Site icon Wielki Buk

„Pojechałam do brata na południe” Karin Smirnoff – recenzja

Z Serią Dzieł Pisarzy Skandynawskich nie można popełnić błędu! Tym bardziej z sagą rodzinną tak druzgoczącą, miażdżącą, rozbijającą konwencję jak Saga Kippo i pierwszy tom „Pojechałam do brata na południe” Karin Smirnoff.

POWRÓT DO DOMU

„Objęłam go ramieniem i pogłaskałam po głowie tak jak za dawnych lat. Będzie dobrze powiedziałam. Będzie dobrze.”

Jana Kippo wróciła do domu. Nie planowała tego powrotu, tak jakoś wyszło. Wróciła do brata bliźniaka, do starego pokoju, do przestrzeni, które noszą znamiona przeszłości. Bólu, wstydu, tłumionego krzyku. Uciekła i wróciła, by znów się wikłać w pokiereszowane związki, by na nowo przeżywać traumy dzieciństwa, by próbować naprawić błędy, których nikt naprawić nie potrafi. Wróciła, by być może uspokoić skołatany umysł, by posprzątać i może w końcu… odrodzić się na gruzach wspomnień.

JĘZYK ŻYCIA I PRZEMOCY

Ile w tej opowieści jest bólu! Ile tłumionej latami rozpaczy! Ile łez, krzyku, koszmarów, przed którymi nie było ucieczki! Karin Smirnoff wrzuca nas w świat rodziny Kippo bez żadnych zabezpieczeń. Zanurzamy się w surowych, gorzkich emocjach. Toniemy w przeszłości, w doświadczeniach brutalnych i niepokojących. Podglądamy cudze dzieciństwo, intymne doświadczenia te dobre i te okrutne. Podsłuchujemy rozmowy, chociaż czasami chcielibyśmy zasłonić uszy i udawać, że nie usłyszeliśmy. „Pojechałam do brata na południe” nie daje żadnego ukojenia, odsłania natomiast dusze i ciała bohaterów w ten najbardziej naturalistyczny sposób.

Narzędziem obnażania staje się tutaj język, na który zdecydowała się autorka, a który oddała z rozmysłem i pomysłem tłumaczka Agata Teperek. Karin Smirnoff unika interpunkcji, dzieli słowa lub je łączy, rozkłada zdania na części pierwsze, dodaje własne elementy. To język bardzo osobisty, prywatny, pełen czułości, bo w języku ukrywa się natura całej opowieści, w języku też odnajduje się poszatkowana rodzina i ich doświadczenia. Język łączy tu i dzieli. Jeśli czytelnik zdecyduje się podjąć tę grę – z uwagą wysłucha całości – stanie się jednym ze świadków, będzie najbliżej bohaterów, jak tylko to możliwe. Będzie dzielił najintymniejszą część tego świata. Zrozumie też, jak wiele kosztuje siły, by pisać o traumie tak rzeczywiście i tak przejmująco.

Nic dziwnego, że Karin Smirnoff uznano za objawienie literatury skandynawskiej, że to jej oddano również pałeczkę kontynuowania Sagi Millenium po Stiegu Larssonie i Davidzie Lagercrantzu. To autorka, która nie boi się uderzać znienacka, ale która przede wszystkim trafia do celu. „Pojechałam do brata na południe” otwiera dopiero sagę rodziny Kippów, ale to jedno z najbardziej emocjonalnych otwarć, na jakie można było się zdobyć. U Smirnoff nawet najboleśniejsza trauma leży na tacy, możemy przypatrywać się jej z bliska, bez zbędnych filtrów. Bez owijania w bawełnę, bez podejmowania gierek, bez zbędnych metafor. Smirnoff pisze o tym, jak jest. Robi to w swoim własnym niepowtarzalnym stylu, tak, by czytelnik miał nieustannie szeroko otwarte oczy.

A po „Pojechałam do brata na południe” teraz nie pozostaje nic jak czekać na więcej. Dobrej literatury w końcu nigdy za wiele.

o.

*We współpracy z Wydawnictwem Poznańskim.

Exit mobile version