
Moi Drodzy,
Kto z Was uwielbia promocje książkowe? Bo ja nie potrafię się im oprzeć. Promocje sezonowe, okolicznościowe, tym bardziej te ebookowe, to dla mnie zawsze jest idealna okazja, by wyruszyć na polowanie.

Moi Drodzy,
Kto z Was uwielbia promocje książkowe? Bo ja nie potrafię się im oprzeć. Promocje sezonowe, okolicznościowe, tym bardziej te ebookowe, to dla mnie zawsze jest idealna okazja, by wyruszyć na polowanie.

Moi Drodzy,
Letnie tygodnie okazały się być dla mnie co najmniej szalone, dlatego też bez zbędnych wstępów zapraszam Was na pyszną porcję linków z blogosfery i vlogosfery ostatniego tygodnia. <3
Do poczytania, do oglądania i do polubienia.
Bo warto czytać.
O.

Kontynent afrykański przez całe wieki stanowił niezbadaną zagadkę. Zagadkę tak wielką i fascynującą, że ściągała sen z powiek największych władców kuli ziemskiej. Gigantyczne połacie ziemi, bogatej w surowce i niezwykłe minerały, pełnej nieznanej zwierzyny, fascynujących ludów, którym niestraszna była ciężka praca w trudnych dla białego człowieka warunkach. Niezbadane horyzonty pustyń, sawann, dżungli, które aż prosiły, by odkryć je raz jeszcze, dla nowego świata. Takim miejscem była także Kenia, dawno, dawno temu, zanim Kenia tak naprawdę była Kenią… Przyciągnęła biznesmenów i marzycieli, ludzi, którzy nie mieli pomysłu na życie pośród szalenie rozwijającej się cywilizacji, którzy zapragnęli nowego początku w afrykańskim buszu. Miejsce niemal magiczne, dziewicze, które rozkwitło koronkami, automobilami i wieczorkami w klubie dżentelmenów. Kenia łączyła serca i zrodziła niejedną legendę, którą twórcy kultury żyją do dziś…
Taką opowieścią prawdziwą i w jakiś sposób fikcyjną jednocześnie jest „Pożegnanie z Afryką” Karen Blixen wraz z pamiętnikami skandalistki, awanturniczki i pilotki Beryl Markham „West with the Night”, które posłużyły Pauli McLain za kanwę powieści „Okrążyć słońce”. Na jej kartach ożywa przeszłość, początek Kenii jako państwa, rozbudowa Nairobi, wraz w kolonialnym światem arystokracji, który powoli chyli się ku upadkowi, a także miłość, we wszystkich jej niełatwych odmianach. Powieść oczarowująca atmosferą, naznaczona czerwonym, afrykańskim pyłem.
„… jak powiedziała kiedyś Karen, pięknie się szamoczemy żyjąc.”

Moi Drodzy,
Czy lubicie ekranizacje? Bo ja mam słabość do nich! Przepadam za filmowo-serialowymi adaptacjami ukochanych literackich dzieł. To sama przyjemność porównywać wizje reżyserską z autorską, atmosferę jaka tworzy się na srebrnym ekranie, by w końcu przeżywać całą opowieść od nowa.

Pierwsze spotkanie z horrorem ekstremalnym przypomina pierwsze spotkanie z operą – albo czytelnik zakocha się od pierwszej, ociekającej krwią strony, albo zniesmaczony odłoży książkę i już więcej nie sięgnie po ten wyjątkowy gatunek. Bo horror ekstremalny, jak powszechnie wiadomo, oznacza równie ekstremalne doznania podczas lektury. Przemoc doprowadzona często do granic absurdu, seks oscylujący na pograniczu wycia z rozkoszy i bólu jednocześnie, połyskujące połacie mięcha, zazwyczaj ludzkiego, a wreszcie te oklepane flaki, krew i posoka. Powszechny gore w najczystszej postaci, makabra, splatterpunk czasami tak szokujące, że przekraczające pewien pułap i paradoksalnie nudne, o ile oczywiście czytelnik ma co nieco mocniejszych kęsów tej prozy za sobą, ma otwarty umysł na wyrafinowane formy cielesnych zabaw i potrafi zdystansować się wobec hardcorowej ludzkiej krzywdy. Bo dla wytrawnego czytelnika szaleństwo przemocy już nie wystarcza, a seksualne dewiacje nudzą, jeśli nie ma tego „czegoś”, iskry, fabularnej ciekawostki, która ukaże coś więcej poza rozlewem krwi.
Fanom horroru ekstremalnego nie trzeba przedstawiać nazwiska Edwarda Lee, jednego z czołowych twórców gatunku, któremu nasi wydawcy dali szansę zaistnieć na polskim rynku, wydając swojego czasu kilka tytułów spod jego pióra, w tym „Ludzi z bagien” (w oryg. „Creekers”), po których warto sięgnąć zarówno jeśli zaczynamy przygodę z gatunkiem, na próbę, ale także jeśli co nieco z gatunku udało nam się już uszczknąć.

„Wsi spokojna, wsi wesoła!
Który głos twej chwale zdoła?
Kto twe wczasy, kto pożytki
Może wspomnieć zaraz wszytki?”
Obraz polskiej wsi naszej wyobraźni jawi się jako wiecznie rozkwiecona, umajona łąka. Sady sypiące kwieciem i pachnącymi świeżością owocami. Spulchniona czarna ziemia, wilgotna od płodnych soków. Szumiące łanami pola, mieniące się wszelkimi odcieniami złota, odbijające promienie słońca w ciężkich kłosach. Radośni chłopi ocierający pot z czoła, nucący piosneczki pod nosem, pełni werwy, czy rubasznego humoru. Furczące na wietrze spódnice, fruwające warkocze, męski śmiech i dodawanie sobie animuszu. Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała. To obraz bogaty, szczęśliwy, dający wrażenie, że nad wszystkim czuwa dobra matka ziemia, gdzie nie może przytrafić się nic złego, nic trwożnego, gdzie nie ma tajemnic, tylko małe szczęśliwe chwile dnia codziennego.
I wtedy pojawia się czarna chmura, słychać niepokojący szept pośród łanów, nadciąga Jan Jakub Kolski i jego przejmujący zbiór „Jańcio Wodnik i inne nowele”, by obalić wszystkie możliwe stereotypy, zburzyć wszelkie wiejskie sielanki. Jego wieś to wieś nieszczęśliwa, pełna zabobonu, nienawiści i krzywych spojrzeń. Wieś taka jak wszystkie, ta, której nie chcemy zobaczyć.

Moi Drodzy,
Lato trwa, lato szaleje, zaczytuję się obsesyjnie i jak na razie moja lista lektur obowiązkowych na lato pięknie się wypełnia (mój TBR). Na dokładkę zapracowanie, więc wszystko w normie i radości co niemiara.
Za mną spotkanie blogerów w Sopocie, a przede mną Bulwar Literacki i See Bloggers. <3 Czyli lato pełne jest niespodzianek okołoliterackich i tylko sama radość.
A dzisiaj mam dla Was Tydzień Blogowy, ale zanim zaczytanie, oglądanie i pyszności to…
ZAPROSZENIE od Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Rzeszowie na:
Poprowadzą je czołowi polscy pisarze: Inga Iwasiów, Łukasz Orbitowski, Michał Olszewski, Wit Szostak oraz profesjonalny redaktor i przedstawiciel wydawnictwa.
Kochani: zapisy trwają do końca lipca!
Więcej szczegółów TUTAJ!
A ja przypominam Wam o KONKURSIE Z TŁUMACZAMI na FB Wielkiego Buka, bo do wygrania są prawdziwe perełki (jak klikniecie na zdjęcie poniżej, to przeniesie Was do szczegółów):
A teraz… TYDZIEŃ BLOGOWY! <3
Do poczytania, do oglądania i do polubienia.
Bo warto czytać.
O.

Aż trudno uwierzyć, że człowiek, który przecież fascynował drugiego człowieka od początku dziejów, stał się jawnym i oczywistym obiektem nauki dopiero w epoce renesansu. To wtedy po raz pierwszy wspomniana została nowa dziedzina, wciąż całkowicie błąkająca się w powijakach wielkich umysłów, niemniej dotycząca człowieka jako jednostki wtłoczonej w kontekst kulturowy – antropologia. Rozrywana pomiędzy przeróżne dyscypliny humanistyczne, przyrodnicze, czy społeczne sama w sobie zyskała na wartości dopiero w XIX wieku, a kolejni badacze i ich odkrycia zapisały się na kartach historii. Złotymi latami tej nauki okazało się być dwudziestolecie międzywojenne, czas kruchy i niezwykły, gdy mężczyźni i kobiety z całego świata podróżowali w najodleglejsze zakątki Ziemi, by badać ostatnie pierwotne, „dzikie” plemiona, sprawiając, że z nauki teoretycznej o przeszłości i ludach wymarłych antropologia stała nauką badającą tych, którzy wciąż żyją, tworzą odrębny od zachodniego model kultury.
Jedną z największych badaczek swoich czasów, feministką i wyjątkową postacią nauki stała się Margaret Mead – amerykańska antropolożka, badaczka kulturowa i skandalistka, której wyjątkowe prace wyniosły antropologię na nowy poziom. To właśnie ułamek jej życia posłużył pisarce Lily King za kanwę fabularną gorącej, tropikalnej opowieści o kolonializmie, namiętności i niezwykłej pasji – „Euforia”.

Wojna miewa różne oblicza, a jej pełny obraz rysują subiektywne wizje poszczególnych stron. Wojna widziana oczami katów, wojna widziana oczami ofiar. Wojna jako walka o terytorium, wojna jako walka o władzę. Wojna polityczna, wojna ekonomiczna, wojna, która zamienia się w zbrojny konflikt, wprowadza czołgi na spływające krwią ulice. Paradoksalnie nie liczą się w takich okolicznościach ludzie, liczy się efekt końcowy. A to właśnie ludzie stanowią serce konfliktu, to od nich wszystko zależy. Ich sentymenty, animozje, ich miłości, czy nienawiści to jest to, co ostatecznie zaważy w finałowej rozgrywce. Obraz drugiej wojny światowej jest raczej w jednoznaczny sposób ukazywany w kulturze – terror nazizmu, bohaterscy opozycjoniści, potworność Holokaustu… A przecież wystarczy zgłębić niektóre opowieści i z łatwością zobaczyć, że nic nigdy nie jest czarne lub białe, a odcienie szarości są w końcu tym, co tworzy historię.
W tej szarej strefie wojennego cienia kryminalno-sensacyjną fabułę umieścił Artur Baniewicz w najnowszej powieści „Pięć dni ze swastyką”, dając nowe, przewrotne spojrzenie na temat, zdawałoby się, tak szeroko już omówiony w kulturze.

Można by sądzić, że w literaturze młodzieżowej w ostatniej dekadzie powiedziano już w zasadzie wszystko. Każdy wątek, każdy gatunek, każda fabuła zostały wykorzystane wzdłuż i wszerz, na wszelkie możliwe sposoby. Wampiry i wilkołaki, duchy, demony i anioły, dystopie, antyutopie oraz światy równoległe – wszystko już było, pewnie nie znajdzie się nic nowego pod słońcem. Jednak czasami w natłoku tego co znane można natrafić na opowieści niby podobne, a jednak zupełnie odmienne. Takie, które znane tropy odzyskują, mieszają z czymś do tej pory szerzej niewykorzystanym i tworzą świeżą, intrygującą historię.
W taki sposób Alexandra Duncan wykreowała świat w pierwszym tomie swojej kosmicznej młodzieżowej trylogii, czyli w „Ocalonej”, łącząc klasyczną powieść young adult z feministycznym science fiction.