Jedna z najulubieńszych autorek Wielkiego Buka po raz kolejny rozgrywa tak popularny motyw powrotu w prawdziwym wyciskaczu łez „Powrót do domu” Kristin Hannah.
„Była w tym jakaś ironia losu, bo przecież nigdy nie miał takiego zamiaru, przynajmniej celowo nie chciał ich zranić. Nagle zaczął myśleć o tych wszystkich sytuacjach, gdy starszy brat – Francis miał wtedy nie więcej niż osiem lat – bronił go przed pijaną matką, nadaremnie próbując ściągnąć na siebie jej gniew. Przypomniały mu się czasu, kiedy razem siedzieli na zarośniętych chwastami parkingu dla przyczep i nuli naiwne marzenia.
Jak to możliwe, że wyrzucił to wszystko z pamięci, zostawił, nie oglądają się za siebie?”
UPADŁY ANIOŁ
„Angel z powrotem był w Seattle. (…) W helikopterze był nikim, ot, kolejnym pacjentem zagrożonym nagłym zgonem sercowym, którego przenoszono do wysokospecjalistycznego szpitala. Zachowano wszelkie środki ostrożności, aby ukryć jego tożsamość. Teraz dla wszystkich był Markiem Jonesem. Pacjentem wysokiego ryzyka umieszczonym w prywatnym skrzydle OIOM-u. Całymi latami fetowano go i fotografowano, gdziekolwiek się pojawił. Był kimś. A teraz został Markiem Jonesem, szarakiem z niewydolnością serca.”
Angel DeMarco. Wszystkie nastolatki za nim piszczą. W końcu jest jednym z najpopularniejszych aktorów Hollywoodu. Imponujący przystojniak, prawdziwy bad boy, o uśmiechu jak z obrazka. Tylko że Angel to tak naprawdę wrak człowieka. Dopiero po trzydziestce, a już przepalony, przećpany, przepity – nic dziwnego, że jego osłabione w dzieciństwie serce nie było w stanie znieść takiego obciążenia. Angel potrzebuje przeszczepu. I musi wrócić do domu, chociaż bardzo tego nie chce. Czeka go powrót do rodzinnego Seattle, do ludzi, których dawno temu zostawił w tyle, do bolesnej przeszłości. I czeka go walka o życie – czy będzie miał jeszcze dla kogo żyć?
NIEŚMIERTELNE POWROTY
Pośród najpopularniejszych tropów literackich jednym z tych najbardziej „naj” jest trop powrotu do domu. Powrót, który nigdy nie jest tym, czego byśmy od tego powrotu oczekiwali. Powrót do rodzinnego miasteczka, do rodzinnego domu, do dawno pogrzebanej przeszłości i podeptanych sekretów. Wracają dawne rozgoryczenia i tajemnice. Niedopowiedzenia wybrzmiewają echem. Słodko-gorzkie wspomnienia, które nie niosą wcale ukojenia, ale fantomowy niemal ból, jakbyśmy utracili coś drogiego i nieuchwytnego dla naszego serca. Powroty w literaturze mają niebywały potencjał – sprawdzają się w literaturze pięknej i gatunkowej od lat. To taka klisza i motyw, który za każdym razem, pod różnym piórem wybrzmi nieco inaczej, przyniesie ze sobą coś zupełnie innego. Wystarczy spojrzeć na samą twórczość Kristin Hannah! Jej „Zdarzyło się nad Jeziorem Mystic” to historia dojrzałej kobiety, która próbuje poskładać od nowa swoje życie i nadać mu nowy sens na znajomej ziemi. W „Magicznej chwili” powrót to nie tylko ucieczka przed traumą, ale też zderzenie z największym koszmarem. A w najbardziej bezpośrednim do tej pory „Powrocie do domu”?
Historia upadłego aktorskiego anioła Angela, jego zmagania ze zdrowiem i odzyskiwanie wiary w życie to doskonały wyciskacz łez, napisany w taki sposób, by faktycznie te łzy z nas wycisnąć. Kristin Hannah wie dobrze jak manipulować naszymi emocjami, prowadzić nasze serducho na sznurku i meandrować, raz dając nadzieję, a innym razem ją odbierając. Spodziewamy się tych zwrotów, domyślamy się finału, ale wciąż trzymamy się blisko Angela i Madelaine, bez względu na te domysły. W szczegółach warto tu zwrócić uwagę na oddanie opisów kogoś, kto czeka na zabieg transplantacji, a potem przechodzi ciężką rekonwalescencję. Ukłony dla Hannah, która dobrze wie, że nawet w tak hallmarkowej opowieści warto zwrócić uwagę na detale, bo w nich kryje się cały błysk jej twórczości. Poza tym, to znajomy zamysł fabularny – bardzo znajomy nawet – wciąż jednak satysfakcjonujący, bo dzięki wrażliwości autorki poprowadzony sprawną ręką doświadczonej pisarki. Może nie będzie ekstremalnych fajerwerków w duchu prezentacji urodzinowej Gandalfa, ale miły dla oka pokaz umiejętności kogoś, kto wie, jak umilić nam czas.
Z „Powrotem do domu” bowiem czas spędzimy na pewno miło i przyjemnie. Przyda się kocyk, przyda się kubek ulubionego napoju, przydadzą się chusteczki – finałowe sceny to jest miód na serce. W takich właśnie scenach Kristin Hannah bryluje. Dodaje jakiś smaczek, coś niesamowitego, niedopowiedzianego (znów ten motyw pustej przestrzeni!). Daje czytelnikowi nadzieję, buduje wielopłaszczyznowy świat, do której chcemy po prostu wracać. To jedna z tych powieści obyczajowych z wyższej półki, bez zaskoczeń, a jednak ma w sobie to coś. Tak, zdecydowanie coś w „Powrocie do domu” jest, bo gdybym miała polecić książki, od których warto rozpocząć przygodę z Kristin Hannah, to ta powieść znalazłaby się pośród nich.
O.