„Światło, którego nie widać” Anthony Doerr – recenzja

Bombla_ŚwiatłoKtórego

Wojna, szczególnie Druga Wojna Światowa stanowi jeden z najczęściej wykorzystywanych i eksploatowanych tematów w kulturze i popkulturze. Teatr wojny ma to do siebie, że może stanowić jedynie tło dla wydarzeń, może być rodzajem inspiracji, bądź głównym motywem, na którego kanwie przytrafia się wszystko inne. Druga Wojna Światowa wciąż inspiruje twórców – w sensie globalnym i tym bardziej kameralnym. To miliony unikatowych opowieści, które naznaczyły kolejne pokolenia po każdej ze stron barykady. Doświadczenia potworne, takie, o których lepiej zapomnieć, oraz piękne chwile, uchwycone, maleńkie momenty szczęścia, do których będzie można powracać myślami. Zazwyczaj wojenne dzieła mają charakter mocno patetyczny, skupiony na wrogach i na ofiarach. Są do bólu realistyczne, wyzute z wszelkich możliwych elementów piękna. To wojna krwi, krematoriów, okrucieństwa i nadludzi, którzy panuję nad światem. Ale o wojnie może pisać także w niemal magicznym ujęciu, gdzieś na pograniczu kreacji i rzeczywistości…

Wojna pełna książek, pełna legend, przygodowych opowieści i muzealnych eksponatów, wojna pośród mniejszych i większych zdobyczy techniki to wojna bohaterów bestsellerowej powieści Anthony’ego Doerra nagrodzonej Pulitzerem, czyli „Światło, którego nie widać” (oryg. „All The Light We Cannot See”). To wojna z perspektywy dorastających dzieci – niemieckiego chłopaka i francuskiej, niewidomej dziewczyny. Wojna, w której priorytety wyglądają nieco inaczej. To nie do końca widzialny konflikt, który toczy się w tle, od którego nie ma ucieczki i który nadciąga nieubłaganie, ale jednocześnie to czas niezwykłych szans, jedynych w swoim rodzaju wyborów i nowych doświadczeń – tych negatywnych, złych, okrutnych, ale także tych szczęśliwych i pięknych. To także wojna, w której biorą udział wszystkie zmysły: słuch, węch, dotyk, smak. Wzrok nie jest konieczny, by poczuć strach i nadchodzącą zmianę.

Okładkowy108

Od chwili, gdy Marie-Laure straciła wzrok w wieku sześciu lat, jej ojciec na swój sposób postanowił ochronić ją przed światem i zamknąć pod kloszem wszechobecnego dobra, współczucia i zrozumienia. Niewidoma Marie-Laure, córka utalentowanego ślusarza Muzeum Historii Naturalnej w Paryżu wychowuje się niemal w jego murach, salach ekspozycyjnych, pośród korytarzy pachnących naftaliną i świeżym drewnem. Jednak gdy nadchodzi wojna, a okupacja Francji i Paryża staje się jedynie kwestią czasu, muzeum postanawia ochronić swoje eksponaty, szczególnie jeden – wyjątkowy i najcenniejszy – który odsyła w cztery strony świata, za kurierów obierając najbardziej zaufanych ludzi, w tym ojca Marie-Laure. Ojciec i córka uciekają w popłochu, by trafić do twierdzy Saint-Malo nad Oceanem Atlantyckim. Jednak również tak wojna zapuka do drzwi.

W niemieckim miasteczku Zollverein, w sierocińcu dorasta Werner. Chłopak-złota rączka, zafascynowany mechaniką, matematyką, zdobyczami techniki naprawia sprzęt okolicznym mieszkańcom, wieczorami słucha własnoręcznie skonstruowanego radia i marzy o lepszym świecie i nauce. Rozpoczyna się gorączka nazistów, Hitlerjugend maszeruje po ulicach i wkrótce talent Wernera dostrzegają miejscowi oficjele, dzięki którym chłopak trafia do elitarnej szkoły i tam podejmuje naukę. Staje się świadkiem i uczestnikiem nieludzkich treningów, ofiarą propagandy, w której widzi nieco więcej niż jego ograniczeni koledzy. Trzecia Rzesza prze naprzód, piece krematoryjne buzują dymem i wkrótce na wszystkich frontach rozstrzygną się losy świata.. Jednak zanim dojdzie do ostatecznej konfrontacji, drogi Marie-Laure i Wernera przetną się w najmniej spodziewany sposób.

„Światło, którego nie widać” to świetnie skonstruowana fabularna łamigłówka, meandrująca w czasie, nawracająca do przeszłości, wychodząca naprzeciw przyszłości, wymieszana z tym co rzeczywiste i tym co jedynie wyobrażone. Sama w sobie, przypomina jedną z konstrukcji ojca Marie-Laure, twórcy skomplikowanych miniatur, które otwierane w odpowiedniej kolejności miały wydobyć ostateczny sekret. Zapadki, przekładnie, wajchy, przyciski… Tak samo jest z samą powieścią. Spoglądając na nią jedynie z dystansu, odczytując po kolei każdy rozdział, czytelnik może szybko się zgubić, zatracić w natłoku wyrafinowanych opisów, skomplikowanych metafor i językowych zawijasów, opisujących przeżycia bohaterów. Jednak, gdy już odnajdzie klucz, poprzekłada kolejne rozdziały, odsączy wyobraźnię od rzeczywistości, posegreguje w czasie i na końcu doda element magiczny, to „Światło, którego nie widać” zyska kolejny, dodatkowy wymiar piękna, w którym wszystko idealnie się połączy, a każda zagadka i niedopowiedzenie zostaną rozwiązane.

To właśnie ten element magiczny najbardziej zaskakuje w powieści – legendarny diament zwany „Morzem Ognia”, którego historia sięga wieki wstecz, a który ma przynieść przekleństwo wszystkim tym, którzy spotkają go na swojej drodze. Morze Ognia w przenośni przynosi prawdziwe morze ognia dla Saint Malo. Opowieść zaczyna się w kilka dni po D-Day, gdy siły alianckie zdobywają kolejne nazistowskie przyczółki. Saint-Malo jest właśnie jednym z nich. Niezdobyta twierdza, która niemal w całości zostanie zrównana z ziemią, spowita gruzami i niegasnącym pożarem, konieczna ofiara z ludzi, by pokonać większe zło. Ale nawet wtedy magia istnieje, przynajmniej jakiś jej zalążek, tajemnica i wielka niewiadoma. Bo Morze Ognia ochrania tego, kto go posiada, niszcząc wszystkich wokół.

„Światło, którego nie widać” Anthony’ego Doerra to powieść przesycona szczegółami, drobiazgami i detalami, które jednocześnie fascynują, niemniej mogą drażnić, gdy czytelnik oczekuje czegoś innego, do czego przyzwyczaiły go inne popkulturowe ujęcia wojny. Tutaj liczy się zapach, liczy się smak, liczy się kolor widzialny i niewidzialny, światło, które jest i którego nie widać, głos niosący się tysiącami kilometrów i szept tuż przy uchu. Jest w tej powieści baśniowość, której nie sposób się spodziewać, która może wzruszyć i ująć czytelnika, ale jednocześnie odrzucić. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę aspekt emocjonalny tej historii, który jest wyolbrzymiony i niemal przysłania obiektywną wizję świata wokół naszych bohaterów, szczególnie wokół Marie-Laure. To ciekawy zabieg, bo czytelnik, tak jak niewidoma bohaterka, ma ograniczony punkt widzenia i musi chwytać się wszystkiego wokół, by wykreować spójny obraz całej fabuły.

To, co udało się uchwycić Anthony’emu Doerrowi to atmosfera wojny o wielu zmysłach. Strach miesza się z fascynacją, pragnienie rozwoju z lękiem przed jutrem, niewyobrażalna śmierć z codziennością życia. Bohaterowie buntują się przed własną niemocą – działają, budują, tworzą i nie poddają się także wtedy, gdy unicestwienie jest nieubłagalne. Urzeka w „Świetle, którego nie widać” obraz Saint-Malo, miasta, które niezbyt często bywa bohaterem wojennych historii, a którego smutne dzieje perfekcyjnie wpisują się w fabularną łamigłówkę Doerra.

Takie przedstawienie całości pozwala nieco zdystansować się względem ogólnoświatowych zachwytów i Nagrody Pulitzera, które mogą zmylić tych, którzy oczekują rzetelnej wojennej historii. To wojenna wizja, swoista baśń i opowieść z młodzieżowym sznytem, która ma szansę oczarować dorosłych i nastolatków, czytelników spragnionych mocnych wrażeń Drugiej Wojny Światowej, w nieco odmiennej formie.

O.

*Recenzja powstała we współpracy z Księgarnią Wirtualną VIRTUALO.

PodziękowanieVirtualo

**Po więcej „Światła, którego nie widać” Anthony’ego Doerra koniecznie zajrzyjcie na VLOGA! 🙂

Komentarze do: “„Światło, którego nie widać” Anthony Doerr – recenzja

  1. Roksana napisał(a):

    Wspaniałe efekty w filmiku. No i podczas Twojej recenzji nasunęło mi się porównanie właśnie do „Złodziejki …” Muszę przetestować na sobie, bo słyszałam różne opinie :-).

  2. Joanna Maziarka napisał(a):

    Zakochałam się w tej książce już po samym opisie. Po Twojej recenzji jeszcze bardziej. I jeszcze odkryłam, że mogę ją w dobrej cenie dorwać w Lidlu xD Idę się jutro zrujnować 😀 Inne ksiązki poczekają xD

  3. Luka Rhei napisał(a):

    Nie przepadam na historiami wojennymi, ale tu widzę jakiś inny ton. Swoją drogą, ta książka prześladuje mnie od pewnego czasu! Dobrze, że trochę tępisz zachwyty, bo to jest bardziej wiarygodne niż notka o Pulitzerze 🙂

    • Bombeletta napisał(a):

      Powiem Ci, że nie do końca wiedziałam czego się spodziewać i dostałam bardzo ciekawą i inną historię, ale jest tu trochę zgrzytów 😉 Niemniej polecam bardzo, bo czyta się pięknie i może zaskoczyć 🙂

    • Bombeletta napisał(a):

      Ogromnie się cieszę – powieść zasługuje na uwagę i pozytywnie wyróżnia się na tle literatury z motywem wojennym 🙂 Pozdrowienia!

Dodaj komentarz: