Ursula K. Le Guin – życie i twórczość

URSULA K. LE GUIN - Warto Czytać

„Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła.”

– Pieśń o stworzeniu Ea
Ursula K. Le Guin Czarnoksiężnik z Archipelagu

Ursula K. Le Guin zmarła w poniedziałek 22 stycznia w wieku 88 lat.

Nazywano ją „matką chrzestną fantasy”, czy „pierwszą damą science-fiction”. Spod pióra tej legendarnej twórczyni wyszło ponad dwadzieścia powieści w tym kultowy już cykl o Ziemiomorzu i cykl Ekumena, zwany też cyklem Hain tuzin tomików poezji, trzynaście książek dla dzieci, do tego mnóstwo esejów, opowiadań oraz historyjek spisywanych w tej czy innej formie.

Słysząc o jej śmierci, Stephen King nazwał ją „jedną z największych, kimś więcej niż pisarką science-fiction: ikoną literatury.” Margaret Atwood już teraz tęskni za jej tak słyszalnym, humorystycznym i mądrym głosem. A Neil Gaiman, który już wcześniej podkreślał jej znaczenie dla jego twórczości powiedział, że „część jej słów zapisanych jest na jego duszy”. Czytaj dalej

„Piąta pora roku” N.K. Jemisin – recenzja

bombla_piata-pora

Podobno najczęściej czytaną księgą Pisma Świętego jest Apokalipsa św. Jana. Wydaje się być to faktem nieprzypadkowym, gdyż już od zarania dziejów ludzkość zdaje się być zafascynowana myślą o końcu świata, o wielkim „bum”, które ma zakończyć wszystko co znamy, wszystko to, co widzimy aż po horyzont i za nim. Gotujące się rzeki, eksplodujące góry, deszcz kamieni, nierealny kolor nieba… Świat, który znamy musi zostać obrócony do góry nogami, jego prawa zakwestionowane lub obalone, zanim nastąpi koniec. Albo początek.

Tak jak w przypadku opowieści, która zaczyna się od końca, historii umierającej Ziemi i ludzi, którzy nauczyli się żyć na pękniętej planecie – „Piąta pora roku” N.K. Jemisin dystopijnego cyklu fantasy Broken Earth.

Czytaj dalej

„Inwazja na Tearling” Erika Johansen – recenzja

Bombla_InwazjaTearling

Kontynuacje serii, tzw. sequele, mają w zwyczaju daleko odbiegać od oryginału. Przyjęło się, że drugi tom opowieści książkowej, czy filmowej są zwyczajnie gorsze i nie dorastają oryginałowi do pięt. Zawsze coś jest nie tak – a to fabuła rozciągnięta w nieskończoność, a to wątek pobocznej postaci dodany na siłę, a czasami po prostu całkowity dysonans i nikt już nie wie do końca, co też autor czy reżyser chciał nam tym obrazem przekazać. Jednak bywają także kontynuacje, od których nie sposób się oderwać. Historie lepsze i rozbudowane, pozwalające jeszcze lepiej przeniknąć do świata ulubionych postaci i przekonać się, o czym tak naprawdę jest konkretna opowieść. Takie sequele nie powstają na pęczki, ale zdarzają się i są jak perełka w morzu nieskończonych serii, jak wisienka na torcie, gdy sięgamy po kolejny tom.

Przykładem doskonałej kontynuacji, dzięki której wszystko powoli nabiera kształtów i wskakuje na swoje miejsce jest „Inwazja na Tearling” Eriki Johansen, czyli drugi tom „Królowej Tearlingu”.

Czytaj dalej

„Królowa Tearlingu” Erika Johansen – recenzja

Bombla_KrolowaTearlingu

Od kilku lat literatura fantasy, w tym bardzo popularnym, młodzieżowym wydaniu, świeci triumfy na księgarskich półkach i pośród czytelników niemal każdego przedziału wiekowego. Wróciły baśnie w całej swojej okazałości, powróciły legendy, bohaterowie znani i kochani od stuleci. Tylko ich otoczenie nieco inne, a historie o wiele bardziej rozbudowane w formie, chociaż nieco spłycone w swoim znaczeniu. W tym tłumie nagromadzonych tytułów pełnych magii, miłosnych trójkątów i dworskich rozgrywek tylko czasami można dostrzec tytuł nieco odmienny, pozornie podobny, który przy bliskim spotkaniu okazuje się być lekturą zaskakującą, zupełnie inną, niż byśmy się tego z początku spodziewali.

Taką powieścią jest intrygująca mieszanka popularnego fantasy, z nurtem dystopijnym, nawracająca do klasycznych wątków historycznych, szczególnie późnego średniowiecza, autorstwa Eriki Johansen, czyli „Królowa Tearlingu”.

Czytaj dalej

„Hobbit, czyli tam i z powrotem” J.R.R. Tolkien

Bombla_Hobbit


Mojej WIELKIEJ przygody z Bukowym blogiem nie mogłam rozpocząć inaczej jak właśnie od powieści o wielkiej wyprawie „Hobbit, czyli tam i z powrotem” J.R.R. Tolkiena.
Jest to dla mnie wielki klasyk, książka, którą powinien wziąć w rekę każdy, kto choć odrobinę lubi baśnie i opowieści fantasy. Dla wszystkich znawców i wielbicieli dobrej literatury jest to Gruby Zwierz, na którego warto zapolować tym bardziej, że już na dniach będzie można obejrzeć ekranizację pierwszej części (nie mogę się doczekać!), a ponadto nadchodzi zima, a kiedy indziej zaczytywać sie w pięknych przygodowych opowieściach, jak nie zimą właśnie?

„Hobbit, czyli tam i z powrotem”, to powieść ponadczasowa i z pewnością „ponadwiekowa”. Docenić mogą ją zarówno dzieciaki, jak i dorośli, a nawet wyrafinowani specjaliści od językoznawstwa. Muszę koniecznie tutaj przypomnieć, że świat stworzony przez oksfordzkiego profesora języka i literatury angielskiej jakim był Tolkien, jest nie byle jakim światem. Nie wiem, czy kogokolwiek tym zaskoczę, ale dla mnie samej była to nie lada ciekawostka, że jest to pierwszy świat fantastyczny jaki w ogóle powstał, i który dał podstawy pod całą dzisiejszą literaturę jak i film kategorii fanstasy. To właśnie świat zaprezentowany nam w „Hobbicie”w 1936 roku! To dzięki Tolkienowi zaistniały krasnoludy, elfy, gobliny, orki i hobbity. Swoje inspiracje czerpał z mitologii, szczególnie germańskiej jak i literatury staroangielskiej z „Beowulfem” na czele (jeden z najpiękniejszych, epickich poematów w historii literatury).  Na końcu zebrał wszystko, uporządkował i skategoryzował stając się oficjalnym „ojcem” światów fantastycznych.

„Hobbit” porusza wiele interesujących wątków i można interpretować je na wiele sposobów. Według mnie trzy z nich wyróżniają się na tle innych.

Po pierwsze, na opowieść można spojrzeć oczami dziecka. Tym samym „Hobbit” to ciekawa, baśniowa historyjka o stworach, które wyruszają na poszukiwanie skradzionego skarbu. Jak widać jest to najbardziej uproszczona i spłycona możliwość odczytania fabuły, nie pozbawiona jednak swojego uroku. Sama jako dziecko widziałam w tolkienowskiej książce wspaniałą baśń o smoku (jako wielka fanka dinozaurów kochałam smoki od zawsze i sama pragnęłam wyruszyć na wielką wyprawę 🙂 ). W końcu w dobrych historiach nie trzeba koniecznie się niczego doszukiwać, chociaż warto czasami wyjść ponad to co tylko „widać gołym okiem”.

Kiedy juz zdecydujemy się poznać „Hobbita” od nieco innej strony, zauważymy, że to również historia o dorastaniu i poznawaniu samego siebie. O ile Bilbo Baggins młodzieniaszkiem już nie jest, o tyle sama jego przygoda staje sie właśnie metaforą młodości i ostatecznego stania sie dorosłym. Przy pierwszym spotkaniu hobbit wydaje się być poważny i stateczny, ale jednocześnie, przy rozmowie z Gandalfem, zaczyna wychodzić jego niedojrzałość i infantylność. Ciekawe jest również to, że Bilbo sam sobie wydaje się być ułożonym, pogodzonym z życiem samotnikiem, którego jedynym zmartwieniem jest pilnowanie pory posiłków (zawsze fascynowała mnie ich ilość i nazewnictwo 🙂 ), wydmuchiwanie równych kółek z dymu fajki, czy ilość zapasów w spiżarni.  Dużym zaskoczeniem staje się dla niego udział w wyprawie, bo przecież hobbity za przygodami nie przepadają…

Od pierwszej chwili wyprawa po skarb ukryty w Samotnej Górze ma największy wpływ właśnie na Bilba. Na każdym kroku musi podejmować wyzwania, jakich nie podejmował w całym swoim życiu.  Każdy krok to nowa odpowiedzialność, nie tylko za siebie, ale także wobec innych.  Udowadnia czytelnikom i samemu sobie, że przy odrobinie wewnętrznego skupienia i siły (jak również wielkiej ilości hobbickiego szczęścia) można pokonać własne słabości, nabierając jednocześnie odpowiedniej perspektywy wobec siebie samego. Ten drugi wymiar wyprawy, w głąb siebie, staje się wybawieniem dla Bilbo Bagginsa, ale jednocześnie staje się jego największym przekleństwem.

I tutaj przechodzę do interpretacji według mnie najpełniejszej, stworzonej na podstawie obecności tego o czym sam Bilbo wspomina najczęściej: TĘSKNOTY. Tęsknota jest obecna w „Hobbicie” dosłownie w każdym rozdziale! Tęsknią wszyscy, których Bilbo napotka na swojej drodze i to właśnie to uczucie staje się motorem działań wszystkich bohaterów, nawet tych drugoplanowych. To tęsknota pozwala iść wyprawie naprzód i to tęsknota pozwala bezpiecznie powrócić. Bilbo tęskni za swoim domem, „bezpieczną, ciepłą norą” przy każdej okazji: kiedy jest za zimno, kiedy robi się głodny (a hobbity głodne bywają praktycznie cały czas), kiedy napotyka niebezpieczeństwo, albo gdy udaje mu się to niebezpieczeństwo pokonać. Co więcej krasnoludy z Thorinem na czele zmierzają pokonać Smauga z tęsknoty za krasnoludzkim przepychem i wielkością, by na nowo odzyskać Górę i stać się panem swojej krainy. Gandalf, z drugiej strony, tęskni, na swój sposób, za prostszymi, bezpieczniejszymi czasami, kiedy świat miał określone prawa i nie tak łatwo można było je łamać. Niedźwiedziowaty groźny Beorn, pan miodowej krainy, tak naprawdę co wieczór siada i z tęsknotą spogląda w góry, które dawniej były jego prawdziwym domem i śpiewa pieśni o powrocie. Nawet Gollum oddaje się wspomnieniu z młodości, tak przecież już oddalonej w czasie. Tęskni również coś, co Gollum pokochał… Tajemniczy pierścień, którego przypadkiem właścicielem staje się Bilbo, również tęsknił… Za nowym panem i za złem, które może odrodzić się na nowo.

Zaskoczyła mnie ta tęsknota zawarta w tolkienowskiej powieści. Ni stąd ni zowąd można zauważyć, że w tym duchu przygody nie ma zbyt wiele radości. Inne siły rządzą w „Hobbicie”, bardziej tajemnicze i skomplikowane. Czasami nie można ich dojrzeć za pierwszym razem, ale trzeba zanurzyć się w tej magicznej przygodzie na nowo. Wystarczy wygodnie usadowić się w fotelu i otworzyć pierwszą stronę. A kto wie? Może i do nas zapuka pewnego dnia wielki Szary Czarodziej, by wyruszyć razem „Ponad gór omglony szczyt?”.

O.