Czy to ptak? Czy to latawiec? Czy to smok? Nie, to DRACH! Drach wie. Drach widzi. Drach czuje. Drach to ziemia, słońce, powietrze, którym oddychamy. Obserwuje życie z góry, patrzy i trwa nieprzerwanie. Z dystansu, z oddalenia, bez zbędnych emocji. Jest tym co widzi wyraźnie. Poza czasem, poza określoną przestrzenią, drach jest wszystkim i jest niczym. W jego oczach czas jest płynny, ciągły, wszystko dzieje się jednocześnie. Nie ma przeszłości i nie ma przyszłości. Jest teraz. Jest zawsze. W jego świecie nic nie ma większego znaczenia, a jednak znaczenie ma wszystko. Można być, a można nie być. Nieistotność istnienia w rzeczywistości, w której nie istnieją zbiegi okoliczności. Czas trwa, człowiek rodzi się, żyje, przeżywa rozkosze, cierpienia, boleści, radości, na końcu umiera. Cząsteczki wracają na swoje miejsca, w innych konfiguracjach. Nic nie ucieka, nie ulatnia się i nie zmienia. A z pewnością nie Drach.
„Na świecie pojawiacie się znikąd. Nie ma was zupełnie, a potem z nasienia wstrzykniętego w łono w ciele kobiety puchnąć zaczyna coś, co potem staje się wami, i nagle już jesteście, a potem jesteście z każdą chwilą coraz bardziej. Tak pojawił się na świecie Josef, tak pojawili się później jego synowie Ernst i Alfred i córka Elfrieda, i córka Ernsta Natalia i jej syn Nikodem. Tak pojawiacie się wszyscy, a znikacie nagle (…).”
To tej wszechobecnej istocie głos oddał Szczepan Twardoch w swojej najnowszej powieści zatytułowanej właśnie ni mniej, ni więcej jak „Drach”. Ten nieokreślony byt, to bóstwo pradawne, z granic wszechświata, ta istota spoza czasu i spoza miejsca zwróciła swój wszechwidzący wzrok miriad oczu na śląskie ziemie, by opowiedzieć historię pewnej rodziny. Wyszła z tego saga, nie-saga, coś na wzór ciągłej opowieści, w której czas nie ma do końca znaczenia, bo w oczach Dracha wszystko jest ciągłe, płynne. Nie mają znaczenie narodziny, czy śmierć. Ani wszystko po drodze. Szczepan Twardoch wykreował zimnego, pozbawionego uczuć narratora, któremu nie zależy, bo nie zna takich emocji. Niemniej snuje swoją opowieść, bo może to robić. Każdy element wpasowuje się w układankę wszechświata, wypełnia ją, przemieszcza się, ale nigdy nie znika do końca. Wsłuchujemy się w ten głos trzewi ziemi, w jego legendę o rozdarciu, o tożsamości utraconej i o poszukiwaniu miłości. Bo tak naprawdę to o miłość i tęsknotę za nią wszystko się tu rozchodzi.
Kiedy Josef Magnor wraca z wojny po przeżytym koszmarze na froncie we Francji, jego życie już nigdy nie będzie takie samo. Jest rok 1918, a on, naznaczony traumą śmierci, jak zza mgły obserwuje wydarzenia i próbuje wrócić do zwykłej, śląskiej rzeczywistości. Prawie sto lat później, jego prawnuk Nikodem, znany i podziwiany architekt, który wydawać by się mogło ma wszystko, właśnie traci grunt pod nogami. W międzyczasie przewijają się całe pokolenia rodu, nic nie dzieje się przypadkiem, wszystko ma swoje konkretne miejsce. Ludzie rodzą się, żyją, kochają, nienawidzą, walczą i umierają. Josef trwa, żeni się, ma dzieci, tworzy niby swój dom, a jednak wkrótce traci to wszystko. Tak samo Nikodem. Zakochuje się zupełnie przypadkowo, stawia wszystko na jedną kartę i tak, jak dawniej jego przodek, tak, jak wszyscy mężczyźni w jego rodzie. A efekt? Jest taki jak zawsze. Wszystko zawraca, a historia lubi się powtarzać, a tak naprawdę trwać niezmiennie i płynąć wraz z Drachem w czasoprzestrzeni.
O „Drachu” Szczepana Twardocha nie można napisać nic więcej, ponad to, co wyżej, żeby nie zdradzić poszczególnych wątków, nie odebrać mu wyjątkowości, tym bardziej, że fabuła przebiega nielinearnie i wszystko dzieje się jednocześnie. Należy jednak wspomnieć o motywacji bohaterów. A jest nią miłość. W różnych wymiarach, w różnych konfiguracjach, oparta na różnych podstawach, ale wciąż ta sama, chciałoby się napisać „zwyczajna” miłość. Dwoje kochanków, którzy gotowi są zrobić dla siebie wszystko w jednej chwili namiętności, zapominają, że w chwili kryzysu ta cieniutka granica między tym co słodkie, może przerodzić się w gorycz, czystą nienawiść. Także tęsknota za miłością, za oddaniem i wiernością ujawnia się u niemal wszystkich kobiet w powieści Twardocha. Bohaterki pragną być dobrymi, czułymi matkami, chcą być kochanymi żonami, paniami domu, które mają na coś wpływ. Jednak pragnienia to nie wszystko, pozostają jedynie w sferze niedościgłych marzeń rodem z romansów, gdy skonfrontowane z kopalnianą, śląską rzeczywistością. Męski, twardy świat, który je otacza jest pełen przemocy, nieludzkiej brutalności, w którą one muszą się biernie wpasować i jakoś odnaleźć pomimo wykorzystania, odrzucenia, czy wszechobecnych kłamstw.
Każda z postaci „Dracha” marzy o tym, by odnaleźć bliskość, jednak żaden czas nie wydaje się być na nią odpowiedni. Wojna pierwsza, powstania, wojna druga – historyczne zmiany, których nikt z nich nie kontroluje. Ludzie bardziej zaczynają przypominać w emocjach zwierzęta – żyją instynktownie, poprzez impulsy, wewnętrzne wezwania do podjęcia jakichkolwiek działań. Dochodzi do tego, że Drach nie widzi nawet za bardzo różnicy pomiędzy Josefem, sarną, czy drzewem – świat ludzi jest analogiczny do świata zwierzęcego. Wszystko żyje, ulega tym samym zewom i w końcu i tak wraca do ziemi. Tym bardziej na Śląsku, gdzie ziemia ma szczególne znaczenie. Josef właśnie w kopalnianej sztolni doznaje objawień, tam powracają koszmary wojny, które zaraz szybko wypiera, bo wojna jest tym, co kształtuje mężczyznę, ale nie wraca już we wspomnieniach.
W „Drachu” powraca także miłość do ojczyzny, a raczej do ziemi ojców, do konkretnego miejsca na mapie, pod stopami, bo próba odnalezienia swojej konkretnej tożsamości, przypisanej jednemu narodowi, jednej grupie wydaje się być po prostu niemożliwa. W rodzie Josefa nawet po latach mieszają się języki, gwary dawne i te współczesne, polski z niemieckim, zakorzenione głęboko w głowie i w sercach. Nawet na łożu śmierci trudno jest bohaterom określić siebie do końca, wybrać jedną drogę. Czasami tylko, w chwili największych słabości, powraca jakaś myśl pierwotna, podstawowa, język sam się odnajduje, nawet gdy umysł wydaje się już usypiać.
„Drach” Szczepana Twardocha to powieść brutalna, intensywna i w jakiś sposób pierwotna, bo wywodząca się prosto z trzewi czegoś, co nie do końca pojęte, nie do końca zrozumiałe. Coś beznamiętnie snuje opowieść o tragicznych dziejach jednej rodziny, które w jakiś sposób stają się analogiczne do dziejów życia wszystkich wokół. Bo czyż nie rodzimy się? Nie żyjemy? Nie kochamy, nie nienawidzimy, nie pragniemy? Nie umieramy? To opowieść o piętnie codzienności, o okrucieństwie wojny, które nawraca w kolejnych epokach, o emocjach, które zawracają i odnajdują się w istnieniach kolejnych pokoleń. „Drach” burzy krew czytelnika, porusza najgłębsze struny, bo skoro według Dracha nic nie jest do końca istotne, nic nie ma do końca znaczenia, a jednak jakieś ma, bo przecież każdy element wypełnia poszczególne pola egzystencjalnej układanki, to gdzie jest nasze miejsce? Kim jesteśmy my w dziejach wielkiej historii?
O.
*Za tę niezwykłą i mocną powieść dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.
**A po więcej „Dracha” Szczepana Twardocha koniecznie zajrzyjcie na VLOGA, tym bardziej, że polemizuję z trudnością jego odbioru 😉