Site icon Wielki Buk

„Cinder” (Saga Księżycowa #1) Marissa Meyer – Recenzja

Bombla_Cinder

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami mieszkała sobie urocza dziewuszka o złotym sercu. Na imię jej było Kopciuszek. Matka dziewczynki umarła, gdy ta była zaledwie maluchem, a ojciec szybko ożenił się ponownie. Tym razem poślubił kobietę dumną i do cna wyrachowaną. Ach, jakaż macocha była okrutna dla biednego Kopciuszka! Razem ze swoimi dwoma córkami, które przybyły do nowego domu wraz z matką, wkrótce całkowicie przejęły władzę i zaczęły znęcać się nad dziewczynką. Ta, usłużnie wykonywała ich polecenia, nawet te najbardziej absurdalne, najokrutniejsze. Miała tylko jedno marzenie – by kiedyś, w pięknej sukni, w cudnych pantofelkach, czysta i schludna pojawić się na wielkim balu u księcia. I żyć długo i szczęśliwie.

„Dziewczynka musiała harować od rana do nocy. Wstawała skoro świt, przynosiła wodę ze studni, czyściła kominki, paliła w piecach, gotowała jedzenie i zmywała naczynia.”

Któż z nas nie zna tej jakże klasycznej baśni o Kopciuszku, której najróżniejsze wersje przewijają się w kulturze od ponad dwóch tysięcy lat? Ta historia urzeka prostotą, obietnicą nagrody za skrupulatną pracę i ufne, dobre serce bez skazy. Nowoczesną, wartą zapamiętania adaptacją tej baśni jest pierwszy tom Sagi Księżycowej Marissy Meyer zatytułowany „Cinder”, od Cinderelli, czyli angielskiego imienia Kopciuszka. Jednak nie można dać się zwieść pozorom prostoty, bo o ile główny motyw powieści jest absolutnie typowy i przewidywalny, a główne elementy jak macocha i siostry, bal oraz problem z obuwiem, są jak najbardziej obecne, to jednak autorka poszła o krok dalej i wtłoczyła Kopciuszka w zupełnie odmienną rzeczywistość – futurystyczną wizję świata pełną doskonale dopracowanych detali, które otwierają nową, intrygującą i wciągającą perspektywę na kopciuszkową, zdawać by się mogło, utartą już historię.

„Pewnego dnia z pałacu króla przyszło zaproszenie na wielki bal, który miał trwać trzy dni. Zaproszono na niego wszystkie młode damy w królestwie, aby syn króla mógł wybrać sobie narzeczoną.”

Miasto Nowy Pekin, stolica nowego świata po IV wojnie światowej, gdzieś w odległej przyszłości. Miejsce, które w wyobraźni jawi się jako postapokaliptyczna wizja miasta zmechanizowanego, pełnego androidów, robotów, technicznych nowinek, jednak przeludnione, zdziesiątkowane przez panującą od lat zarazę. W jednej z pomniejszych klitek odnaleźć można tytułową Cinder – niby dziewczynę taką, jak każda inna, ale czy na pewno? Na dłoniach zawsze rękawice brudne od smaru, nogi zawsze zakryte, a gdy spojrzeć jej w oczy, czasami, przy dobrym świetle, dojrzeć można rozbłyski, piksele, ukrywające tajemnicę. Cinder bowiem jest cyborgiem, w jednej trzeciej maszyną, która nie do końca traktowana jest jak pełnoprawna obywatelka, ale raczej przedmiot, istota przynależąca do swojej macochy. Zupełnie przypadkiem ta doskonała dziewczyna-mechanik zostaje wplątana w książęcą intrygę, pałacowe sekrety, medyczne eksperymenty, ale przede wszystkim dostanie szansę, by pojawić się tam, gdzie pragną pojawić się wszystkie dziewczęta w Nowym Pekinie – na wielkim balu u księcia.

„Na balu królewicz nie patrzył na nikogo innego. Tańczył z dziewczyną przez cały wieczór i nie odstępował jej ani na krok.”

Marissa Meyer zdecydowała się rozpocząć swoją Sagę bardzo dosłownym, niemal przerysowanym nawiązaniem do baśniowego pierwowzoru, jednak ze strony na stronę zaczyna rozgałęziać fabułę, gmatwać poszczególne wątki, tak, by ostatecznie baśń o Kopciuszku była kręgosłupem samej książki, którego odgałęzienia przechodzą w skomplikowane połączenia nowych motywów. Podstawowa różnica, jaka od razu rzuca się w oczy czytelnikowi, to główna bohaterka. Cinder nie jest tu najmłodszą, najsłabszą dziewuszką na posyłki, ale silną, zdeterminowaną dziewczyną, która wykonuje polecenia, bo wie, że na chwilę obecną nie opłaca się jej buntować. Rozumie konsekwencje, nie rozczula się nad sobą, ciężko pracuje, a jej praca ma sens. W jej codziennych zajęciach nie ma magii dobrej wróżki, szeptów ducha zmarłej matki, infantylnych ptaszków, czy myszek. To dziewczyna z krwi, kości i… metalu. Kopciuszek-cyborg. Ktoś, kto z założenia jest wyjątkowy.

To właśnie inność sprawia, że Cinder zostaje odrzucona. Dobre serce nie ma z tym nic wspólnego. Macocha wzdryga się na myśl o jej dotyku. Brzydzi się jej ulepszeń i nieludzkich elementów. Nie pozwala na wymianę części, ma za złe jakiekolwiek wspomnienia o zmarłym mężu, odrzuca myśl o Cinder jako przybranej córce. To prawie przedmiot, a przynajmniej jej źródło dochodu, istota o zaburzonej tożsamości, bo ani do końca ludzka, ani do końca mechaniczna. Zdawać by się mogło, że bycie cyborgiem to choroba przenoszona przez dotyk, spojrzenie, zwarcie instalacji. A to po prostu odpowiedź na wydarzenia z przeszłości. Coś, co wydarzyło się kilka lat wcześniej, a stało się podstawą jestestwa Cinder.

W powieści Meyer sama koncepcja cyborgów i odrzucenia nie jest jedyną formą przedstawienia odczłowieczania. W Nowym Pekinie panuje zaraza, na którą do tej pory nie wynaleziono lekarstwa. Wszelkie, nawet najmniejsze objawy traktowane są jako zakażenie, a to automatycznie aktywuje system reagowania. W jego skład wchodzą grupy medycznych androidów wyposażone w testy, strzykawki i pojazdy do szybkiej dyslokacji podejrzanej bądź już chorej osoby. Ludzie znikają i już nigdy nie wracają do swoich domów. Zostaje po nich skrupulatna dezynfekcja, dezynsekcja i prawie deratyzacja, tak jakby choroba i śmierć kazały od razu pozbyć się wszystkiego, nawet wspomnień z kimś związanych. Obywatele są w wiecznym stresie, zawieszeni w oczekiwaniu na jakieś ostateczne rozwiązanie, odpowiedź, która znikąd nie chce nadejść. Życie mrówek, które czekają na gest zagubionego dowódcy, mechanicznie powielając swoją pracę.

„Cinder” Marissy Meyer to z jednej strony oszałamiająca detalami futurystyczna wizja baśni, a z drugiej tak dobrze znana opowieść o poszukiwaniu tożsamości, o buncie i potrzebie wybicia się z tłumu, ponad ograniczenia. Czytelnik wpada w ten świat i nie zdaje sobie sprawy, a zostaje wciągnięty w wir szaleńczych wydarzeń, ani się spostrzeże, a już jest po wszystkim i nie pozostaje nic innego, jak sięgnąć po kolejne części Sagi Księżycowej. To lektura lekka, przyjemna, na czytelniczy deser i dla czystej radości. Można porównywać, szukać podobieństw i różnic, bawić się w analizę, wyłapywać kolejne wątki, nawiązujące już do kolejnych tomów. „Cinder” pozostaje tym samym perfekcyjnie uniwersalna, dla wszystkich tych, dla których baśnie od zawsze stanowiły źródło nieprzebranego czytelniczego szczęścia, w których można się zanurzyć i zapomnieć bez reszty.

O.

Po więcej „Cinder” Marissy Meyer koniecznie zajrzyjcie na vloga:

Exit mobile version