Site icon Wielki Buk

„Kobiety” Kristin Hannah | recenzja przedpremierowa

Kobiety Kristin Hannah

„Kobiety” Kristin Hannah w recenzji przedpremierowej, na dokładkę 8 pisarek, które też trzeba znać.

Frankie McGrath pochodzi z dobrej, porządnej rodziny służących ojczyźnie mężczyzn. Rola kobiet jest jasna: dobra partia, małżeństwo i miejsce w country clubie pośród podobnych młodych dam. Kiedy brat Frankie wyjeżdża do Wietnamu na wojnie i ginie w ostrzale – świat młodej kobiety staje na głowie. I postanawia, że i ona ruszy na front. Jako pielęgniarka polowa u boku innych kobiet i mężczyzn próbuje ratować życia. Wietnam pogrążony jest w chaosie, a każdy kolejny dzień to walka o przetrwanie. Jednak dla Frankie i innych dziewczyn ten straszny czas przyniesie też przyjaźnie, miłości i doświadczenia, których nie cofnie nic.

Trudno w to uwierzyć, ale oficjalną postawą władzy w czasie tego koszmarnego konfliktu, który na długie lata uwikłał Stany Zjednoczone i sojuszników, było twierdzenie jakoby w Wietnamie nie było kobiet. Nie przysługiwały im renty, nie miały szansy na leczenie traum w centrach weteranów, jakby nie istniały. Te Kobiety, które przeżyły piekło, ratując życia każdego dnia w koszmarnych i skrajnych warunkach, często po powrocie do kraju nie miały nic. Co ważne – ta wojna podzieliła Stany Zjednoczone, wywołała skrajne postawy, zantagonizowała jednych przeciw drugim. Skończyło się tym, że wracający z Wietnamu weterani zmagali się nie tylko z PTSD, nie tylko z odniesionymi ranami i okaleczeniami, ale też skrajną nienawiścią i niezrozumieniem. Nie wiem, czy kojarzycie film „Rambo. Pierwsza Krew” z Sylvestrem Stallone, w którym tytułowy bohater zostaje potraktowany jak najgorszy rodzaj wagabundy, pomimo że jest tylko skrzywdzonym, szukającym spokoju weteranem, który stracił na wojnie wszystkich. Ta nienawiść, to niezrozumienie i niechęć skierowana była również na kobiety, kobiety, które służyły w Wietnamie jako pielęgniarki.

Kristin Hannah z niezwykłą empatią ukazała w „Kobietach” życie na wietnamskim froncie. Z jednej strony szpitale polowe, panujące tam niewyobrażalne warunki i stres, na jaki personel był narażony w każdej możliwej sekundzie. Z drugiej strony, pracę owego personelu na rzecz miejscowych. Próba ochrony najmłodszych, leczenie chorób i odniesionych ran. W tle codzienność tych dziewczyn, które z wypielęgnowanych, uprzywilejowanych damulek z drugiej części świata przekształcają się w wojowniczki, które zrobią wszystko, by uratować komuś życie.

Oczywiście, Hannah nie uniknęła komentarza politycznego – napisała nie tylko o tym, co było w Wietnamie, ale też o konsekwencjach podjętych tam działań. Ze skutkami ubocznymi wykorzystania pewnego herbicydu na czele. Te chemikalia służące wypalaniu resztek wykarczowanej dżungli okazały się być niebezpieczne nie tylko dla miejscowej ludności, ale też dla amerykańskich żołnierzy i pielęgniarek, którzy byli narażeni codziennie na opryski.

Cała powieść skonstruowana jest tak, że pomimo tematyki trudnej i wojennej, czyta się z wypiekami na twarzy. Główna bohaterka Frankie z żółtodzioba przekształca się w bohaterkę, a my kibicujemy jej na każdym kroku. I jej przyjaciółkom oczywiście też. Jedynym motywem, który moim zdaniem Kristin Hannah wyeksploatowała tu zbyt intensywnie, są – paradoksalnie – mężczyźni. Mężczyźni, z którymi Frankie ma do czynienia, a którzy odgrywają te najważniejsze role w jej życiu. O jednego za wiele moim zdaniem, ale to sami musicie się przekonać i zadecydować. Dla mnie Kristin Hannah – szczególnie w wersji tej historycznej – jest niezastąpiona. „Słowik”, „Gdy wieje wiatr” i teraz „Kobiety” to moje ulubione historyczne trio spod jej pióra. A na kolejne książki czekam z wypiekami na twarzy.

Osiem wyjątkowych pisarek poznacie tu:

Bo warto czytać.

O.

*We współpracy z Wydawnictwem Świat Książki.

Exit mobile version