„Rdza” Jakub Małecki NAJLEPSZA POLSKA POWIEŚĆ 2017

Podejrzewam, że wszystko zaczęło się na długo przedtem, jeszcze zanim Niewidzialny Człowiek wirował w szalonym tańcu, zanim mała Tośka pokochała go miłością nieokiełznaną, zanim nadeszła wojna, a w pobliskich lasach płonęli ludzie. I zanim okupacja odebrała resztki nadziei. Jeszcze zanim mojego pradziadka zabrał ze świata niefortunny wypadek, zanim pojawiły się pierwsze bombowce nad Warszawą i wyrwały zionącą śmiercią dziurę w kamienicy mojej babci. Nawet jeszcze zanim pradziadek Szymka, Lucjan, zabił niedźwiedzia na Syberii gołymi rękami. Może wtedy, gdy przed domem Budzikiewiczów po raz pierwszy zakwitła ta przeklęta topola? Tak, to mogło zacząć się właśnie wtedy, ale nigdy nie będzie pewności.

Takie niewyraźne myśli, chaotyczne bańki historii i wspomnienia rodzinne wywołuje lektura najnowszej powieści Jakuba Małeckiego, czyli Rdzy. Czy to możliwe, żeby była lepsza od paraliżującego Dygotu? Bardziej przejmująca od Śladów? Czytaj dalej

„Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender” Leslye Walton – recenzja

Bombla_AvaLavender

Żyjemy w erze, gdy każdy pragnie być tym jedynym płatkiem śniegu. Wyjątkowym, unikatowym, tak odmiennym od innych, którego nikt nigdy nie pomyli, a z którym spotkanie na zawsze zapadnie w pamięć. Dwoimy się i troimy, by wyznaczyć swoją indywidualność, czasami niemal groteskowo, nie zauważając (a może nie chcąc zauważyć?), że takich innych, odmiennych i wyjątkowych zrodziło się na pęczki i płatki śniegu zamieniły się w jednostajny, niczym niewyróżniający się biały horyzont. Istnieją jednak wciąż ludzie, których odmienność razi w oczy – rzuca się niemal od razu, zacierając wszelkie inne wrażenia. Wystarczy jedna cecha, niezwykły element, wynaturzenie, które fascynuje, jednak także przeraża. Czy zastanawialiście się jak to jest być właśnie taką osobą? Jaką cenę musi zapłacić za swoją inność?

Przed Wami dziewczyna-anioł, dziewczyna-ptak, dziewczyna-odmieniec, czyli poznajcie niezwykłą powieść  Leslye Walton, która czerpie garściami z klasycznych opowieści realizmu magicznego – „Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender”.

Czytaj dalej

TOP 10 MAGICZNYCH KSIĄŻEK

Bombla_TOP10magicznych

Moi Drodzy,

Koniec listopada to taki nietypowy czas – chwila oddechu przed świątecznym szaleństwem, pełna tajemnic, wróżb i andrzejkowej magii. Ale nie oszukujmy się – magia to coś, co potrzebujemy każdego dnia, bo o ile milej jest pędzić przez życie, gdy możemy uszczknąć jej szczyptę to tu, to tam?

Specjalnie dla Was na ten andrzejkowy i poandrzejkowy czas, ale nie tylko, przygotowałam

TOP 10 MOICH ULUBIONYCH MAGICZNYCH KSIĄŻEK

Magia w nich bywa jak najbardziej dosłowna, ale także bardziej mistyczna. To magia dobra, biała, ale też czarna i złowroga. To historie dla dorosłych, ale także te uniwersalne, w których odnajdą się także młodsi czytelniczy. To historie z przeszłości i nam współczesne. Klasyki i świeżynki spowite gwiezdnym pyłem.

Miłego czytania!

Czytaj dalej

„Dostatek” Michael Crummey

Bombla_Dostatek

 

„Kraj, który Newman opisywał w Connecticut, Bostonie czy Nowym Jorku, nawet jemu zdawał się nieprawdopodobnie odległy. Nowa Fundlandia wydawała się zbyt sroga i groźna, zbyt prowokacyjna, zbyt ekstrawagancka, dziwaczna i przerażająca, by mogła być prawdziwa. Nieraz zaczynał podejrzewać, że już nigdy nie zobaczy tego miejsca, że istnieje ono tylko i wyłącznie w opowieściach, które nosił w głowie.”

Wyobraźcie sobie smaganą dzikimi wiatrami surową, skalistą krainę. Ziemia tam nie przyjmuje wcale plonów. Wszystko rodzi się z wielkim bólem, w męczarniach i pocie czoła. Korzenie sięgają surowego kamienia tuż pod powierzchnią luźnej, czarnej gleby. Pory roku nie istnieją tam raczej, tylko namiastka czasu wielkich lodów, głodu, oczekiwania na słońce, na zmianę z miesiącami ciepła, które na powrót pozwalają ożyć temu, co zasnęło przez zimę. Zawsze dmą pełne wilgotnej bryzy wiatry, niosące w swych morskich szponach szaleństwo i wrodzoną podatność na dziwność. Tajemnicę. Magię. Wokół kapryśny, bezkresny ocean, który daje i odbiera. Karmi i głodzi, jak mu się podoba. Przynosi radość, by w chwilę później sprowadzić wielkie nieszczęście. To kraina rybaków z dziada pradziada. Ludzi morza, dla których woda to ich życie i śmierć. Kraina wielorybów, które czasami samotnie wypływają na brzeg. Miejsce, które czasami wydawać się może zapomniane przez Boga, chociaż bogów miewała tam aż trzech. Pełna sprzeczności i sekretów głębin, niezwykła i nieodgadniona. Nowa Fundlandia.

Sagę o mieszkańcach tej wspaniałej, niemal mitycznej morskiej krainy snuje Michael Crummey w swojej wielokrotnie nagradzanej powieści zatytułowanej „Dostatek” (org. „Galore”). Mówi się, że jest w niej coś z latynoamerykańskiej wizji Marqueza. Podobno trochę tam również przepastnej narracji Faulknera. Nie warto jednak konfrontować tej książki z żadną inną, bo „Dostatek” to piękna historia sama w sobie. Wyjątkowa. Nie znajdziecie drugiej takiej, choćbyście przekopywali się przez dziesiątki tekstów. Nie potrzebuje nic nieznaczących porównań. Nie warto doszukiwać się analogii. Lepiej pozwolić wciągnąć się na głębokie wody przypowieści Crummeya. Dać mu szansę rozwinąć na naszych oczach dzieje ludzi zimnego morza, które przeniosą nas do rzeczywistości tak odmiennej od tej, którą znamy, że z trudem złapiemy oddech, gdy wyłonimy się na powrót spod jej powierzchni. Jest tu magia i tajemnica, okraszona religijną przypowieścią. Kotłuje się jawa ze snem. Obrazy realne, te jak najbardziej rzeczywiste, z tymi co są jedynie wyobrażone, nieprzynależące do świata spoza wyspy. Gdzie jest w tym prawda, a gdzie wyobraźnia okryta lodowym podmuchem?

Koniec kwietnia. Koniec nowofundlandzkiej zimy. Skute lodem wody zatoki pękają i otwierają nowy, lepszy sezon dla wymęczonych chłodem mieszkańców wybrzeży wokół Paradise Deep. Wygłodniali szykują się na wielką ucztę, gdyż dobry los wyrzucił im na brzeg sporej wielkości wieloryba. Na oczach dziesiątek gapiów zwierzę dokonało, a pierwsze nacięcie brzucha wyłoniło jego niezwykłą zawartość – mężczyznę. Nagiego. Bielusieńskiego. Niemal martwego. Człowiek ten, niemy, ledwie żywy, nazwany zostaje, w związku z nieznajomością szczegółów biblijnych przypowieści, Judą na cześć Jonasza, którego połknął wieloryb. I tak jak biblijny Jonasz, tak Juda okazuje się być wyjątkowym człowiekiem i to on zaczyna i kończy tę historię. Wraz z Judą nadciągają lata tytułowego dostatku, gdzie ryby same wciskają się na przepełnione już łodzie, a mieszkańcy po raz pierwszy od lat czują nadmiar i sytość, zamiast wycieńczenia i głodu. Juda, przynajmniej na pewien czas, staje się talizmanem Paradise Deep. Cudownym dziwadłem, które pomimo swoich upośledzeń, wzbudza radość i dziękczynność tam, gdzie się pojawi.

Jednak jak to z przypowieściami bywa, po latach dostatku muszą nadejść znowu lata niepowodzeń. Bo jak wszyscy wiemy dobrze – historia lubi się powtarzać, zataczać kręgi, by w końcu i tak powrócić do źródła. Postać Judy, który zaczyna i kończy „Dostatek”, tak naprawdę służy autorowi do opowiedzenia rodzinnej sagi dwóch rodów z Paradise Deep – rodzin Devine’ów i Sellersów. Na ich czele stoi skuta wieloletnią nienawiścią para seniorów: Wdowa po Devinie i Królówka Sellers. Co prawda nie od zawsze była między nimi nienawiść, ale to jedna z tych ukrytych w „Dostatku” smakowitych opowiastek, które trzeba odkryć samemu. Członkowie obydwu rodów mieszają się między sobą, zakochują, podkochują, rzucają klątwy i czary, zawierają pakty i zrywają je widowiskowo. Skrywają sekrety, małe tajemnice, świństewka, miłostki – wszystko się tutaj przydarza. O wszystkim usłyszymy w swoim czasie. A niemym i bezsilnym świadkiem tych dramatycznych i mniej dramatycznych wydarzeń na przestrzeni dziesięcioleci pozostaje Jonasz-Juda, który jest nawet wtedy, gdy go już nie ma.

Poznając te rodzinne historie dostajemy Nową Fundlandię XIX i XX wieku niczym z legend. Jawi się jako kraina zabobonu, najdziwniejszych wierzeń i morskiej magii, a jednocześnie miejsce, w którym stykają się ze sobą trzy religijne odłamy. Religia, która daje nadzieję i łączy wyspę ze światem zewnętrznym, również niesie za sobą to co nadprzyrodzone – duchy, boskie interwencje, czy cuda – a co tak idealnie wpasowuje się w świat mieszkańców wybrzeża. Są tu katolicy, metodyści i nawet protestanci, ale mieszają się między sobą, wymieniają religią i przyjmują inne, na zmianę, dla sprawdzenia, jak zawyje wiatr, czy jakie korzyści z tego wypłyną. To kraina silnych kobiet, które potrafią rozkochiwać do nieprzytomności, by potem latami czaić się i wyczekiwać dobrego momentu do upolowania ukochanego. Kobiet, które trzymają w cugach swoje rodziny, stąpając twardo po nieprzystępnej ziemi. To miejsce pełne niezłomnych mężczyzn, których od ciężkiej pracy nie odciągnie nic, nawet największa słabość. Zmiany przychodzą tu z opóźnieniem, bo nikt ich raczej nie oczekuje. Rytm życia to rytm oceanu, a ocean jest życiem i śmiercią.

„Dostatek” Michaela Crummeya to jedna z tych powieści, o których naprawdę trudno jest opowiedzieć w kilku akapitach. Nie można streścić jej w dwóch, trzech zdaniach. Niełatwo ją ogarnąć i ubrać w spójny szereg tekstu. Historia ciągle wymyka się, przypływa bądź odpływa, niesiona własną narracją, zaciągając czytelnika na coraz głębsze wody, w kierunku prądów, którym pozostaje jedynie się poddać. Paradise Deep jawi się jako miejsce, które jest, a jednocześnie go wcale nie ma. Pojawia się i znika na horyzoncie, jego mieszkańcy niezmienni, nieśmiertelni wyczekują na brzegu, spoglądają w bezkresny ocean, który raz przyniesie szczęście, innym razem śmierć. Zawieszona w czasie, zapętlona w wydarzeniach, powiela się i powtarza, jednak zawsze w innych kombinacjach, odmiennych układach. Takie miejsca, jak wioski wybrzeża z „Dostatku”, można znaleźć jeszcze gdzieś, uśpione na świecie, w krainach spoza czasu, takich jak magiczna, tajemnicza Nowa Funlandia z opowieści Cummeya. Być może wciąż skrywa w sobie wielkie sekrety. Być może wciąż kusi swoim nieodpartym, surowym urokiem. Być może spieniony ocean znów kiedyś na jej brzeg wyrzuci Wielkiego Białego. Historia zatoczy koło. Obróci się na przekór wszystkiemu. Być może. Pewnego dnia. Now the once.

O.

„Dotyk” Alexi Zentner

Bombla_Dotyk

 

„Mówił nam o qallupilluit i Amaguqu, wilczym bogu-przecherze, o wilkołakach i krwiopijczych adlet, o wszystkich potworach i wiedźmach z lasów. Mówił nam też o innych rodzajach magii, na które natknął się przy wycince: jak trociny, którym wyrosły skrzydła, wleciały drwalom za koszule niby komary; jak jakieś drzewo podniosło się i uciekło od ostrych zębów piły. Mówił nam o tym, jak rozszczepili jakiś pień, a w środku znaleźli królestwo wróżek, o tym, jak ściął cały las jednym machnięciem topora i jak znalazł rodzinę drzew, splecionych ze sobą i pnących się ku niebu miłosnym warkoczem.”

Istnieją takie miejsca na ziemi, do których nigdy nie dotrze cywilizacja. Istnieją takie miejsca na ziemi, które bez względu na mijający czas wciąż pozostaną niezmienione, naznaczone pradawną tajemnicą. Miejsca, które kryją w sobie sekret, starszy niż ludzie, starszy niż wszystko to, co znamy dzisiaj. Miejsca, które nawet jeśli dotrze do nich człowiek, powstanie tam wioska, czy miasteczko, okolą słupy telegraficzne, czy przetną drogi, nieistotne, a tak ludzkie „ulepszenia”, to pozostaną sobą na zawsze zjednoczone z tym co naturalne i pierwotne. W takich miejscach każdego dnia powracają do życia legendy. Mityczne stworzenia wciąż można spotkać wśród pni prastarych drzew, pośród skał, w nurcie bystrych strumieni… Terenami rządzi inne prawo niż to wykreowane sztucznie przez człowieka – prawo natury. Siły przyrody, wciąż niezbadane i bezlitosne kierują przeznaczeniem tych, którzy wejdą w ciemną głuszę.

Takie właśnie miejsce, ukryte głęboko w kanadyjskiej puszczy opisuje w swojej debiutanckiej powieści zatytułowanej „Dotyk” („Touch”) Alexi Zentner. Wykorzystując inuickie legendy, tradycyjne opowieści indiańskich plemion północy i baśniowe elementy stworzył osaczoną lodem, zakorzenioną silnie w realizmie magicznym historię o rodzinnej klątwie, wielkiej miłości i koszmarnej tajemnicy z przeszłości, która naznacza kolejne pokolenia. A wszystko to w niewielkiej osadzie zwanej Sawgamet (od przepływającej w okolicach rzeki), powstałej w czasach kanadyjskiej gorączki złota, gdy dziewicze, wciąż niezbadane połacie lasów skrywały w swoich zakątkach nie tylko wartościowe drewno, ale także kosztowny kruszec, drogocenne źródło bogactwa, które zdobyć chciał każdy na północnej części kontynentu. I tak powstaje Sawgamet – dzięki wytrwałości jednego człowieka, który w poszukiwaniu szczęścia trafia na w leśne ostępy, przemierza niepoznane szlaki i zupełnie przypadkiem odkrywa miejsce, które ściągnie kolejnych spragnionych poszukiwaczy złota.

Tym człowiekiem był Jeannot. To miejscowa legenda, dziadek Stephena – narratora „Dotyku”– który poprzez snucie opowieści, odradzające się wspomnienia z młodości i odkrywane rodzinne sekrety, powraca na nowo do domu, do umierającej matki, a przede wszystkim do Sawgamet, które od lat przyzywało go niedopowiedzianym przeznaczeniem. Stephen wraca do czasów swojego dzieciństwa, pierwszych lat u boku żyjącego jeszcze ojca i siostry, gdy rodzina była w komplecie, a życie wydawało się spokojnie płynąć, wytyczone jedynie mijającymi porami roku. Jednak wypadek na lodzie zmienił wszystko, rozbił szczęście i odwrócił bieg wydarzeń. A może jedynie złowieszcze duchy pokierowały życiem chłopaka zgodnie z ich własnym planem? Stephen pływa w czasie, powraca do historii rodziny, wraca do czasów swojego dziadka i do pewnej mitycznej zimy. Tamte wydarzenia sprowadziły na założycielski ród klątwę, której nawet długotrwała pokuta nie potrafiła zatrzeć.

Ta mityczna zima zamieniła okolice Sawgamet w krainę lodu na kilka długich miesięcy. Złapała osadę w szpony jeszcze późną jesienią i nie wypuszczała aż do lipca, gdy strumieniami przypinającymi nowe rzeki spływała w głąb puszczy. Tamtej zimy miasteczko nawiedziły mary z indiańskich legend z Wendigo na czele, niosąc ze sobą samotność i obłęd. Gdy znowu wyjrzało światło, a mieszkańcy wykopali się spod śniegu, wielu już nigdy nie było takimi jak przedtem. Część zginęła przywalona nieskończonymi masami śniegu, część zamarzła jeszcze przy pierwszych zawiejach, inni odeszli, a jeszcze inni stracili cały swój dobytek i zmuszeni byli zacząć wszystko od nowa. Ale lód zapamiętał ich przewiny na zawsze. Odszedł i wkrótce powrócił w pełnej sile, jak każdego roku po lecie, by zebrać żniwo i kolejne ofiary, które należały się prastarym drzewom i istotom, które tam żyły. Gdy Stephen wspomina tamte czasy, granica między tym co prawdziwe, a co magiczne i nierealne zamazuje się. Znika w wirujących płatach śniegu, w lodowych skorupach i człekokształtnych zaspach. Coś szepcze, coś woła, coś śpiewa w głuszy. Mgła, zawierucha, migoczące płatki mamią wzrok, kuszą jak ogniki na bagnach i wciągają w śmiertelny uścisk wiecznego mrozu.

Leśne kanadyjskie ostępy wykreowane przez Alexi Zentnera w „Dotyku” zdają się przyciągać nadprzyrodzone. Każde drzewo zyskuje tutaj dwa znaczenia – to zupełnie realne, życiodajne, w którym stanowi źródło ciepła, światła i utrzymania dla mieszkańców Sawgamet pracujących w tartaku, jak również to drugie, magiczne, gdzie drzewa kryją w sobie uśpione dusze, które tylko czekają na przebudzenie i na zemstę za wszystkie krzywdy, te prawdziwe i urojone, jakie przyniósł za sobą Jeannot i kroczący za nim ludzie. Drzewa potrafią wywołać iluzje, zwierzęta mamią złotem i kuszą na ukrytych szlakach, a woda wciąga w odmęty i zamyka pod napierającym lodem. Nagle człowiek przestaje być bezpieczny. Niby otacza się pozornym schronieniem, sprowadza chroniące go boskie prawa, buduje bezpieczną przystań… Ale to wszystko w mgnieniu oka może zamienić się w proch z jednym zimowym podmuchem. Czasami wydaje się, że Sawgamet istnieje wyłącznie dzięki kaprysom leśnych duchów, które bawią się jego mieszkańcami, uginają ich przeznaczenie według swojego widzimisię, śmiejąc się z prób ucieczki przed nieubłaganym losem.

„Dotyk” to piękna, melancholijna opowieść o zawieszonym w czasie miejscu, gdzie legendy, mity i baśnie mieszają się z codziennością. Gdzie inuickie czarownice stąpają ramię w ramię z Bogiem i nic nie jest takie, jak mogłoby się wydawać. Miejsce, gdzie śmierć wcale nie musi oznaczać ostatecznego zniknięcia, a zmarłych można wciąż spotkać spacerujących pośród drzew. To historia o rodzinie, o miłości i pożegnaniu. O utracie i braku, które mogą  jednak wypełnić pustkę. O świecie, który już nie ma prawa istnieć, a jednak wciąż istnieje nieodnaleziony. O tęsknocie za prostszym życiem, według pierwotnych, zapomnianych już zasad. Opowieść hipnotyzująca, magiczna, taka, w której chce się zatracić, zejść z utartej ścieżki i pójść tropem złotego karibu. Za którą pragnie się podążyć niczym za głosem z głębin i zanurzyć w niej na zawsze.

O.

* Za tę niezwykłą powieść pragnę podziękować panu Michałowi Alenowiczowi z wydawnictwa Wiatr Od Morza.

„Dom Duchów” Isabel Allende

Bombla_DomDuchów

 

„Clara spędziła dzieciństwo i młodość wśród straszydeł i w spokoju milczenia domu, w którym czasu nie odmierzały zegary i gdzie przedmioty żyły własnym życiem, zjawy siadały przy stole i rozmawiały z ludźmi, przeszłość i przyszłość stapiały się w jedną całość, a rzeczywistość teraźniejszości była kalejdoskopem z bezładnych lusterek, w którym wszystko mogło się zdarzyć.”

„Dom Duchów” Isabel Allende

W żadnej literaturze na świecie nie istnieje tak silny brak granic pomiędzy tym, co wyobrażone, a tym, co rzeczywiste, jak w literaturze iberoamerykańskiej. Realizm magiczny, który w kulturze Ameryki Południowej ma swoje korzenie, a który wywodzi się z miejscowego folkloru i wrodzonej wręcz wiary w zjawiska nadprzyrodzone, przeniknął do każdej dziedziny sztuki, a przede wszystkim do literatury. Realizm magiczny nie narzuca zasad. Może wydarzyć się dosłownie wszystko, oczywiście w granicach przedstawianego świata.  Dziwne, często niewytłumaczalne wydarzenia z pogranicza magii, przedstawione są ot tak, po prostu, jakby to było coś zwyczajnego. Czas jest pojęciem czysto teoretycznym, a duchy stąpają po ziemi. Na czele tego wyjątkowego gatunku stoją najważniejsze powieści iberoamerykańskie, w tym światowy bestseller i zarazem literacki debiut Isabel Allende – „Dom Duchów”.

„Dom duchów”, wydany po raz pierwszy w 1982 roku, od razu podbił serca wszystkich miłośników gatunku. I nic dziwnego, bo opowieść Isabel Allende to pełna niesamowitości saga rodu Estebana Trueby, silnego i brutalnego właściciela majątku, który wszystko, co posiada zdobył ciężką, wieloletnią pracą. I chociaż mogłoby się wydawać, że to właśnie jego życie stanowi kanwę całej historii, to jednak nie Esteban jest jej głównym bohaterem. Dzieje rodu opowiedziane są przez otaczające go kobiety, przewijające się z pokolenia na pokolenie przez zbudowany przez Estebana dom. To ich historia, przeżycia i zmagania z codziennością kreują główne wątki. Natomiast tłem są wydarzenia w kraju na przestrzeni lat, podczas tragicznych przemian w kontekście krwawej rewolucji i nastania nowej epoki.

Przenikające się w „Domu duchów” pierwiastki męskie i kobiece, co prawda współistnieją w jednym wspólnym świecie, w jakiś sposób uzupełniają się, jednak w żadnym wypadku nie współgrają ze sobą. Kobiety i mężczyźni w powieści mijają się nawzajem w codzienności. Nić porozumienia jest bardzo wątła, prawie nieistniejąca. Kobiety w rodzinie Trueba, zaczynając od Clary, przez Blankę i kończąc na Albie, zawieszone są po części w nierealnym świecie przeżyć duchowych i snów, który z nieznanych względów jest nieuchwytny dla ich męskich partnerów. Współistnieją z istotami spoza czasu i przestrzeni, komunikują się z nimi i czytają przyszłość. Co prawda, ani Blanka, ani Alba nie miały tak silnego daru jak Clara, jednak każda z nich żyje podobnie. Te trzy główne kobiece postacie uzupełniane są przez jasnowidzące siostry Mora oraz wszystkie inne poboczne bohaterki, które czują potrzebę dzielenia się swoją siostrzaną miłością ze wszystkimi istotami tej samej płci.

A mężczyźni? W opowieści Isabel Allende stanowią jedynie wypełnienie pustej przestrzeni wokół bohaterek. I jakby nieistotnym wydaje się być fakt, że narratorem tej opowieści, co kilka rozdziałów, bywa też ojciec rodziny i założyciel rodu – Esteban Trueba. Jego wątek, jego własna historia, to tak naprawdę historia wszystkich jego kobiet. Matki, siostry, pierwszej narzeczonej Rosy, ukochanej Clary, córki Blanki i wnuczki Alby. One wszystkie są jego jasnością (nie przez przypadek wszystkie te imiona są derywatami światłości, czyli tego, co czyste i dobre), dzięki nim udaje mu się trwać. Są światełkiem w tunelu, gdy wszystko inne pogrąża się w okrutnej ciemności i nieodwracalności. Życie z nimi to dla niego cel sam w sobie i zdaje on sobie sprawę, że jego dzieje są nieistotne bez kobiecych opowieści. Niemniej, żadna z nich nie miałaby racji bytu, gdyby nie Esteban Trueba. Jego przyziemność, surowość i brutalność pozwalała równoważyć to kobiece oderwanie od rzeczywistości i ściągać je na ziemię właśnie wtedy, gdy spokój był im najbardziej potrzebny.

Podobną rolę odgrywają wszyscy męscy bohaterowie partnerujący bohaterkom „Domu duchów”. Pedro Trzeci García, miłość życia Blanki i ojciec Alby, stanowi to, co najpewniejsze na świecie. Podporę, na którą można zawsze liczyć w razie życiowej zawieruchy. Gdy wszystko wokół się wali, przemoc i gwałt siłą wnikają do spokojnego i ustalonego porządku, Blanka i Pedro zawsze mogą na siebie liczyć. Kochają się, pomimo wielkich różnic, jakie ich dzielą. Dla Blanki nie ma miejsca w politycznej działalności Pedra, podobnie jak dla niego nie ma miejsca w ustatkowanym narożnym domu, w którym mieszkają Blanka z Albą. Dokładnie taką samą rolę pełni w życiu Alby Miguel, który przypomina jej ojca. Politycznie zdystansowany, stanowi azyl bezpieczeństwa, nawet wtedy, gdy świat dziewczyny wali się jej na głowę. Przeciwieństwem jest wcielony koszmar Alby, jej wywróżone w dzieciństwie zagrożenie, czyli pułkownik Esteban García. Okrutny i sadystyczny, którego rolą jest zemsta i uświadomienie całemu rodowi Trueba, że lud nigdy nie zapomina.

Tym samym, w „Domu duchów” na zmianę przenikają się siły dobra, symbolizowane przez mocno związane ze sobą, z tradycją i z przeszłością kobiety oraz siły zła, w których mieści się cały brutalny, krwawy i upolityczniony świat mężczyzn. Bohaterki Allende to boginie ogniska domowego, ciepłego, eterycznego wnętrza, pilnie strzegące sekretów i ukrywające się przed atawistycznymi popędami partnerów. Babki, matki i córki broniące się przed wojownikami i mścicielami. Za kobietami idzie światło, życiodajna energia, która jest ich odpowiedzią na niepewność jutra. Przyzwyczajone do dziwnych zjawisk nie z tego świata, na każdym kroku oswajają śmierć i godzą się ze swoim losem. W tym pogodzeniu odnajdują radość i spełnienie. Pomagają i wspierają dokładnie tam, gdzie najbardziej to wsparcie jest potrzebne. Kobiety rodu Trueba udowadniają, że dramatyczne wydarzenia, których są świadkami, upadające reżimy, nowe rządy, tak naprawdę niewiele znaczą, gdy w sercu nosisz miłość, wiarę i nadzieję na lepsze jutro.

O.

*Recenzja napisana dla księgarni internetowej Dybook, a którą możecie przeczytać również TUTAJ.