Site icon Wielki Buk

Frankenstein: narodziny potwora

Za wieloma książkami, nawet tymi najsłynniejszymi, nie kryje się żadna wyjątkowa historia. Istnieją jednak książki, za którymi kryją się opowieści niezwykłe, niesamowite, inspirujące, nierzadko dorównujące wyjątkowości samym fabułom. Taka właśnie niesamowita opowieść kryje się za powstaniem powieści, która otworzyła drzwi dwóm gatunkom literackim: powieści grozy i powieści science fiction. „Frankenstein” pióra Mary Shelley… Jak powstała? Kim była kobieta, która ją stworzyła? Czym „Frankenstein” jest dla nas dzisiaj?

Zapraszam na filmowy esej: FRANKENSTEIN: NARODZINY POTWORA:

Transkrypcja dla osób niesłyszących:

FRANKENSTEIN: NARODZINY POTWORA

Historię Wiktora Frankensteina i jego potwora znają dzisiaj już chyba wszyscy w tej czy innej formie.

Na wszelki wypadek przypomnę pokrótce, nie zdradzając Wam jednak żadnych smakowitych szczegółów.

Młody student medycyny Wiktor Frankenstein miał tylko jedno marzenie, od dziecka. Zapragnął odkryć tajemnicę bogów i zdobyć iskrę, która rozbudza życie w ciele człowieka. Poświęcił wszystko, by zamysł się powiódł. Po serii makabrycznych eksperymentów, setkach godzin badań i miesiącach poszukiwań, Wiktor Frankenstein faktycznie powołuje do życia istotę.

Od tej chwili zaczyna się koszmar. Porzucony, zostawiony samemu sobie potwór poszukuje tego, który go stworzył, by dokonać tej ostatecznej zemsty.

Muriel Sparks, wybitna pisarka, biografka Mary Shelley, nazwała „Frankensteina”: „Pierwszą angielską powieścią, która łączy motyw popularnonaukowy z konwencją gotyckiego horroru.”

A wszystko to spod pióra zaledwie dziewiętnastoletniej młodej kobiety, obmyślone tamtego pamiętnego roku, zwanego Rokiem Bez Lata.

ROK BEZ LATA

„Spędziłam lato 1816 roku w okolicach Genewy. Było wyjątkowo zimno i deszczowo i wieczorami zbieraliśmy się przy kominku, delektując niemieckimi opowiadaniami o duchach. Te baśnie obudziły w nas chęć, by je naśladować…”

Na moment musimy cofnąć się w czasie, ta historia bowiem zaczyna się tak naprawdę 10 kwietnia 1815 roku. To właśnie tego dnia doszło do jednej z największych i najbardziej niszczycielskich erupcji wulkanicznych na świecie – na jednej z wysp Indonezji wybuchł wulkan Tambora. Siła wybuchu była tak wielka, że przekroczyła kilkukrotnie siłę wybuchu bomb atomowych zrzuconych na Hiroshimę i Nagasaki, a huk wybuchu można było usłyszeć nawet w oddaleniu 3000 kilometrów.

Popioły uniosły się tak wysoko, że na jakiś czas przysłoniły słońce, a temperatura na całym świecie spadła na tyle, że ta nagła zmiana wywołała ciąg klęski żywiołowej dookoła kuli ziemskiej. Niekończące się deszcze, gnijąca ziemia, powodzie, mróz w sercu lata… Wieczory stały się lodowate, a całości klęski towarzyszyły niezwykłe fenomeny klimatyczne, jak krwistoczerwone czy fioletowe zachody słońca. Obumarły plony, ludzkość zaczęła głodować, a epidemie tyfusu i cholery rozprzestrzeniały się szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Ludzie zaczęli migrować, szukając bezpiecznego schronienia od głodu i choroby.

Minęły miesiące, nadszedł rok 1816 – rok, dziwny rok. Lato było chłodne i wilgotne. Dni zimne i mgliste. To właśnie tego roku – roku zwanego Rokiem Bez Lata – podróżująca po Europie grupa przyjaciół po myśli i piórze, lekko znudzona, lekko zblazowana, znalazła tymczasową kryjówkę w rezydencji nad Jeziorem Genewskim w Szwajcarii. I tak to wszystko się zaczęło.

DRAMATIS PERSONAE

„Każdy z nas napisze historię o duchach” – powiedział Lord Byron; i przystaliśmy na jego propozycję. Było nas czworo.”

Było ich czworo, grupa barwna, ówczesna śmietanka bohemy, prawdziwa cyganeria. Postacie legendarne swojej epoki, prekursorzy literatury romantycznej. Żyli głośno, odeszli przedwcześnie.

Zacznijmy od właściciela owej willi nad Jeziorem Genewskim, czyli Lorda George’a Byrona. Dzisiaj to postać niemal mityczna, wieszcz literatury brytyjskiej, jedna z najbardziej wpływowych postaci swojej epoki. Poeta, dramatopisarz, myśliciel. To właśnie Byron – człowiek o wielkim geście i głębokich kieszeniach – lubił podróżować po Europie, przemieszczając się po zakupionych po drodze posiadłościach. Jedną z nich była właśnie Willa Diodati, posiadłość w Szwajcarii, na Jeziorem Genewskim.

Nad jezioro zjechał również bliski przyjaciel Byrona, również znakomity i legendarny dziś Percy Bysshe Shelley. Poeta radykalny, poeta wyjątkowy, poeta, który za życia może nie był jeszcze ikoną, ale uznanie zyskał kilkadziesiąt lat po swojej śmierci.

Trzecim towarzyszem wyprawy był osobisty lekarz Byrona i bliski znajomy w jednym – John William Polidori. Pomyślicie pewnie, że znajomy lekarz, to nie za wiele wniósł od siebie, a tu… niespodzianka!

Podczas pobytu nad Jeziorem Genewskim bowiem, Polidori napisał krótką nowelę o „damie z trupią czaszką zamiast głowy”, jednak opowieść ta zaginęła, a dziwny motyw nie pojawił się nigdy więcej w jego twórczości. Ale, to nie wszystko!

Tamtego wieczora powstała również króciutka etiuda, literacka miniatura pióra lorda Byrona zatytułowana „Pogrzeb”. Tą historią zainspirował się Polidori, wykorzystał główny wątek i opublikował w trzy lata później, w 1819 roku, swoją pełną wersję zatytułowaną „The Vampyre. A Tale”, którą my znamy pod tytułem „Wampir”. Z nieznanych powodów jednak nowela została pierwszy raz opublikowana właśnie pod nazwiskiem Byrona (niewyjaśnione komplikacje wydawnicze). Sporo czasu zajęło naprawienie tej niefortunnej pomyłki. Dzisiaj jednak „Wampir” uznawany jest za pierwszą współczesną wampiryczną powieść i inspirację dla „Draculi” Brama Stokera.

Jako ciekawostkę dodam, że podobno wampiryczny lord Ruthven skrywał w sobie sporo cech Byrona właśnie, i wcale nie były to cechy najlepsze.

A jednak to nie Byron, to nie Shelley, to nie Polidori odmienili wtedy oblicze literatury, ale młodziutka, wtedy jeszcze dziewiętnastoletnia żona Percy Bysshe Shelleya, czyli Mary Shelley. No właśnie – Mary Shelley. Kim była wówczas ta młoda kobieta?

To urodzona w 1797 roku córka pary progresywnych oświeceniowych myślicieli. Jej ojciec, William Goodwin, był myślicielem, filozofem, zaangażowanym w publicystykę polityczno-literacką tamtych czasów, prekursorem anarchizmu. Matką Mary była natomiast Mary Wollstonecraft, wybitna feministka, pisarka i tłumaczka, która zmarła niestety w połogu, w 10 dni po urodzinach Mary. Dziewczynka wychowywała się pod okiem ojca, sporo podróżowała, poznawała wyjątkowych ludzi i przysłuchiwała się rozmowom i ożywionym dyskusjom.

Percy Bysshe Shelleya poznała dzięki swojemu ojcu właśnie, którego Percy podziwiał i cenił ze względu na poglądy. Miała wtedy 16 lat, on 21. Podobno zaczęła się z nim spotykać w sekrecie – Percy był już wtedy żonaty. Wg plotek historycznych, schadzki miały miejsce na grobie Mary Wollenstonecraft, tam podobno również doszło do ich pierwszego intymnego zbliżenia…

Shelley porzucił swoją żonę Harriet na rzecz Mary, co wywołało nie lada kontrowersje, byli nawet wykluczeni w szanowanym towarzystwie. Podróżowali więc po Europie, i to podczas tych podróży Mary straciła urodzoną przedwcześnie córeczkę… To nie jest jest ostatnie utracone w życiu dziecko… W 1816 roku miała dziewiętnaście lat, była już oficjalną żoną Shelleya – Harriett popełniła samobójstwo. Podróż po Europie kontynuowała się.

W Willi Diodati przyjaciele prowadzili ożywione rozmowy przetykali czytaniem i opowiadaniem historii o duchach do dnia, gdy to właśnie Byron zaproponował przyjacielski konkurs – każdy miał napisać straszną historię.

Nikt nie podejrzewał, że Mary zadebiutuje jako pisarka. Ba, nikt nie podejrzewał, że jej dzieło przejdzie przecież do legendy i stanie się jednym z najważniejszych, a sam Byron nazwie je „nieprzeciętnie dojrzałym” na tak młody umysł.

POTWÓR SIĘ RODZI

Przez lata, Mary Shelley sama dodawała do legendy powstania „Frankensteina” kolejne cegiełki, kolejne tropy, kolejne urywki wspomnień. W jednym z nich wspomina senny koszmar, który pojawił się po dniach snucia i czytania opowieści grozy tamtego pamiętnego pobytu w willi Byrona. Podobno, Mary mając już pierwszy zarys fabuły w głowie, wyśniła młodego doktora Frankensteina, studenta o bladym obliczu, i potwora, którego stworzył.

Napisała w dzienniku: „Jest to przerażająca myśl. Przerażające byłoby, gdyby jakiekolwiek ludzkie poczytania drwiły ze zdumiewającego mechanizmu Twórcy tego świata.”

Wraz z „Frankensteinem” rodzi się nowy rodzaj horroru, nowa unikatowa groza. To już nie są gotyckie zamczyska, damy w opałach. To nie są już snujące się duchy i gasnące kandelabry. Czas baśni dobiegł końca! Przyszedł czas na koszmar żywy i namacalny, którego korzeni doszukiwać się można w naturze, w konkretnej rzeczywistości.

Shelley zamknęła w nim całą dychotomię swojej epoki, całą dychotomię romantyzmu, to odwieczne rozdwojenie, które tak obrazowo przedstawił nasz wieszcz narodowy:

„Czucie i wiara silniej mówi do mnie,
Niż mędrca szkiełko i oko.”

Mary sama wychowana była w tym rozdwojeniu, a z zapisków, listów, wspomnień wyłania obraz kobiety, która czuła rozerwanie między Oświeceniem (wyciągnięty z domu rodzinnego) a Romantyzmem (w którym dojrzewała, tworzyła i kreowała), między intelektem a sercem, rozumem a emocjami. Spomiędzy stron „Frankensteina” wyłaniają się konflikty między nauką a naturą, między tym, co należy do cywilizacji a tym, co należy do świata przyrody. Zainspirowały ją dyskusje, jakie Shelley i Byron toczyli w salonie. Rozmawiali o głośnych wtedy teoriach Charlesa Darwina, o jego kontrowersyjnych eksperymentach, o galwanizmie… Pojawiły się tematy wskrzeszania umarłych, ożywiania nieożywionego, przywracania do życia. Chłonny umysł Mary sięgnął głębiej, sięgnął dalej, kreując naukowca-szaleńca, tego, który nie cofnie się przed niczym, by dokonać największego świętokradztwa, przekraczając granice tak nauki, jak i moralności. Towarzyszy mu potwór, kreatura okrutna i równie szalona, względem której być może z początku czujemy współczucie, ale z czasem różnica między okrucieństwem stwórcy a potworem zaciera się.

„Dzieje moje to opowieść pełna grozy.”

„Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz”, bo tak brzmi pełny tytuł tej opowieści, został wydany anonimowo w 1818 roku, w nakładzie liczącym jedynie pięćset egzemplarzy. Pomimo swojej niszowości, stał się wkrótce na tyle popularny w kręgach czytelniczych, że przekazywany z rąk do rąk, już w pięć lat później doczekał się swojej pierwszej adaptacji teatralnej. Wydania wznawiano, uzupełniano, a nawet po części zmieniano wraz z oddaniem praw do utworu przez samą pisarkę. W połowie XIX wieku Frankenstein i jego potworna historia zyskali drugie, pozaliterackie życie, które trwa do dziś w kulturze masowej i popularnej.

POTWORNE DZIEDZICTWO

Przez długi czas twórczość Mary Shelley była trywializowana – niektórzy krytycy posunęli się nawet do tego, by stawiać „Frankensteina” z tytułami literatury dziecięcej i młodzieżowej. Sama Mary natomiast traktowana była raczej jako córka znanych rodziców i partnerka kultowego poety niż jako pisarka sama w sobie. Zresztą znamiennym jest, że nawet dzisiaj w Polsce poza „Frankensteinem” niewiele mówi się o pozostałej twórczości pisarki.

Po ponad 200 latach od narodzin „Frankensteina”, nikt nie zaprzeczy jednak, że historia potwora i jego stwórcy to kanon literatury światowej, kanon literatury grozy, kamień milowy opowieści strasznych i tajemniczych. Opowieści, w których świat nauki, świat postępu idzie o krok za daleko. Opowieści, w których człowiek bawi się w Boga, by odrzucić odpowiedzialność, by porzucić swoje dzieło.

Tym tropem jeszcze pod koniec XIX wieku poszedł H.G. Wells w „Wyspie Doktora Moreau”, potem motyw podchwycił H.P. Lovecraft w „Reanimatorze”, kontynuowali i wciąż kontynuują go twórcy science fiction – nie ma chyba dziś nic bardziej frankensteinowego w przesłaniu jak historie z A.I., ze sztuczną inteligencją w roli głównej.

Duch Mary Shelley i tamtego pamiętnego Roku Bez Lata wciąż unosi się i trwa, a raz ożywiony Potwór Frankensteina zdaje się być nieśmiertelny.

O.

Bibliografia literacka:

Exit mobile version