„Czasami rano, kiedy jem śniadanie, wyobrażam sobie, że mógłbym zostać niezłym detektywem. Jestem świetnym obserwatorem, mam zdolności do dedukcji, poza tym jestem zaprzysięgłym fanem kryminałów. Jeśli to w czymś pomaga… Tak naprawdę nie pomaga w niczym… Zdaje mi się, że Hans Henny Jahnn napisał kiedyś o tym: kto raz znalazł ciało ofiary zabójstwa, niech się przygotuje na kolejne trupy…”
Zbrodnia fascynuje czytelników od lat. Może nie zbrodnia per se, ale wszystko to, co oscyluje wokół niej – morderstwa, zabójstwa, czy innego makabrycznego czynu dokonanego przez człowieka na drugim człowieku. Motywy, śledztwo i postać samego detektywa bądź detektywów, którzy prowadzą z mordercą grę w kotka i myszkę aż do wielkiego, zazwyczaj krwawego finału, gdy wszystko się wyjaśnia, a sprawca zostaje złapany. Albo ucieka, by była szansa na kontynuację i traumatyczną przeszłość bohaterów. Wiele wątków powiela się, fabuły mieszają między sobą przez lata, fale przemocy narastają, a czytelnicy wciąż z zapartym tchem śledzą wszelkie możliwe wypadki, na każdym możliwym tle. Dzisiaj nawet bardziej niż chociażby dekadę temu. Niemniej, powieść kryminalna towarzyszy literaturze od zawsze. Jej napisania podejmują się mistrzowie gatunku, bądź, zupełnie eksperymentalnie, zatapiają w niej swe pióra twórcy znani z zupełnie innych historii. Zbrodnia przyciąga i wciąga. Jednak bardzo rzadko znajduje się ktoś, kto potraktuje temat inaczej. Ugryzie opowieść z całkiem innej strony, a przysłowiowego i dosłownego trupa zostawi na boku, bo ten posłuży mu do opowiedzenia całkiem ciekawszej historii.
Kryminał, w którym zbrodnia to jedynie pretekst do zbudowania narracji stworzył chilijski autor Roberto Bolaño, w powieści zatytułowanej „Lodowisko”. Znajdziemy tu wszystkie typowe elementy gatunku, jednak poobracane i wykorzystane w taki sposób, by stworzyć coś zupełnie innego. Na bok idą śledztwo, motyw, kara. Na pierwszy plan natomiast wysuwają się ludzie – trzech wyjątkowych narratorów i otaczające ich postacie poboczne, z których każda może być domniemanym mordercą. Jedno jest pewne – dokonano zbrodni. Na tajemniczym lodowisku znaleziono ciało. Fabuła cofa się w czasie, by powiązać wszystko idealnie, wykreować misterne zależności, które powstały w międzyczasie. Wszystko się łączy i zazębia. Celem niby wciąż pozostaje rozwikłanie zagadki morderstwa, jednak jest to cel dla samego czytelnika, na którym skupiamy myśli, by lepiej ogarnąć znaczenie całości. Jest zagadka, na dokładkę padają pytania i dostajemy rozwiązanie. Daniem głównym są zależności i uczucia, które oplatają szczelnie fabułę. A deserem prześwietny język, jakim posługuje się Bolaño, dzięki któremu nawet najzwyklejsze konwersacje nabierają wyjątkowego znaczenia.
W nadmorskim miasteczku Z, gdzieś na wybrzeżu Costa Brava, właśnie rozpoczyna się letni sezon. Mieszkańcy zbierają swoje siły i przygotowują do dwóch najcięższych miesięcy w roku. Okolica wydaje się drżeć w oczekiwaniu, upał narasta z każdym kolejnym dniem, a turyści i sezonowi pracownicy przybywają z okolic Hiszpanii i całego świata. Pierwszym narratorem jest Remo Morán – dawniej pisarz, a dzisiaj właściciel campingu, baru i sieci sklepików z biżuterią. Jako nocnego stróża zatrudnia swojego dawnego znajomego – zagubionego meksykańskiego poetę Gaspara Heredię, którego historia zaczyna się po przyjeździe do Z. Trzecim narratorem jest Enric Rosquelles, do bólu ambitny radny miasteczka, prawa ręka pani burmistrz. Każdy z nich po swojemu wprowadza nas w swoje życie, powoli odkrywając kolejne karty i tłumacząc dokonane po drodze wybory.
Trzy różne głosy. Trzy zupełnie różne charaktery. Tak naprawdę nie łączy ich nic, albo nic nie powinno ich łączyć. Ot, ręka przeznaczenia. Jedno lato. Jeden sezon. I jedna dziewczyna – Nuria Martí – sławna młoda łyżwiarka, której odebrane zostaje stypendium olimpijskie, a marzenia o podróżach i międzynarodowej karierze lgną w gruzach. To ona niejako rozpoczyna ciąg kolejnych wydarzeń i ona stwarza powód do snucia opowieści. Względem Nurii obsesyjnym uczuciem pała Enric, dla którego miłość to seria jednostronnych poświęceń i szalonych działań, łącznie z nielegalnym wybudowaniem tytułowego lodowiska w starym, opuszczonym pałacu zwanym Pałacem Benvinguta, z miejskich funduszy, byle ukochana miała miejsce na treningi. W Pałacu, który jest zaniedbanym opuszczonym miejscem swoją kryjówkę odnalazły dwie znękane kobiety – Caridad i Carmen, powiązane ze sobą smutnym losem odrzuconych od świata. Obce tutaj. Obce wszędzie indziej. Za dnia błąkają się po miasteczku, w tym pomieszkują również na kampingu, na którym pracuje Gaspar. A Remo torturowany jest biurokratycznymi maniami Enrica i w dodatku, zupełnie przypadkiem, zostaje kochankiem Nurii.
Pałacowy labirynt korytarzy i lodowisko w samym jego sercu przyciągają wszystkie te postacie i niczym wirująca po środku Nuria w skomplikowanych układach, tak oni wirują wokół niej. Dzieją się rzeczy niedopowiedziane, nieprzemyślane, zaskakujące, a wszystko w imię miłości i namiętności, które rodzą się pomiędzy poszczególnymi bohaterami. Lodowisko w letnim kurorcie nadmorskim jest tak nietypowe, tak zaskakujące, jak jakiś sen szaleńca. Widać w tym od razu poryw serca, który zmusił niejako Enrica do przekroczenia granicy i rzucenia się w wir miłosnych, jednak wciąż wyłącznie jednostronnych uniesień. Miasteczko natomiast rozpędza się, ruch narasta, a upalne dni zdają się doprowadzać do halucynacji, zawieszając postacie pomiędzy tym co realne a jedynie upragnione. Gęstnieje powietrze i gęstnieją emocje. Tylko na odrealnionym lodowisku unosi się para chłodu, który przenika do bohaterów i przypomina im o nieuchronnym końcu lata. O tym, że nic nie trwa wiecznie, a sezon musi się zakończyć. Tym razem wyczekiwaną tragedią. Gdyż w tej historii na tragedię się czeka. Ona wisi nad całą opowieścią, a gdy spada jest jak krótkie trzęsienie ziemi – kulminacją wszelkich emocji. Punktem zwrotnym, od którego coś się skończy, ale również zacznie od nowa. Już w innym tempie. W innej rzeczywistości.
Od „Lodowiska” Roberta Bolaño trudno się oderwać. Perfekcyjnie zbudowane napięcie trzyma czytelnika aż do końca, chociaż zdajemy sobie sprawę, że to gra pisarza z nami. Jakiś taki podstęp. Bo napięcie wynika ze zbrodni, potrzeby rozwiązania zagadki, a przecież nie miała to wcale być powieść detektywistyczna. Nie miał to być kryminał. A jednak podstawa gatunku pozostała. Pozwoliło to niecnie wciągnąć czytelnika w wykreowany świat miasteczka z Costa Brava i otworzyć drzwi do świata intryg jego zagubionych, osamotnionych mieszkańców. Każdy z nich czegoś szuka. Pragnie odnaleźć siebie w innych. Jest w tym przemoc. Jest szaleństwo. Jest pasja. A na dokładkę tajemnica, której nie można się oprzeć. Po raz kolejny powieść Roberta Bolaño pozostawiła mnie w zachwycie. Krótka, piękna w swoim wyrafinowaniu, hipnotyzująca genialnym stylem. Małe arcydzieło.
O.
*Za tą doskonałą powieść dziękuję panu Tadeuszowi Nagalskiemu z wydawnictwa Muza.
Jak tak poczytałam o tym gorącu, parnym powietrzu, które doprowadza do skrajności i powoduje, że czuje się, że COŚ ZŁEGO MUSI SIĘ ZDARZYĆ, to skojarzyło mi się to trochę z „Jądrem ciemności”. Rzeczywiście jest coś takiego w tych upalnych dniach, co może doprowadzić człowieka do ostateczności.
Ten upał, a wraz z nim atmosfera, narasta w niezwykły sposób – Bolaño jest niesamowity 😀
Aż mi gorąco na samą myśl 😀
Swoją drogą, jak u Ciebie wygląda ta skala? „Gruby zwierz” jest ciupkę gorszy niż „Duży buk” :>?
Duży Buk to epiczność, Gruby zwierz to przegodna książka, którą warto znać; drobny to fajne czytadło, a padlina to padlina 🙂
Dzięki za wyjaśnienie, to już wszystko rozumiem 😀
Proszę bardzo 😀
Brzmi bardzo, ale to bardzo dobrze. Choć właściwie po Twojej recenzji 2666 nie powinnam się dziwić 🙂 Małe arcydzieło, powiadasz?
Powiadam 😀 Bolaño mnie autentycznie zachwyca 🙂
2666 a teraz to Lodowisko.. po Twych recenzjach widzę że pan Bolaño piszę ciekawie.. i klimaty całkiem interesujące ma 🙂
Bardzo interesujące klimaty, tematy i świetnie pisze – polecam bardzo 😀
Nie znam jeszcze tego autora, ale chyba się zainteresuję. Kusisz.. 🙂
Godnie 🙂
Jakiś czas temu kupiłam sobie egzemplarz i postanowiłam poczekać z nim do zimy 😉 Nie czytałam przedtem żadnej recenzji, ta Twoja jest pierwsza 🙂 I cieszę się ogromnie, że tak dobre wrażenie, że… „małe arcydzieło”. Teraz wiem, że czeka na mnie coś naprawdę dobrego!
To nie czekaj do zimy, bo to o lecie jest i ten klimat babiego lata co teraz mamy jest idealny dla tej powieści 😀 Jestem ogromnie ciekawa Twoich wrażeń z lektury 🙂
Kiedy przeczytałam te słowa „jak jakiś sen szaleńca”, zaraz przypomniałam sobie inne książki Bolaño. Znam „Monsieur Pain”, ta opowieść dopiero przypomina sen. 😉 I to jaki, moje sny mogą się przy nim schować. „Lodowiska” jeszcze nie znam, ale podoba mi się styl autora, zwłaszcza te krótsze formy (bo tych najdłuższych powieści dotąd nie czytałam), więc na pewno po nie sięgnę.
Nie czytałam jeszcze „Monsieur Pain” i widzę, że koniecznie muszę poznać 🙂 Do tej pory czytałam potwora „2666” (WSPANIAŁY!) i „Lodowisko” właśnie, a na półce czekają już „Dzicy detektywi” – Bolano zachwycił mnie swoim stylem.
Jakoś mi się wydaje ze Bolano jest nie dla mnie – ten sen szaleńca… A czytałas coś Somozy?
Niestety nie, a właśnie sprawdziłam na Goodreads i widzę, że mam kolejne nazwisko do nadrobienia 😀
Tak mi się wydaje, że by Ci się spodobało…
Koniecznie muszę się zapoznać 🙂
Nie słyszałam o tym autorze, ale postaram się przeczytać przy okazji. 🙂
Warto poznać 🙂
A ja o autorze słyszałam, a raczej czytałam! W Twoich „Wielkich Bukach” 😉
To znaczy, że na pewno warto sprawdzić cóż też może nam przynieść lodowisko w upalny dzień 😉
Sprawdź koniecznie – doskonały kawał literatury 🙂
Hmm tym razem historia do mnie nie przemawia. Mimo że jak zawsze świetnie napisałaś recenzję, to jednak po książkę nie sięgnę.
Specyficzny klimat i wyjątkowy autor, więc i tak polecę raz jeszcze 😀