Kiedy byłam jeszcze mała, ale już wystarczająco duża, aby zadawać sensowne pytania i oczekiwać konkretnych odpowiedzi, pamiętam migawki z wiadomości telewizyjnych – ruiny miast, płaczące kobiety, mężczyzn z karabinami wśród dymu i hasło rozbijające się po ścianach „rozpad Jugosławii”. Dziwne jest pamiętać takie epizody, ale wryło się w moją świadomość kilka ujęć, mocnych, brutalnych, dojrzanych przypadkiem, które wstrząsnęły moim wyobrażeniem o świecie za murami bezpiecznego mieszkania moich rodziców. Wiem, że zadawałam pytania i otrzymywałam odpowiedzi, niemniej zdawkowe, bardzo przemyślane, bo jak dziecku wyjaśnić terror bratobójczej walki? Jak wyjaśnić, że tam na jugosłowiańskiej ziemi sąsiad z sąsiadem, z dnia na dzień czasami musieli zacząć się nienawidzić i zabijać? Wiadomo, że ta sytuacja nie wzięła się znikąd. Konflikt nie wyrósł z podziemi. Lata przepowiadanego rozpadu i zapowiadanej śmierci.
“Popolac turned away into the hills, its legs taking strides half a mile long. Each man, woman and child in that seething tower was sightless. They saw only through the eyes of the city. They were thoughtless, but to think the city’s thoughts. And they believed themselves deathless, in their lumbering, relentless strength. Vast and mad and deathless.”
A o tym wszystkim przypomniałam sobie całkiem niedawno, gdy natrafiłam na jedno z opowiadań z Pierwszej Księgi Krwi Clive’a Barkera, a mianowicie „W górach, miastach” („In the Hills, the Cities”) z 1984 roku. Opowiadaniu przerażająco proroczym, zapowiadającym to, co nadejdzie – chaos wojny domowej, rozpad i upadek jedności.
Mick i Judd podróżują przez Jugosławię. Nazywają to swoim „miesiącem miodowym”, ale obaj marzą, by ten wypad „tylko we dwoje” skończył się jak najprędzej. Ciągle się kłócą, nie mogą dość ze sobą do ładu i w sumie to okazuje się, że nie za bardzo są kompatybilni. Chyba że w łóżku. Tam, ciało do ciała wpasowuje się idealnie i pomimo takich różnic charakterologiczno-politycznych potrafią się jakoś dogadać. I tak jadąc przez dziwnie opuszczone wzgórza gubią drogę i przypadkiem stają się świadkami niemożliwego do wytłumaczenia wydarzenia – legendarnej, tradycyjnej walki dwóch miast – Popolac i Podujevo. Nie jest to jednak zwykła walka, bo ich mieszkańcy, kobiety, mężczyźni, dzieci, uformowali ze swoich ciał i lin dwa olbrzymy. Dosłownie. Gdy Podujevo upada w kaskadach krwi i flaków, Popolac w szaleństwie zwycięstwa postanawia iść dalej. Ludzki mięsień za mięśniem, mięso za mięsem – jeden głos, jedna myśl, jeden wspólny cel.
W opowiadaniu „W górach, miastach” Clive Barker przewidział bratobójczą walkę, konflikt tytanów, którzy powstaną wiedzeni jedną myślą, jednym ciałem, wolą zniszczenia całych narodów zaklętą w umysłach dziesiątek tysięcy osób. Ta potworna, makabryczna wizja uwiązanych ciał, które poddają się pragnieniom tłumu, swoim pragnieniom w sumie, bo przecież to oni są miastem (państwem?), oni napędzają giganta, oni tworzą Popolaca. Ciarki wywołuje ten rozpad jednostki, to kolektywne myślenie i rządza zniszczenia. Ludzie jak maszyny, jak jakieś bezmózgie stworzenia, które czują spełnienie wyłącznie w grupie, gdy nie muszą ponosić odpowiedzialności. Wydaje im się, że to jest właśnie miłość – to połączenie ciał, ta harmonia sztucznych więzów. I lepiej zginąć, niż stanąć tej sile na drodze.
Dzisiaj nie zmrużę oka, bo nie ma dokąd uciekać, gdy olbrzym czai się u bram.
O.
*Opowiadanie „W górach, w miastach” Clive’a Barkera znajdziecie w oryginale, po angielsku TUTAJ.
** W ramach ciekawostki polecam poszperać w odmętach internetu w poszukiwaniu interpretacji tego opowiadania – absolutne szaleństwo, moc zaskoczeń, coś wspaniałego. 🙂