Site icon Wielki Buk

„Człowiek Śmiechu” Wiktor Hugo

Bombla_CzłowiekŚmiechu

 

Człowiek jako zabawka. Człowiek jako błahostka. Jako maskotka dla ludzi. Czyjeś widzimisię. Do wyszydzania, wytykania palcami, do zaśmiewania się. Czego nie zrobi człowiek drugiemu człowiekowi byle znaleźć kolejne źródło opłacalnej rozrywki? Jest gotowy zrobić wszystko. Kto będzie na tym korzystał? Ktoś próżny, bogaty, ktoś, kto ma władzę i nie obawia się konsekwencji. Ten, którego macki sięgają wysoko w górę i w głąb. Ten, kto ma koneksje. Ktoś znudzony do cna zwyczajnością, okrutny w swojej oziębłości. Potrzeba tu kogoś, kogo nie obchodzi krzywda innych, a znęcanie się nad nimi stanowi perwersyjną, w oczach niektórych nawet wyrafinowaną rozrywkę. Kim są ofiary? To ludzie słabsi. Biedni, wywodzący się z niższych warstw społeczeństwa, gdzie urodzenie już nie gra żadnej roli. Są jedynie przedmiotem czyichś sporów, a sami nie mogą decydować o niczym. Chyba, że zbiorą się w tłum… Wtedy wszystko może się zmienić.

„– Po co tu przyszedłem? Przyszedłem, żeby straszyć. Jestem potworem, powiadacie! Nie, ja jestem ludem. Jestem wyjątkiem? Nie. Jestem ogółem. Wyjątek – to wy. Wy jesteście urojeniem, ja jestem rzeczywistością. Jestem Człowiekiem. Jestem przerażającym Człowiekiem Śmiechu. Z czego się śmieję? Z ciebie! Z niego! Z wszystkich! Czym jest mój uśmiech? Waszą zbrodnią, moją katorgą. I w twarz wam rzucam tę zbrodnię; i tą katorgą plwam wam w oczy. Śmieję się, a znaczy to, że płaczę.”

Opowieść o ludziach, których życie jest jedynie igraszką losu w cudzych rękach snuje Wiktor Hugo w jednej ze swoich najmocniejszych i najpiękniejszych powieści – „Człowieku Śmiechu” (oryg. „L’homme qui rit”). Po raz kolejny autor „Nędzników” staje po stronie uciśnionych, zawiedzionego ludu, wykorzystywanego przez tych, którzy dzierżą władzę. W jedynie sobie znany sposób, zarazem magicznie i precyzyjnie, opowiada historię wszechmocnej miłości, której nie było dane w pełni zakwitnąć w świecie pełnym przemocy i wykalkulowanego okrucieństwa. Baśń, w której nie ma radosnego zakończenia, ale są chwile, krótkie, ulotne, piękne, o których nie da się zapomnieć. Te momenty niemożliwej niemal do pojęcia szczęśliwości, boskiego spełnienia dwójki bohaterów, dają nadzieję, ale jednocześnie niepokoją. Takie szczęście, bowiem, nie ma prawa istnieć wśród śmiertelników. Nie ma prawa istnieć wśród kalek z nizin, bez przeszłości, bez twarzy, bez prawdziwych imion, które wyznaczyłyby ich status.

Anglia. Koniec siedemnastego wieku. U wybrzeży Portlandu, wraz z nastaniem nocy, w ukrytej wśród niedostępnych skał zatoczce, do wypłynięcia w morze szykuje się statek. Załoga w milczeniu spieszy się, przerzuca tobołki. Odpływają, a na brzegu zostawiają odrzuconego kopniakiem chłopca. Ten błąka się wśród zimowej nocy, w śnieżycy, by w końcu trafić pod drzwi niejakiego Ursusa – filozofa, kuglarza i znachora, w zależności co, komu potrzeba. Wraz z chłopcem pojawia się niemowlę, malutka dziewczynka, którą Ursus nazwie Dea. Z nastaniem poranka okazuje się, że dziecko jest niewidome, a chłopiec, zwany Gwynplainem, nosi na twarzy poczwarny, makabryczny uśmiech, na stałe przytwierdzony do twarzy. Przez lata objeżdżają miejskie i wiejskie jarmarki. Gwynplaine zyskuje sławę jako Człowiek Śmiechu. Dea i Ursus towarzyszą mu w przedstawieniach. Tworzą mały zamknięty i szczęśliwy świat, na przekór złu, które wkrótce wyciągnie ku nim swoje szpony.

Makabryczna twarz, którą znaczy na wieczność przytwierdzony uśmiech. Uśmiech porażający. Uśmiech przerażający. Uśmiech, w którym na przekór odbija się cała niedola, całe nieszczęście, smutek potępionych. Uśmiech, który bawi gawiedź, bawi panów i możnowładców, rozbawia królów – tych, którzy nie chcą zrozumieć. To uśmiech, w którego rysach odbija się okrutny zamiar jego stworzyciela. Ten uśmiech maszkarona ma być maską. Ma ukrywać to, co naprawdę dzieje się z człowiekiem. Ma rozbawiać w chwili trwogi. W chwilach zwątpienia ma przypominać, że można wciąż trwać. Ten uśmiech jednych powinien przerażać, a innym dawać siłę. Uśmiech Gwynplaine’a to symbol człowieka uciśnionego. Wyznacza jego słabość i siłę. To jednocześnie jego klątwa, znamię na wieczność, ale także błogosławieństwo – pozwala mu się ukryć, jest sposobem na życie, nawet jeśli wyjątkowo okrutnym.

Grymas Człowieka Śmiechu nie powstał przypadkiem. Gwynplaine’a stworzyła grupa handlarzy dziećmi zwana comprachicos, na którą składała się ludzka mieszanka z całego świata. Wśród nich wyróżniało się kilka jednostek wybitnych, skorych do szalonych eksperymentów na żywym ciele – mistrzów wiwisekcji, rzeźbiarzy ciała, którzy z doręczonych im dzieci, na zamówienie tworzyli karłów, linoskoki, ludzi-wazy, wiecznych klaunów, uwięzionych w siłą zdeformowanych ciałach. Ale comprachicos nie działali sami z siebie. Byli odpowiedzią na wyjątkowe potrzeby ludzi wyższych sfer. Jeśli pojawiało się niechciane dziecko, niewygodny potomek, bękart, który pozmieniałby szyki w królestwie, czy wywołał skandal, od razu wołano kogoś z „klanu”, by przygarnął pod swoje skrzydła (i skalpele) oraz zajął się nim w odpowiedni sposób. Takie dziecko miało zniknąć, zgubić się, zapodziać, a gdzie zapodziać się lepiej, jak w dzikim tłumie zaśmiewającej się tłuszczy? Ich śmiech jest pusty i wygłodniały. Jest przerwą w oczekiwaniu na… no właśnie. Na co? Na znak? Na okrzyk zagrzewający do walki? Na bunt?

„Człowiek Śmiechu Wiktora Hugo w niezwykły sposób odpowiada politycznym przemianom, jakie zaszły we Francji w okresie Rewolucji Francuskiej, rewolucjach kolejnych i w czasie drugiej republiki francuskiej, które zamiast przynosić oczekiwane zmiany „pożerały własne dzieci”, gubiły swoje cele w mdłych obietnicach bez pokrycia. Sen o braterstwie i równości spłonął gdzieś w niedokończonych ideach, których nie było już komu wcielić w życie. „Człowiek Śmiechu” to odpowiedź na frustrację narodu. Demaskuje prawdziwe oblicze nowego porządku i podkreśla co stronę, że nic właściwie się nie zmieniło, a jeśli zmieniło, to jednak nie na lepsze. Dzieje Gwynplaine’a, anielskiej Dei i Ursusa, którym odebrano szczęście zanim jeszcze w pełni rozkwitło, to obraz świata przed burzą, zawieszonego tuż nad przepaścią, a kolejny krok należeć będzie albo do władców, albo do ludu. Z tej pozycji nie ma już odwrotu. Słowo się rzekło. Człowiek przemówił. A w powietrzu zawisło nad wyraz złowieszcze pytanie, wymówione prześmiewczo w „Rewizorze” Nikołaja Gogola: „Z kogo się śmiejecie?”, a na nie jest już tylko jedna odpowiedź „Sami z siebie się śmiejecie”. Z niedoli. Ze smutku. Z rządzy zysku. Bo śmieją się wszyscy, a płacze tylko on – Człowiek Śmiechu.

O.

A po „Człowieka Śmiechu” w nieco innej, bardziej emocjonalnej odsłonie wraz z ciekawostką możecie sięgnąć do filmiku na kanale YouTube Wielkiego Buka:

 

Exit mobile version