Moi Drodzy,
Dzisiaj w ramach cyklu Wielkobukowych wywiadów poznajcie jednego z najciekawszych młodych twórców krwawych kryminałów i thrillerów. Przed Wami:
MAX CZORNYJ
MAX CZORNYJ
Rocznik 1989. Adwokat, praktykował prawo w Polsce i we Włoszech. Niczym w dowcipie lubi stare wino, spleśniałe sery i samochody bez dachu. Pasjonuje go broń czarnoprochowa – rewolwery Colta i Remingtona. Kolekcjonuje antyki, przede wszystkim sztychy, zegary, zegarki, również zabytkowe meble. Lubi grać w szachy, a na playstation nie grał nigdy. W prozie – seryjny morderca. Autor cyklu thrillerów o Eryku Deryle.
Olga Kowalska: Wygląda na to, że najpoczytniejsze kryminały piszą u nas obecnie prawnicy i była policjantka…Twoje doświadczenie zawodowe pomaga w pisaniu? Inspiruje? Podrzuca”mięcho”?
Max Czornyj: Z pewnością adwokatura oraz autentyczne sprawy stają się białym szumem w tle wyobraźni. Nasączają ją i w przefiltrowanej formie wyciekają na karty książek. To fragmenty mojego mózgu rozbryzgnięte przed czytelnikiem. Nie chodzi przy tym tylko o zabójstwa czy zbrodnie. Na przykład po napisaniu Grzechu zdałem sobie sprawę, że pewna historia z przeszłości Deryły jest oparta na prawdziwych wydarzeniach z akt sądowych. Pisząc zupełnie nie zwróciłem na to uwagi. Przefiltrowaną i spisaną na nowo rzeczywistość sam wychwyciłem dopiero przy redagowaniu.
Skąd w ogóle pomysł by wchodzić w pisarskie buty? Zawód adwokata zdaje się zapewniać lepszy zarobek niż pisanie książek… A może się mylę?
Jedno nie wyklucza drugiego, choć tak wielki sukces i popularność moich książek zdeterminowały weryfikację wielu planów. Zmusiły mnie do ograniczenia aktywności między innymi na polu adwokatury. Rzecz jasna to kwestia kalkulacji nie tylko finansowej. Jednak, wbrew częstym utyskiwaniom, z pisania również można się utrzymać i to na naprawdę godnym poziomie. Nawiasem mówiąc, jestem przekonany, że zarobki w każdym zawodzie są wypadkową trzech czynników. Pracy, pracy i jeszcze raz pracy. Z tego schematu wyłamuje się jedynie przysłowiowy zawód dziecka rozpieszczających, krótkowzrocznych rodziców.
Polska kryminałem stoi i kryminałem puchnie – posiadamy coraz znamienitszych autorów kryminalnych, nazwiska znane i rozpoznawane – w tym Twoje. Nadszedł czas na podbój Europy, wzorem autorów skandynawskich?
Zawsze należy sobie stawiać ambitne cele. Wiem, że coraz więcej polskich autorów jest przekładanych i wydawanych na rynkach zagranicznych. Wiele wskazuje, że wkrótce również dołączę do tego grona. Jednak prawdziwy podbój będzie uzależniony od dozy szczęścia. Nie słyszelibyśmy dziś o malarstwie Eugéne Delacroix, gdyby inny mistrz Théodore Géricault nie zmarłprzedwcześnie, a Jacques-Louis David nie został zmuszony do opuszczenia Francji. Dopiero oczyszczony rynek miał miejsce dla nowego artysty. Również czytelnicy nie rozciągną swojej doby. Aby sięgnęli po pozycje autorów z Polski musi ich coś do tego zachęcić. Na deportowanie autorów zagranicznych z ich rodzimych rynków nie ma raczej co liczyć… A więc, praca, praca, praca i krztyna szczęścia.
Czytujesz także innych polskich twórców kryminału?
Wśród pozycji, które czytam przewijają się oczywiście kryminały, w tym te napisane przez polskich autorów. Zacząłem na nie zwracać baczniejszą uwagę odkąd sam pojawiłem się w obiegu – wcześniej niemalże nie miałem z nimi kontaktu. Ostatnio zaciekawił mnie thriller Katarzyny Bereniki Miszczuk „Paranoja” oraz bardziej sensacyjny, wręcz super produkcyjny „Fracht” Grzegorza Brudnika. Obie książki z przyjemnością polecam.
Pytanie, które wspomóc może osoby dopiero dojrzewające do napisania własnego kryminału: co jest najważniejsze w dobrej powieści kryminalnej?
Emocje. Uważam, że sednem literatury rozrywkowej jest pobudzanie czytelniczego pulsu. Miłością, makabrą, bezgranicznym smutkiem, jakkolwiek, ale niech literatura żyje. Jeżeli tworzona scena wydaje mi się przegadana, nie odczuwam pobudzenia w trakcie jej spisywania albo zwyczajnie mnie nudzi, usuwam ją. Moje emocje są emocjami czytelnika. Oddech zabójcy na moim karku powinien wzbudzać dreszcz w trakcie lektury. Czytelnik zamiast odłożyć w nocy książkę powinien być przerażony perspektywą zgaszenia światła i choćby tylko z tego powodu czytać dalej. Byle do rana. Właśnie takie reakcje i komentarze dają mi poczucie, że wykonałem dobrą robotę.
Masz opinię autora,który na kartach swych powieści lubi sobie z czytelnikiem pogrywać, nieco go zakręcić, podstawić fałszywy trop przed ujawnieniem tego prawdziwego. Planujesz tego typu rozgrywkę gdy tylko zabierasz się za pisanie nowej opowieści, czy też po prostu „jakoś tak wychodzi”?
Cykl o Deryle powstawał całkowicie spontanicznie. Kolejne sceny, bo wolę mówić o scenach niż rozdziałach, zaskakiwały mnie. Wiedziałem jednak, że akcja gdzieś się skrystalizuje, a wszelkie wątki znajdą rozwiązanie.Mimo to świetną zabawą było odkrywanie tej historii przed samym sobą. Natomiast przed tworzeniem Najszczęśliwszej zrobiłem bardzo ogólną rozpiskę. Była niezbędna, bo fabuła książki przewinęła mi się w umyśle niczym pełen spoilerów trailer. Jednak i w tym przypadku w trakcie pisania wydarzenia mnie zaskakiwały, a zarys okazał się zmyłką. Zakończenie wyklarowało się dopiero przy spisywaniu… Większość pozycji, które ukaże się w najbliższym czasie powstawało jednak scena po scenie. To gwarantuje emocje. Bez tego pisanie byłoby jedynie okropną, odtwórczą mordęgą.
Twoje powieści nie stronią też od krwi, okrucieństwa i sadyzmu. Cieszy cię gdy twoi czytelnicy skręcają się przy lekturze?
Rozwijając myśl Kanta: zaletą literatury jest to, że pozwala nam postawić się na miejscu innych, w tym kogoś, komu właśnie podrzynane jest gardło…
Gdybym napisał romans pewnie ociekałby seksem. Przecież wszystko włącznie z kwiecistymi rozmowami do tego się sprowadza. Nie epatuję sadyzmem rozmyślnie, ale pisząc powieść spisuję sceny, które widzę w wyobraźni. Jeżeli w wyobraźni gaśnie światło, robię to również w książce. Jednak o dziwo podczas scen mordów pozostaje ono najczęściej intensywnie zapalone i doświetla każdy szczegół. Nie ma potrzeby dokonywania autocenzury. Okłamywałbym w ten sposób czytelników. Do tego, co gorsze, pozbawiał ich wspomnianych emocji. A siebie,być może, katharsis.
Cztery Iks to postać tak mocna i przerażająca, że muszę zapytać: czy stoi za nią jakaś konkretna inspiracja, ktoś, kto istniał w świecie realnym lub literackim?
Jak każda postać z moich książek zapewne jest konglomeratem osób które spotkałem, o których czytałem i mnie samego… Nie znam tylko proporcji.
Nęciło cię kiedyś by napisać też coś nie-kryminalnego? Coś z innego gatunku, a może i uniwersum?
Ostatnio nęciła mnie skarga kasacyjna z powodu rażącego naruszenia prawa, innego niż wymienione w art. 439 k.p.k.. Ale w to się lepiej nie zgłębiajmy. Piszę kiedy tylko mogę. Obok powieści publikuję również artykuły naukowe, a wielką przyjemność sprawiły mi niedawno teksty dotyczące architektury i historii wybranych miast Wenecji Euganejskiej. To jedna z moich pasji. Dlatego też, z pewnością prędzej czy później ukaże się moja idee fixe”O miłości”. Zobaczymy tylko do czego lub kogo ta miłość wówczas będzie kwitnąć.
I na zakończenie: nad czym teraz pracujesz? Co czeka Maxa Czornyja w najbliższych tygodniach i miesiącach?
Zdaje się, że właśnie zapełniam plan wydawniczy na rok dwa tysiące dwudziesty któryś. A może i trzydziesty. W końcu lubię zaskakiwać. Czytelników, wydawcę i siebie samego. Mogę na przykład zdradzić, że rok 2019 wcale nie rozpocznie się 1 stycznia, a dosłownie kilka dni później.
Dziękuję pięknie za rozmowę!
O.
A Was Kochani zapraszam na Wielkobukowe recenzje powieści Maxa Czornyja:
„Grzech” (Eryk Deryło #1) – recenzja TUTAJ
„Ofiara” (Eyrk Deryło #2) – recenzja TUTAJ
„Najszczęśliwsza” – recenzja TUTAJ
Świetny pisarz!
Też tak myślę
Ciekawa rozmowa Jeszcze nie miałam okazji przeczytać żadnej książki Pana Maxa, ale „Najszczęśliwsza” kusi mnie od dłuższego czasu.
Bardzo dobry thriller Mam nadzieję, że i Tobie się spodoba – to mocna historia, inna niż takie klasyczne kryminały. Warto bardzo!
Jeśli Cztery Iks to połączenie autora i osób, które zna to… ja się boję. 😀
Jest się czego bać! 😀