnej metropolii, wszechwiedzącej olbrzymce, która żyje i pozwala żyć swoim mieszkańcom, a gdy nadchodzi odpowiedni czas oczyszcza się ze zła, którym przesiąkła. To też opowieść o miłości, która pokona wszystko, nawet czas. Piękna, niezwykła i magiczna. Prósząca śniegiem, hipnotyzująca, jak zza mgły, jak ze snu, którego nie można do końca wytłumaczyć. Do poczytania TUTAJ.

Nos4A22. „NOS4A2” Joe Hill

Przemierza amerykańskie drogi swoim Rolls-Roycem Widmo i porywa upatrzone dzieci do krainy w swojej wyobraźni zwanej Christmasland, gdzie już na zawsze trwają Święta Bożego Narodzenia. To właśnie Charlie Manx, potwór i psychopata, zagubiony między przestrzeniami. Idealny jesienno-zimowy horror, który od razu wprowadzi Was w klimat Bożego Narodzenia. Do poczytania TUTAJ.

Terror3. „Terror” Dan Simmons

Wspaniały horror oparty o prawdziwą historię wyprawy Sir Johna Franklina na polarne północne tereny w poszukiwaniu przesmyku na morzu. Dwa statki, niekończące się połacie lodowych otchłani i coś, co czai się w lodzie. Monumentalna, wielowarstwowa opowieść o pustce, o szaleństwie, o strachu, który niszczy człowieka, a także o końcu pewnej epoki. Do poczytania TUTAJ.

JejWszystkieŻycia4. “Jej wszystkie życia” Kate Atkinson

Rodzić się w pewien śnieżny dzień, umierać i rodzić na nowo w ten sam śnieżny dzień, by naprawiać błędy poprzedniej wersji samej siebie. Ursula Todd powraca i znika, przeżywa i umiera, a wszystko to w czasach panowania Hitlera i dominacji Rzeszy. Czy można poprawić historię? Zmienić bieg dziejów zupełnie nieświadomie, kierując się jedynie impulsem? Czy da się poruszyć struktury świata tak, by zmieniło się jedynie to, czego tak pragniemy? Do poczytania TUTAJ.

BoySnowBird5. „Boy, Snow, Bird” Helen Oyeyemi

Nowoczesna wersja klasycznej baśni dawno nie była tak niezwykła. Wykorzystując wyłącznie podstawowe motywy z opowieści o Śnieżce, przenosimy się do świata pozorów, zagubionych tożsamości i sekretów, kryjących w sobie cienie rasowych obsesji. O kobietach i akceptacji tego, kim naprawdę jesteśmy. Piękna i bolesna. Do poczytania TUTAJ.

Dotyk6. “Dotyk” Alexi Zentner

Niewielka osada ukryta wśród niedostępnych kanadyjskich leśnych ostępów kryje w sobie tajemnice sięgające jeszcze jej powstania. Inuickie legendy, tradycyjne opowieści, rzeczywistość i magia przenikają się tam i wpływają na losy mieszkańców. Omamy, krzyki w wirującym śniegu i twarze pod lodem – nic nie jest tu tym, czym się z początku wydaje. Do poczytania TUTAJ.

GolemIDżin7. “Golem i Dżin” Helene Wecker

Ona jest golemką, przybyłą ze starego kontynentu. On, natomiast, jest dżinem, którego trzyma starożytna klątwa. Na przekór wszystkim i wszystkiemu asymilują się w tym nowym świecie, gdzie każdy może być tym, kim chce. Stają się na swój sposób nowojorczykami, ale przede wszystkim starają się być ludźmi i znaleźć nowy sposób na życie. Jedna z piękniejszych opowieści ostatnich lat. Do poczytania TUTAJ.

GoneGirl8. “Zaginiona Dziewczyna” Gillian Flynn

Chłopak poznaje dziewczynę. Zakochują się w sobie. Żyją długo i szczęśliwie, tak przez około 5 lat, a w dzień ich rocznicy ona znika bez śladu. Zaczyna się walka o prawdę. Tajemnice, sekrety, kłamstwa. Rozkład małżeństwa w świecie dążącym do perfekcyjności. Rewelacyjnie napisany thriller, pełen twistów, zakrętów, z doskonale zarysowanym społecznym tłem. Do poczytania TUTAJ.

Misery9. „Misery” Stephen King

Każdy pisarz chciałby mieć oddanych fanów. Największych fanów. Takich, co zachwycą się wszystkim, co wyjdzie spod ich pióra. Gorzej, gdy na drodze trafi się „najgorętsza fanka”, jak Annie Wilkes. Brutalny teatr oprawcy i ofiary, gra o życie i analiza pisarskich kryzysów. A przede wszystkim horror uwięzienia, zdania na łaskę psychopatki, która zrobi wszystko, by jej ukochana bohaterka przeżyła. To już klasyka gatunku. Do poczytania TUTAJ.

MindOfWinter10. „Mind of Winter” Laura Kasischke

Przeczytana w jeden, bardzo bolesny, pełen przerażenia wieczór. W wigilijny poranek matka i córka pozostają w domu, by przygotować, jak co roku, ucztę na przybycie bliskich. Ale tym razem coś jest nie tak. Córka nie jest już tą, którą była przez te wszystkie lata. Wydaje się, że dusząca śnieżyca na zewnątrz, na nowo pobudza skazę, coś, co czekało od zawsze, od kiedy rodzice po raz pierwszy zobaczyli ją w rosyjskim sierocińcu. Powieść, horror, który zaskakuje, jak żadna inna i łamie serce na koniec.

Napis02

zimamum1. “Zima Muminków” Tove Jansson

Nie ma nic lepszego na zimę, jak muminkowe perypetie. Kiedy rodzina Muminka śpi sobie w najlepsze, obżarta igliwiem i czeka tak na wiosnę, ten budzi się ni stąd, ni zowąd i po raz pierwszy ma szansę zobaczyć, jak wygląda świat pod białą, puchową kołderką śniegu. Nie obejdzie się jednak od melancholii, tęsknoty za czymś nieuchwytnym i rozmyślań w tym raju dla Buki.

Narnia2. “Opowieści z Narni: Lew, Czarownica i Stara Szafa” C.S. Lewis

Aslan odszedł, a panowanie nad Narnią przejęła okrutna Biała Czarownica, która zaklęciem uśpiła całą krainę i sprawiła, że spowiła ją wieczna zima. Do takiej zmrożonej Narni trafia rodzeństwo Pevensie, zupełnie przypadkiem odkrywając w starej szafie przejście do nowego, ukrytego świata. Czysta, piękna magia opowieści.

KrólowaŚniegu3.  “Królowa Śniegu” Hans Christian Andersen

Kiedy roztrzaskuje się diabelskie zwierciadło, a jego mikro-odłamki przemierzają świat i wpadają w oczy ludziom, zatruwając ich serca, możecie być pewni, że szykuje się niesamowita opowieść. Mały Kaj wyrusza do krainy lodu, tam, gdzie serce nie zna uczuć, a świat jest okrutny i zły. O tej baśni nie da się zapomnieć i pozostanie z czytelnikiem na zawsze.

A w czym ja będę się zaczytywać tej zimy? Już teraz pożeram „Davida Copperfielda” Charlesa Dickensa, a w kolejce czekają na mnie w najbliższym czasie „Brudny Szmal” Dennisa Lehane’a, „Przekleństwa niewinności” Jeffreya Eugenidesa, „Człowiek Śmiechu” Victora Hugo, a to dopiero na zagryzkę i do końca roku! 😀 Bo w Nowym Roku przeczuwam książkowy SZAŁ i już szykuję dla Was wspaniałe buki – mniam mniam 😀

A czy macie już czytelnicze plany na nadchodzące zimowe miesiące? Coś na oku? Jakieś pomysły? Piszcie i dzielcie się bukowymi wrażeniami! I czytajcie, bo… warto czytać.

Pięknej zimy!

O.

P.S. Świąteczny czas, to dla mnie czas chaosu, więc przez następne 1,5 tygodnia na Buku wpisy będą pojawiać się inaczej niż do tej pory – w Wigilię, 29.12 w poniedziałek i potem już w piątek 02.01 – w Nowym Roku wszystko wróci do normy 😀

Wielki Buk debiutuje na YouTube!

Bombla_WielkiBukYouTube

Moi Drodzy!

Dzieją się rzeczy piękne, rzeczy wyjątkowe – otóż, właśnie dzisiaj ruszył z impetem KANAŁ VLOGOWY Wielkiego Buka na YouTube! Absolutne szaleństwo, bo teraz nie tylko będę dla Was pisać, ale także do Was gadać 🙂

LINK do kanału Wielkiego Buka TUTAJ – zaglądajcie, słuchajcie i subskrybujcie, a na dokładkę czytajcie, bo warto czytać.

Dla zmartwionych, od razu napiszę – na blogu nie zmienia się nic. Wielki Buk pozostaje Wielkim Bukiem – teksty będą tej samej długości i jakości, będą grafiki i ilustracje, oraz Bezsenna Środa co tydzień oczywiście. Jedyne co się zmienia, to fakt, że na dokładkę otrzymacie mnie w wersji rozgadanej.

Na vlogu będę mówić o tych samych książkach, co tutaj na blogu, jednak w trochę inny sposób i pod innym kątem, żeby nie było Wam nudno.

A teraz nie przedłużam już i zapraszam Was na PIERWSZY filmik Wielkiego Buka – miłego oglądania! 🙂

O.

„Demonologia germańska. Duchy, demony, czarownice” Artur Szrejter

Bombla_Demonologia

 

„[Demonologia] powstawała w czasach pogańskich, współegzystując z mitologią. A co jest starsze: wierzenia w będące blisko, swojskie demony czy w żyjących gdzieś tam w niebie, odległych bogów? Zaryzykowałbym stwierdzenie, że wiara w demony jest wcześniejsza niż wiara w bogów, gdyż demony należą do otaczającego nas świata.”

Duchy, czarownice i demony. Negatywne skojarzenia aż nasuwają się same. Siły ciemności, szatański pomiot, który straszy ludzi od wieków. Stwory, potwory, które otaczają świat człowieka, które żyją wśród nas i krzywdzą osłabione umysły. Jak już demon, to diabeł, to mefisto w najgorszej odsłonie i pozostają jedynie egzorcyzmy, woda święcona i znak krzyża. Nic bardziej mylnego, bo to, co powszechnie uważa się za demonologię, to, co zaobserwować można w popkulturze, czy sferze czysto religijnej, wynika właśnie z postrzegania istot o konotacjach demonicznych poprzez pryzmat wiary chrześcijańskiej, poprzez filtr pogaństwa i wiejskich zabobonów. A czym naprawdę jest demonologia? Skąd wzięła się tak popularna wiara w duchy, czarownice i inne strachy na lachy? Z czego wynikają nieporozumienia i stereotypowe spojrzenie, gdy mowa o tradycyjnych wierzeniach, które od zawsze towarzyszą ludziom?

Odpowiedzi na te pytanie i jeszcze więcej znajdziecie w pionierskiej pozycji Artura Szrejtera, zatytułowanej „Demonologia germańska. Duchy, demony i czarownice”. Książce wyjątkowej, bo stanowiącej pierwsze opracowanie tematyki demonologii germańskiej zarówno w Polsce, jak i wśród opracowań światowych. Autor, niczym bard, prowadzi czytelnika przez niesamowity, niezwykły świat pogańskich opowieści, z których wywodzi się właśnie sama demonologia, a która tak naprawdę od samego początku uzupełniała mitologię i odpowiadała na potrzeby i bolączki zwykłej codzienności. Istoty uznawane za demoniczne związane są bowiem ze sferą ludzi, ze światem rzeczywistym i rzadko kiedy mają powiązania boskie. Te stworzenia, o którym tutaj mowa – elfy, krasnoludy, rusałki itp. – istnieją w naszej rzeczywistości i stanowią odpowiedź na wszystkie trudne pytanie, jakie mogli sobie kiedykolwiek zadawać ludzie, trawieni niepowodzeniami, bądź, wręcz przeciwnie, otoczeni niesamowitą szczęśliwością.

Okładkowy06

O spotkaniach z tymi istotami opowiadały i wciąż po latach opowiadają baśnie, czasem bajki i różnorodne podania ludowe, przekazywane z pokolenia na pokolenie, a pieczołowicie zbieranie przez badaczy kultury. Te demony, o których mowa to właśnie nikt inny, jak krasnoludki, rusałki wszelakie, draugi i koboldy, które znamy z historii na dobranoc, z filmów i gier, a które istnieją w kulturze od setek lat! Dawniej, stanowiły część rzeczywistości. Ich pojawienie się, dowody obecności udowadniały zachodzące zmiany, pomniejsze wydarzenia i łatwiej było wytłumaczyć to, co tajemnicze i niewytłumaczalne. Z biegiem lat, gdy stare wierzenia zaczęły odchodzić w niepamięć, a na europejskich ziemiach pojawiła się dominująca religia chrześcijańska, część „demonów”, tych mroczniejszych, złośliwych, została przeniesiona na stronę ciemności, a druga, ta lekka, zabawna, przekształciła się w baśniowe istoty i dołączyła do folkloru już w ugładzonej wersji i taką w większości znamy ją już my, czytając chociażby baśnie Braci Grimm.

W „Demonologii germańskiej” znaleźć można doskonały wstęp w formie wywiadu z autorem, który wprowadza nas w ten niesamowity, trochę już zapomniany świat, a przecież tak bliski, i znany. Dalej, kontynuuje temat już w formie sprecyzowanego leksykonu, w którym znajdziecie alfabetyczny spis najważniejszych, najistotniejszych dla okołogermańskiej kultury istot zaliczanych do demonicznych. Artur Szrejter snuje o nich króciutkie opowieści, przywołuje legendy i fragmenty baśni, wszystko okraszone odpowiednimi odnośnikami oraz odwołaniami do aneksów i dodatków. Zaskakuje różnorodność oraz ogrom powiązań mitologiczno-kulturowych. Mogłoby się wydawać, że przecież jeśli jest to demonologia germańska, to odnosi się jedynie do folkloru mieszkańców Skandynawii, Wysp Brytyjskich i Niemiec, ale tak naprawdę to w tych miejscach ma jedynie swoje korzenie, bo elementy tych opowieści rozprzestrzeniły się po całym zachodnim świecie i przeniknęły do świadomości jego mieszkańców.

„Demonologia germańska. Duchy, demony i czarownice” Artura Szrejtera zabiera nas w cudowny świat magicznych istot, stworzeń znanych z baśni i podań, podkradzionych przez twórców popkultury, a wszystko to we wspaniały, przystępny sposób, dzięki czemu książkę można czytać na raz, za jednym podejściem, lub powracać do niej, kiedy tylko mamy na to ochotę. Lektura idealna jest na rodzinne czytanie z dzieciakami, na samotne szperanie i dociekanie, jak i uzupełnienie w ramach edukacyjnej ciekawostki. Różne sposoby czytania dla mniejszych i większych, do zaczytywania się i rozwijania pasji. Idealna do wciągania w kulturalne dyskusje, do zgłębiania historii i powracania do opowieści dzieciństwa, często zapomnianych po latach.

O.

KomiksWielkobukowy06

*Za cudowną książkę dziękuję Wydawnictwu Oskar 🙂

BEZSENNE ŚRODY: „Piaskun” E.T.A. Hoffmann

Bombla_BEZSENNEPiaskun

 

„Przeczuwałem w tym cały świat tajemnic, dziwnych wpływów i zagadkowych cieni, który zgłębić wyrywała się moja dusza. Lubiłem wprawdzie i dawniej opowiadania o czarownikach, wilkołakach i upiorach, ale od czasu jak mnie opętał piaskun, nie było stołu, ściany, szafy, na której bym go nie rysował bezwiednie kredą lub węglem, nadając mu rysy najosobliwsze, a zawsze bardzo straszne.”

Nie jestem pewna, czy znajdą się jeszcze tutaj czytelnicy, którzy przekopując się przez swoje wspomnienia z dzieciństwa odnajdą tam nawiązanie do postaci jaką był Piaskowy Dziadek.  Piaskowy Dziadek, z niemieckiego Sandmann, czyli piaskowy człowiek, o którym tu piszę był postacią ze staruśkiej bajki enerdowskiej puszczanej w telewizji. Ludzik ten, uroczy i kochany, opowiadał dzieciom bajkę, by na koniec sypnąć im magicznym piaskiem w oczy, tak aby dzieciaki od razu przeniosły się do krainy snów. Oj, jak bardzo ten poczciwy i przyjazny obraz rozmijał się z ludową wersją tej postaci! Gdybyście tylko wiedzieli kim tak naprawdę był Sandman, w Polsce zwany po prostu Piaskunem! Nie do końca jest pewne, czy od zawsze ta postać niosła za sobą konotacje demoniczne, jednak istnieje pewne opowiadanie z 1817 roku, które wydaje się pokazywać prawdziwe oblicze postaci Piaskuna, stawiając postać „dziadunia” w zupełniej nowym świetle i o wiele mroczniejszej perspektywie. Mowa tutaj o opowiadaniu Ernesta Teodora Amadeusza Hoffmanna, zatytułowane po prostu „Piaskun”.

 

„–Piaskun? – rzekła – To ty nie wiesz jeszcze, co to za jeden? To taki niegodziwiec, który przychodzi na zawołanie, kiedy dzieci spać iść nie chcę, i rzuca im garściami piasek w oczy, aż dopóki z głowy nie wyjdą; wtedy je pakuje do worka i niesie na księżyc dla swoich dzieci. Te zaś nie wyłażą nigdy z gniazda, i mają jak sowy ogromne dzioby zakrzywione, którymi łapczywie zjadają owe oczy, powydzierane nieposłusznym dzieciom.”

Młody student Nathaniel w listach do przyszłego szwagra i swojej ukochanej wspomina dziwne wspomnienie z dzieciństwa. Otóż, co wieczór jego matka tuż przed snem zwoływała dzieci, by położyły się już do łóżek, bo nadchodzi piaskun. To zawołanie łączyło się zawsze z odgłosem ciężkich kroków na schodach, przyciszonych głosach w gabinecie ojca i niepewnym uczuciem, że coś złego dzieje się wśród ścian. Dlatego też mały Nathaniel zaczaja się raz za zasłoną i staje twarzą w twarz z sekretem ojca – alchemicznymi eksperymentami, jakich dokonuje z pomocą potwornego osobnika, adwokata Coppoli. Gdy wydarza się okrutny wypadek, ojciec Nathaniela ginie, a Coppola znika, po latach wspomnienie zaciera się. Wraca nagle, gdy na drodze studenta pojawia się szkaradny optyk, Koppelius, w mrożący krew w żyłach sposób przypominający mordercę jego ojca. Na dokładkę to spotkanie łączy się z uzyskaniem możliwości podglądania przepięknej córki profesora, Olympii, którą Nathaniel za pomocą lunety otrzymanej od Koppeliusa obserwuje z okna każdego dnia. Jednak coś nienormalnego jest z tą dziewczyną. Jakaś sztywność, sztuczność, niemniej chłopak traci głowę, pomimo ostrzeżeń. Wszystkie wątki wkrótce łączą się obnażając makabryczną prawdę.

„Piaskun” E.T.A. Hoffmanna to dzieło niesamowite. Pełne jest tajemnych odniesień do alchemicznych eksperymentów, do sekretnych pragnień człowieka w tym, by ujarzmić naturę, by nagiąć ją do swoich potrzeb. Postać Piaskuna ma wiele znaczeń (Oczy! Oczy! Oczy!) – umożliwia obserwację (luneta dla Nathaniela), zmusza do podglądactwa (jeszcze w rodzinnym domu), prowokuje przekraczanie granic, by oddać się w szpony szaleństwa. To jest właśnie ta senna kraina Piaskuna – świat wyobrażony, świat zza kotary, w który wpada Nathaniel, gdy poznaje Olympię. Oczy Nathaniela, symbol władzy Piaskuna, stają się nagle spragnione, muszą patrzeć, chociaż nie widzą wcale tego, co tak oczywiste. To opowiadanie jest jak pyszny deser dla literaturoznawcy – można nurkować w nim, taplać się, przewalać i zawsze znajdzie się jakiś wspaniały trop. Uważać jednak trzeba, by nie oddać się władzy Piaskuna, nie wpaść do świata, z którego nie ma już ucieczki.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo boję się OCZU. Tych strasznych OCZU.

O.

*To cudowne opowiadanie znajdziecie zupełnie za darmo, po polsku, do ściągnięcia i zaczytania się na stronie Wolnych Lektur TUTAJ.

„Marsjanin” Andy Weir

Bombla_Marsjanin

 

…Mars ain’t the kind of place
To raise your kids
In fact, it’s cold as hell
And there’s no one there to raise them
If you did

And all this science I don’t understand
It’s just my job
Five days a week
A Rocket Man
Rocket Man…

“Rocket Man” Elton John

“To dziwne uczucie.  Gdziekolwiek pójdę, jestem pierwszy. Wyjść z łazika? Pierwszy człowiek, który tu był! Wejść na wzgórze? Pierwszy gość, który na nie wszedł! Kopnąć kamień? Ten kamień był w tym samym miejscu od milionów lat!”
Jestem pierwszym człowiekiem, który przejechał długi dystans na Marsie. Pierwszym człowiekiem, który spędził na Marsie więcej niż trzydzieści jeden solów. Pierwszym człowiekiem, który zbierał plony na Marsie. Pierwszy, pierwszy, pierwszy!”

Mars. Czwarta planeta w naszym układzie słonecznym. Zwana także Czerwoną Planetą ze względu na swój piękny rdzawy kolor. Planeta lodowa, gdzie prawie zawsze panują siarczyste mrozy, ale przynajmniej doba trwa o prawie czterdzieści minut dłużej. Bez tlenu, ale za to z atmosferą wypełnioną dwutlenkiem węgla i azotem. Bez wody, ale ze sporą ilością skał, kraterów i z wiatrem, który od czasu do czasu zamienia się w piaskowy huragan. Bez szansy na jakiekolwiek możliwe życie. To zdecydowanie nie jest gościnna planeta. Bardziej nieprzyjazna niż przyjacielska człowiekowi. Mimo to, ludzkość marzy o skolonizowaniu Marsa od dziesięcioleci. Możliwość zasiedlenia nowej planety jest tak kusząca, że NASA wciąż organizuje misje i wysyła sondy do próbkowania i fotografowania terenu. Jak dotąd na Marsie lądowały łaziki, jak Opportunity, Pathfinder, czy Curiosity, ale już niebawem planowane są misje z udziałem ludzi! Wyobraźcie sobie pierwsze lądowanie na Czerwonej Planecie! Pierwszy krok, pierwszy znak człowieka na dziewiczej czerwonej ziemi! Wyobraźnia aż się prosi o dopowiedzenia, o tworzenie marsjańskich historii.

I taką właśnie przygodę z Marsem w tle opowiedział Andy Weir w swojej debiutanckiej powieści zatytułowanej „Marsjanin” (org. „The Martian”). Powieść nie przez przypadek stała się światowym bestsellerem, zdobyła miano „najlepszej powieści sci-fi 2014 roku” według użytkowników platformy Goodreads, a ekranizacja w reżyserii Ridleya Scotta już jest w drodze. Nie ma się co dziwić, gdyż historia astronauty, który zupełnie przypadkiem zmuszony jest być pierwszym mieszkańcem Marsa, działa na wyobraźnię, jak żadna inna powieść z gatunku sci-fi. To taka współczesna wersja Robinsona Cruzoe, gdzie zamiast samotnej wyspy, gdzieś na środku oceanu, mamy Czerwoną Planetę i kosmiczne przestrzenie, a na niej rozbitka, który jakkolwiek by na to nie patrzeć sporo o swoim nowym przymusowym domu wie i potrafi korzystać z tej wiedzy. Można już zacząć wątpić i dociekać, w jaki sposób nasz bohater przetrwa, głowić się, czy odwiedzi go ufo i uratuje, czy może wcale nie, doszukiwać się błędów logicznych, ale od razu Wam napiszę – Andy Weir wykonał wspaniały kawał naukowej roboty i dopiął calutką fabułę na ostatni guzik, tworząc jedną z bardziej wiarygodnych i intrygujących kosmicznych historii ostatnich lat.

Okładkowy05

Tytułowym Marsjaninem zostaje Mark Watney, inżynier i botanik, który zupełnie przypadkiem, w wyniku piaskowej burzy, lecącej anteny i awarii skafandra, zostaje zupełnie sam na Czerwonej Planecie. Jego załoga, z którą miał tam spędzić trzymiesięczną misję, zmuszona była odlecieć, z myślą, że z tyłu zostawili ciało. Ale Watney żył i przeżył spore zaskoczenie, gdy odzyskał przytomność. Na szczęście załoga zostawiła większość sprzętu przy przymusowej ewakuacji z Marsa, między innymi specjalny namiot mieszkalny, racje żywnościowe, wodę, kilka ziemniaków, zapasy taśmy klejącej (ziemniaki i taśma stanowią najważniejsze wyposażenie), specjalną maszynę do tworzenia tlenu i jeszcze trochę sprzętu. Na dokładkę zapas seriali z lat siedemdziesiątych, powieści Agaty Christie i pełny pakiet muzyki disco. Nie jest więc tak źle, tym bardziej dla kogoś tak zręcznego jak Watney. Ten prowadzi dziennik, w którym szczegółowo opisuje swoje marsjańskie zmagania, codzienne życie, w tym sadzenie ziemniaków, podróże łazikami i nawiązywanie kontaktu z NASA. Cel Watneya? Przetrwać 1,412 solów, czyli tyle ile potrzeba do przylotu kolejnej marsjańskiej misji, a wszystko to przy pomocy jedynie tego co zostało z nieudanej ekspedycji.

„Marsjanin” to opowieść niezwykła i to nie tylko przez zaskakującą ilość doskonale zaprezentowanych szczegółów życia w kosmosie. Wychodzi na to, że owe detale się zgadzają, realia życiowe i techniczne zostały zachowane, a wszystko to na wysokim poziomie fabularnym i językowym. Autor przemycił inteligentny i niewymuszony humor we wszystkich wpisach Watneya, który niby jako pierwszy prawdziwy Marsjanin, zupełnie osamotniony i pozostawiony samemu sobie, w rzeczywistości posiada niesamowite pokłady pozytywnych emocji. Potrafi żartować ze swojej sytuacji, ma dystans do samego siebie i sytuacji  w jakiej się znalazł. Nie poddaje się nawet, gdy „wredna planeta” daje mu w kość i rzeczy ni stąd, ni zowąd wybuchają wokół niego w wyniku niepoprawnych obliczeń i pominiętych zmiennych. Sytuacja nieomal tragiczna, gdy nie wiadomo, czy Watney zostanie uratowany na czas, czy uda mu się przetrwać, staje się po prostu inspirująca, zarażająca czytelnika wiarą w możliwości człowieka.

To właśnie ta wiara jest najmocniejszą stroną „Marsjanina”. Watney jest silny, zdeterminowany i wie, co potrafi, a czego nie. Nie podejmuje głupiego ryzyka, ale potrafi postawić wszystko na jedną kartę, gdy przekonany jest o swojej racji i umiejętnościach. Miewa zwariowane pomysły, a jednak to po prostu działa. Śledzimy inżyniera-botanika, który przemierza Marsa, niezłomny i wdzięczy za każdy kolejny przeżyty dzień, czekając na ratunek, niemniej nie poddając się. To pozytywne podejście aż wypływa z kart powieści i przechodzi na czytelnika. Watney jest pionierem, kimś, kogo chce się dopingować i wcale nie dziwi szaleństwo Ziemi, gdy po jakimś czasie NASA orientuje się, że na Marsie pozostał człowiek. Czytelnik angażuje się dokładnie tak, jak Ziemianie. Chce czytać, chce wiedzieć i widzieć, a najlepszym  na to sposobem jest śledzenie wpisów pierwszego Marsjanina.

„Marsjanin” Andy’ego Weira to po części spełnione marzenie ludzkości o udanych misjach na Marsa i nawet jeśli ta jedna jest nie do końca udana, to wciąż człowiek pozostaje w centrum naszego małego, ziemskiego wszechświata. Jest jego niepodważalnym władcą i zdobywcą – przecież nikt inny z ciemności kosmosu jeszcze nas nie odwiedził. To daje siłę i pewność siebie – uczucia w powieści skumulowane w Watneyu. Pierwszy Marsjanin to pierwszy człowiek, pierwszy mieszkaniec, symbol, który zrobi wszystko, byle przetrwać, byle przeżyć. I tak wciąż potwierdza się teoria Michaela Crichtona, że życie zawsze znajdzie swoją drogę. Nawet w kosmosie. Nawet na Czerwonej Planecie, gdy tylko wiatr, zimno, trochę ziemniaków i nieskończone pokłady disco.

KomiksWielkobukowy05

*Za wspaniałą marsjańską przygodę dziękuję wydawnictwu AKURAT.

**A teraz UWAGA – w linku obok znajdziecie mapę Marsa stworzoną w oparciu o „Marsjanina” 😀 Jest w dwóch wersjach: dla tych, którzy lekturę mają już za sobą i dla tych, którzy dopiero planują wyprawę 😀 Mapę znajdziecie TUTAJ.

„Dyskretny bohater” Mario Vargas Llosa

Bombla_DyskretnyBohater

 

„Zgasił światło i wrócił do sypialni, powłócząc nogami. To nie mogło trwać dłużej, musi ostrożnie i sprytnie wypytać Fonsita, zbadać, ile prawdy tkwiło w owych spotkaniach, raz na zawsze położyć kres tym absurdalnym rojeniom wytworzonym przez rozpaloną wyobraźnię syna. Mój Boże, to nie były czasy, w których diabeł miałby znowu dać znak życia i objawiać się ludziom.”

Istnieje takie znane zapewne wszystkim powiedzenie, że Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Kontynuując myśl powtarza się często, że Jaki ojciec, taki syn i  analogicznie Jaka matka, taka córka. Więzy krwi, geny, wspólne przebywanie przez lata i nawyki prawie wyssane z mlekiem matki. Niby tak, niby wszystko się zgadza, bo podglądając różne rodziny z łatwością można dostrzec podobieństwa gestów, pomniejszych zachowań, nie mówić o podobieństwie fizycznym. Niemniej, to tylko takie powierzchowne spostrzeżenia. Bo przecież rzadko tak naprawdę zdarza się, by dzieci były dokładnymi kopiami swoich rodziców. Co więcej, teraz, gdy każde pokolenie różni się od siebie tak diametralnie, a postęp jest na tyle duży, by jeszcze bardziej pogłębiać te różnice, te naiwne powiedzonka zaczynają powoli przechodzić do lamusa. Dziadkowie, rodzice, dzieci, wnuki coraz mniej mają ze sobą wspólnych cech, coraz mniej tematów do rozmów, a co za tym idzie, jeszcze mniej zrozumienia dla siebie nawzajem. Rodzą się konflikty, nieporozumienia. Upadają rodzinne biznesy, rozrywane na strzępy przez zaciekłe i zakorzenione w swoich upodobaniach strony. Czasy się zmieniają, a z nimi ludzie, tak jakby…

O takich zmianach i międzypokoleniowych niesnaskach opowiada najnowsza powieść noblisty Mario Vargasa Llosy, zatytułowana „Dyskretny Bohater”. To pierwsza jego powieść wydana po zdobyciu prestiżowej nagrody szwedzkiej akademii, co sprawia, że jest to również prawdziwa gratka dla znawców i miłośników prozy tego peruwiańskiego pisarza. Kto jednak spodziewał się powieści monumentalnej, totalnej, jak niegdyś „Ciotka Julia i skryba”, czy „Rozmowa w katedrze”, ten może się nieco zawieść. Jeśli jednak docenia lżejsze powieści Llosy, te humorystyczne, z przymrużeniem oka i intrygującą fabułą na dokładkę, ten z pewnością znajdzie w „Dyskretnym bohaterze” łakomy kąsek dla siebie. Na dokładkę spotka na kartach powieści bohaterów znanych z innych dzieł, którzy przefruwają w twórczości pisarza i przemykają między opowieściami. Powracają na przykład Don Rigoberto i Doña Lukrecja wraz z synkiem Fonsito znani m.in. z „Pochwały macochy”, czy sierżant Lituma i kapitan Silva z „Kto zabił Palomina Molero?”. Jest też kilka nowych twarzy, w których historię zostajemy wciągnięci bez reszty, zanurzając się w lekko wykrzywioną peruwiańską rzeczywistość.

Okładkowy04

Fabuła biegnie sobie dwutorowo, tak by w najważniejszym momencie powieści odnaleźć wspólny wątek i połączyć się w finale. A wszystko zaczyna się od listu. Listu mrocznego, złowieszczego, pogróżkami z rysunkiem pajączka zamiast podpisu. Ktoś próbuje szantażować Felicito Yanaqué, cichego, skromnego przedsiębiorcę z Piury, którego firma transportowa jest całym dorobkiem życia i życiem w ogóle. Felicito nie zamierza się ugiąć, nie negocjuje z terrorystami i nieważne co zrobią jemu, czy jego bliskim – nie złamie się. Tym samym kieruje się ostatnimi słowami swojego ojca, którego radą dla syna na łożu śmierci było nigdy nie dać sobą pomiatać. Felicito jest niezłomny w swoim postanowieniu, a twardym charakterem pokazuje szantażystom, policji, swoim synom, jak i całemu miastu, że nikt nie jest w stanie podstępem odbierać mu tego, co w jego życiu najważniejsze, czyli firmy.

Drugim równoległym wątkiem jest historia Don Rigoberta, który zamiast po latach ciężkiej pracy w spokoju przejść na emeryturę i wyruszyć z żoną i synem na wyczekiwaną i planowaną od lat wyprawę po Europie, zostaje wplątany w cudaczną aferę przez swojego szefa i przyjaciela. Ten, prawie osiemdziesięcioletni starzec w zemście na swoich synach, chamach i obibokach, postanawia ożenić się ze służącą i jej przepisać cały majątek. Sprawa zagęszcza się, komplikuje, a biedny Don Rigoberto z nie własnej winy znajduje się w centrum wydarzeń. Na dokładkę jego nastoletni syn Fonsito sprawia ostatnio kłopoty. Chłopaka, tuż tuż przed staniem się małym mężczyzną, męczy nietypowy problem. Ni stąd, ni zowąd zaczął mu się objawiać człowiek imieniem Edilberto Torres – starszy, elegancki pan, który próbuje poruszać z chłopcem tematy religijne i egzystencjalne. Fonsito popada w otępienie, smuci się i rozmyśla, a przecież powinien szaleć i cieszyć się życiem.

Oba wątki łagodnie łączą się i uzupełniają tworząc wcale nieskomplikowaną, przyjemną intrygę, umilając wszystko nutką tajemnicy, niedopowiedzeniami oraz humorem tak typowym dla tego latynoamerykańskiego autora. Coś w tym jest z telenoweli, jakieś przerysowanie, lekka przesada, niemniej wszystko w stonowanych barwach, tak, że nic tylko zaczytać się z narastającą przyjemnością w tę historię o ojcach, synach i rodzicielskich spuściznach. O niemożności odnalezienia wspólnego języka, gdy zbyt wielka jest różnica wieku, zbyt wiele przeżytych generacji. Także o próbie przekazania wartości, tradycji, wspólnej pracy wielu rąk oraz lat poświęcenia i tego co z takiej próby wychodzi. Jest tu zawiść, kłamstwa i niepohamowana namiętność, prowadząca do nieuchronnej tragedii. Jest też pasja, prawdziwa miłość i po prostu historia o rodzinie, która szuka swojego centrum. A odzwierciedleniem tych wszystkich skomplikowanych uczuć jest piętnastoletni Fonsito, którym na prawo i lewo targają sprzeczności wieku dojrzewania. Fonsito chce i nie chce być jak ojciec. Kocha go, ale gdzieś z tyłu głowy pojawiają się dziwne pytania, a w głosie słychać dociekliwość i pogardę. Niespełnione marzenia. Porzucone plany. Fonsito obserwuje Rigoberta i nie wie, czy kolejny krok, jaki ma postawić w swoim życiu będzie tym w stronę ojca, czy obierze niepokorną ścieżkę buntownika swojego pokolenia.

A tytułowy dyskretny bohater? Kim jest? Gdzie się ukrywa? Ach, jak można doszukiwać się i pysznie polemizować! Mario Vargas Llosa prowadzi grę z czytelnikiem, wodzi go za nos, podpowiada i zamyka ścieżki. I tak naprawdę, gdy wszystko już wiadomo, gdy ostatnie kawałki układanki wypełniają swoje miejsca, to po dyskretnym bohaterze ani widu, ani słychu. Czy to jeden z synów Felicito? Ten, który po cichu podążał ścieżką ojca? A może Fonsito, który stawia odpowiednie pytania i prowokuje do zmiany? Czy może tajemniczy Edilberto Torres, który znika tak, jak się pojawia, a symbolizować może przemijanie, śmierć, tęsknotę za dawnymi czasami? Czytelnik ma całe pole do popisu. Nie trzeba się spieszyć, nie trzeba wiedzieć do końca. Wystarczy się domyślać, ale przede wszystkim doskonale się bawić przy lekturze.

W „Dyskretnym bohaterze” Mario Vargas Llosa wciąż zaskakuje. Udowadnia, że ma jeszcze kilka asów w rękawie i nawet jeśli nie będą one kalibru najmocniejszych jego powieści, to poukrywa jest w tych mniejszych, przystępniejszych i tym samym jeszcze bardziej niespodziewanych. Niby znani bohaterowie, niby powracające wątki, a jednak przednia uczta literacka i rewelacyjna rozrywka, która zostawia czytelnika z poczuciem nasycenia, dobrze przeżytej chwili. Pozostawia również kilka otwartych pytań. Tak na wszelki wypadek, żebyśmy zbyt szybko o niej nie zapomnieli.

O.

KomiksWielkobukowy04

*Za powieść Mario Vargasa Llosy dziękuję wydawnictwu ZNAK.

BEZSENNE ŚRODY: „A Good Man is Hard to Find” Flannery O’Connor

Bombla_BezsenneAGoodManIsHardToFind
 

“I found out the crime don’t matter. You can do one thing or you can do another, kill a man or take a tire off his car, because sooner or later you’re going to forget what it was you done and just be punished for it.”

Dzisiaj będzie inaczej. Zapomnimy na chwilkę chociaż o duchach, wampirach, demonach i wszelkich paranormalnych istotach. Zapomnimy o nawiedzeniach i potwornościach czających się w ciemności. Zapomnimy o nocy i mroku. Wręcz na przekór zwyczajnej grozie, wyjdziemy na pełne słońce i podziwiać będziemy letnie krajobrazy. Zwrócimy się w kierunku gorącego amerykańskiego Południa, tam gdzie kiedyś, parafrazując słowa Margaret Mitchell, pośród niekończących się bawełnianych pól rozciągała się kraina ostatnich rycerzy i dam. Z tej krainy dzisiaj już pozostały raczej zgliszcza, przerysowane wspomnienia miejsca, którego najtrafniejsze opisy jego prawdziwej natury określa dziwny, niepokojący gatunek zwany Gotykiem Południa.

Czemu niepokojący? Jego podstawową cechą jest zwodzenie, maska, albo filtr nałożony na rzeczywistość. Niby z zewnątrz, z oddali, wszystko wydaje się być normalne, jednak jeśli tylko zmrużyć oczy, podejść bliżej, przyjrzeć się uważniej, czytelnik dojrzy, jak bardzo się mylił. Okrucieństwo, surrealizm, krzywe zwierciadło – groteska – coś złego się dzieje, coś, co wzbudza niepokój i strach. A Królową Gotyku Południa była jedna z najciekawszych amerykańskich autorek XX wieku, nietuzinkowa i tajemnicza Flannery O’Connor, której opowiadanie „A Good Man is Hard To Find” („Trudno o dobrego człowieka”) idealnie ilustruje mroczną stronę południa, a tak naprawdę ciemną stronę człowieka.

Pewna bardzo zaczepna babcia, która niebawem wybiera się z rodziną na wakacje na Florydę, próbuje przekonać swojego syna, by tym razem zmienili kierunek wyprawy i w zamian odwiedzili jej dawne kąty gdzieś na starych plantacjach Tennessee. Za powód zmiany wskazuje artykuł, w którym mowa o pewnym przestępcy zwanym Misfit, który wraz z dwoma innymi zbiegami z więzienia ucieka właśnie na południe, w stronę Florydy i lepiej nie kusić losu. W dniu wyjazdu babcia, jak na prawdziwą południową „damę” i prawie prawie belle przystało, pomimo tłoku w przepełnionym samochodzie ładuje na dokładkę swojego kota i wkłada strojny kapelusz, bo jak sama mówi „gdy będzie wypadek, od razu poznają, że jest damą”. Już w drodze babcia wspomina stare dzieje, puszy się i zmyśla, byle zaciągnąć rodzinę w stare strony. Wydaje jej się, że plantacja jest już blisko i wystarczy jedynie skręcić w najbliższą nieutwardzoną drogę, z dala od zabudowań. Wkrótce okaże się, że zakręt ten był bardzo złym pomysłem, gdy staną oko w oko z własnym przeznaczeniem.

„A Good Man is Hard to Find” sprawia, że przez chwilę czytelnik wstrzymuje oddech z niedowierzania. Przerażenie jest tak totalne, tak całkowite, a jednocześnie namacalność, prawdziwość tych wydarzeń tak bardzo realna i łatwa do wyobrażenia, że w końcu, otrząsnąwszy się ze skrajnych uczuć, z łatwością popaść można w marazm, w poczucie, że nie ma już na świecie dobra. A jeśli jest, to na pewno nie wtedy, gdy akurat jest najbardziej potrzebne. Flannery O’Connor potrafiła bardzo prostymi zabiegami literackimi zahipnotyzować czytelnika i zostawić go po lekturze w stanie swoistego zawieszenia, gdzieś między zrozumieniem, a całkowitym zagubieniem. Bo tutaj nic nie jest przewidywalne. Nic nie jest zrozumiałe. To ludzka groza w najczystszej postaci, gdy człowiek nie może być  pewnym drugiego człowieka.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo rozmyślam o prawdziwej naturze człowieka.

O.

*Opowiadanie „A Good Man is Hard to Find” Flannery O’Connor znajdziecie w oryginale TUTAJ.

**O wszystkich opowiadaniach Flannery O’Connor, jak i o niej samej, dawno dawno temu napisałam zbiorczy tekst, który być może zachęci Was do zaczytania się i zachwycenia, a znajdziecie go TUTAJ.