Gdyby sztuka miała konkretną, obiektywną cenę, to prawdopodobnie nikt nie byłby gotów wydawać tysięcy i milionów na najsłynniejszych aukcjach świata. Nikomu nie chciałoby się walczyć na plakietki z cyferkami, na pierwsze i ostatnie kliknięcie w komputerowy ekran. Pasjonaci nie waliliby drzwiami i oknami na antykwaryczne wyprzedaże. I prawdopodobnie rynek szybko popadłby w stagnację, a miłośnicy wizualnych doznań odpuściliby sobie wszystko. Bo w sztuce, w handlu sztuką przede wszystkim, chodzi o wrażenie. O odczucie, które towarzyszy obcowaniu z konkretnym dziełem. Wartość może mieć cokolwiek, co sprawia, że osobie podziwiającej serce łomocze w piersi i nie potrafi oderwać wzroku. Gra świateł, mały detal, magiczne wspomnienie…
„Mój, tylko mój. Strach, idolatria, chciwość. Rozkosze i leki fetyszysty. W pełni świadomy swojej obsesji, ściągnąłem na komputer i do telefonu zdjęcia obrazu, żebym mógł się nim napawać na osobności, oddane cyfrowo pociągnięcia pędzlem, odrobina siedemnastowiecznego światła upakowana w kropki i piksele, ale im czystszy kolor, im bogatsze wrażenie impastu, tym bardziej tęskniłem do samego przedmiotu, tej niezastąpionej, cudownej, przesyconej światłem rzeczy.”
Tak, jak dla bohatera najnowszej, długo wyczekiwanej powieści Donny Tartt zatytułowanej „Szczygieł”, której niemal z miejsca przyznano najważniejsze literackie nagrody z Pulitzerem 2014 na czele. Na „Szczygła” środowisko literackie czekało z niecierpliwością przez niemal dekadę. Podejrzewano rzeczy absurdalne, silono się na uszczypliwe komentarze w kierunku autorki, byle wydobyć jakiekolwiek informacje. Jednak dziesięć lat mrówczej pracy i poświęcenia, opłaciło się wyjątkowo dla Donny Tartt, a publikacja „Szczygła” stała się jednym z największych wydarzeń literackich dekady i bestsellerem w wielu krajach na całym świecie. Powieść niezwykła, łącząca w sobie nowojorską miejską magię antykwarycznych zakamarków z pustynną surowością i kościstą bielą piasków Las Vegas. Neonowy narkotykowo-alkoholowy haj z wyszukaną atmosferą salonów elity. Thriller z powieścią o dorastaniu. Klasyczną powieść o niemal XIX-wiecznym charakterze z miejską historią o podziemiach świata sztuki.
Trzynastoletni Theo Decker zostaje jednym z nielicznych, którym udaje się przeżyć zamach terrorystyczny na Metropolitan Museum w Nowym Jorku. Spośród ruin, będąc w szoku i przerażeniu, chłopak ściąga cudem ocalały, niepozorny obraz holenderskiego malarza Carela Fabritiusa – tytułowego „Szczygła” i zarazem ukochany obraz swojej matki. I to właśnie tam, w zgliszczach muzeum, rozpoczyna się sieroca tułaczka Theo i jego niezwykła osobista misja – od elitarnego mieszkania przyjaciół rodziny, przez pustynny dom swojego ojca i na powrót do Wielkiego Jabłka, by niemal ukryć się przed światem w antykwariacie człowieka, który przypadkiem zostanie jego nowym opiekunem. Jednak życie Theo dopiero się rozkręca, a niebawem wpadnie o po samą szyję w nie lada kłopoty biznesowe, związane nie z czym innym, jak ze sztuką właśnie. A to wszystko w cieniu małego „Szczygła”.
Obraz „Szczygieł”, jego idea, myśl o nim, która niezwykle szybko przeradza się w niemal chorobliwą obsesję, towarzyszy mu od początku do końca podróży. Już pierwszy impuls, który pokierował Theo w muzeum nadał bardzo konkretny kierunek jego życiu. Kradzież „Szczygła” naznaczyła chłopaka i sprawiła, że od tej pory za każdym razem podwójnie oglądał się przez ramię. Jednak potrzeba posiadania była zbyt wielka, zbyt kusząca, tym bardziej, że łączyła Theo z przeszłością, z matką, która zginęła tego dnia w muzeum. Dzieło Fabritiusa wyznaczyło granicę pomiędzy względnie szczęśliwym życiem sprzed zamachu, we dwoje, oraz osamotnioną egzystencją małego tułacza, jaką przyszło mu wieść potem. Theo sam nałożył na siebie klątwę – przedmiotu, od którego nie potrafi się uwolnić, bo oznaczałoby to przecięcie ostatnich więzów, jakie łączyły go z matką i tym samym z dzieciństwem.
To dlatego „Szczygieł” trwa. A za nim idzie tajemnica. Przemoc. Mrok świata, do którego stanowczo nie powinien należeć nastoletni chłopak. Kradzieże, narkotyki, przemyt i nielegalny handel dziełami sztuki, który odbywa się za plecami oficjalnego świata, z dala od klimatyzowanych muzealnych sal i nieskazitelnie białych rękawiczek konserwatorów. Theo z łatwością daje się wciągnąć w grę między własną imaginacją a tą ciemną stroną świata, która wyciąga do niego rękę, gdy tylko pojawi się myśl o ukrytym obrazie. Wszystko zaczyna się od kłamstwa, od niedopowiedzenia i z czasem, z biegiem lat, efektem lawiny pędzi na łeb na szyję, ku nieuchronnej zagładzie i ku ostatecznej konfrontacji.
„Szczygieł” Donny Tartt to powieść niemal hipnotyzująca, szaleńczo wciągająca czytelnika w wir perypetii, w mroczny świat prawdziwej sztuki, którego nie znamy. To historia obsesji, manii, prawdziwego uzależnienia od przedmiotu, którego nie można się pozbyć, bo daje ukojenie i ratuje przed upadkiem w nicość. To brawurowa mieszkanka powieści o dojrzewaniu, o poszukiwaniu siebie, thriller i przygoda w jednym. Literatura na najwyższym poziomie, łącząca nowojorski spleen, pustynną niemoc, narkotyczne wizje i gorączkowe majaki. Pełna kulturowych nawiązań, przymrużeń oka, żartów na granicy literackich rzeczywistości. W „Szczygle” można zaczytać się bez reszty, zapomnieć o wszystkim i o wszystkich wokół – przyjrzeć się, zachwycić, dostrzec coś, czego inni nie dostrzegają i wyszeptać, po cichu, tylko dla siebie… „mój skarb”.
O.
*Recenzja powstała we współpracy z Księgarnią Internetową Bonito 🙂
**Po więcej „Szczygła” oraz po wyniki konkursu z „Obcą” Diany Gabaldon koniecznie zajrzyjcie na vloga!