„Joyland” Stephen King

Bombla_JoylandStephen King miał rację. Jest coś wyjątkowego w świeżo wydanej przez Hard Case Crime, nowiutkiej i pachnącej książce „Joyland”. Tak jak zapowiadano wcześniej, powieść ta dostępna jest tylko w wersji papierowej, czyli bardzo „retro” jak na dzisiejsze czasy. A jednak nie da się nie zauważyć, że akurat to konkretne wydanie jest właśnie tym, czym powinno być. Jedynym idealnym wyborem dla tej historii i trudno nawet pomyśleć o „Joyland w wersji zdigitalizowanej. Dlaczego? Hard Case Crime to wydawnictwo z tradycjami. Specjalizuje się od lat w powieściach „pulpowych”, czyli książkach w miękkich „gorszych” okładkach, z charakterystyczną grafiką (często w stylu noir, rysowaną ręcznie), na które składają się przede wszystkim kryminały, thrillery, czy fantastyka. Takie wydanie – miękkie, z unikatową okładką projektu Glena Orbika – to relikt przeszłości. Nawiązanie do niewinnych czasów młodości, która przeminęła i już nie wróci. Dokładnie tak, jak  „Joyland”: opowieść-wspomnienie.

Kto oczekiwał od nowej powieści Kinga, że będzie to mrożący krew w żyłach horror, po którym przebywanie w ciemnym pokoju byłoby nie lada wyczynem, może się nieco zawieść. Podobnie jak wszystkie powieści wydawane w Hard Case Crime, również „Joyland” jest przede wszystkim kryminałem z miejscowymi elementami powieści grozy. Jest tu morderstwo z przeszłości. Jest pełen tajemnic i wyjątkowych postaci park rozrywki. Jest ktoś, kto skrywa mroczny sekret. I jest nasz bohater – Devin Jones, dla którego Joyland miał być jedynie letnią, sezonową przygodą między semestrami na uczelni. Jednak to, co najbardziej rzuca się w oczy w tej opowieści, to wszechobecna i wszechogarniająca obecność śmierci.

Śmierć w „Joyland” ma nie tylko wymiar realny, ale przede wszystkim symboliczny. Całość fabuły dzieje się w drugiej połowie lat siedemdziesiątych XX wieku. Dla Stanów Zjednoczonych był to okres przejściowy. Po aferze Watergate i nieudanej interwencji zbrojnej w Laosie i Kambodży, kraj ten w pewnym zawieszeniu czekał na dalszy rozwój wydarzeń, by pod koniec dziesięciolecia wyjść z kryzysu i rozkwitnąć na nowo. Opowieść Kinga przypada właśnie na ten dziwny moment końca pewnej ery. Devin przypomina sobie o tych letnich miesiącach będąc już u progu śmierci, kiedy przychodzi czas na rozstrzygnięcie życia i doprowadzenie pewnych spraw do końca. Tak, by wszystko stało się jasne.

Żeby dobrze zrozumieć ideę, którą przemycił King, najlepiej będzie poznać kilka faktów na temat jednego z najbardziej amerykańskich przedsięwzięć, jakim są rodzinne parki rozrywki. Co prawda takie parki istnieją na całym świecie i od zawsze, ale w Stanach mają one szczególne, przede wszystkim ekonomiczne znaczenie. Od lat dwudziestych do pięćdziesiątych przypadał czas przyjezdnych wesołych miasteczek, zwanych w USA „carnivals”. Od tego okresu do końca lat siedemdziesiątych królowały prywatne miasteczka stacjonarne, a wraz z postępującą komercjalizacją zostały one zastąpione korporacyjnymi lunaparkami tematycznymi typu Disneyland, które tak dobrze znamy dziś.

Tytułowy Joyland to rodzinny biznes, którego okres świetności już przeminął, ostatni właściciel ma ponad dziewięćdziesiąt lat, a sama idea prywatnego lunaparku chyli się ku upadkowi. Wielka inwestycja, oparta na jednym nazwisku i pojedynczej marce przestaje być modna, a w kolejnych latach całkowicie wyginie, by przeobrazić się w franczyzowe lunaparki, identyczne na całym świecie. Devin, zupełnie się tego nie domyślając, trafia więc do umierającego wesołego miasteczka, dla którego nazwa „wesoły” (ang. joy, czyli radość), przybiera formę anachronizmu.

Główny bohater niedługo kończy dwadzieścia jeden lat, a to oficjalny wiek wyznaczający w Stanach granicę dorosłości. Dla Devina to trudny moment. Jego wieloletnia dziewczyna, Wendy, nagle odsuwa się od niego, zaczyna go ignorować i zarówno on, jak i czytelnicy wiedzą, że wraz z końcem lata nadejdzie także koniec pierwszej, wielkiej miłości. W ciężkiej pracy i codzienności lunaparku, Devin znajduje swego rodzaju ukojenie od dręczących go myśli i bólu złamanego serca. Poświęca siebie dla dobra innych, tak by każdy kto odwiedza park wychodził z niego zadowolony. Szczęśliwszy.

W Joyland Devin sprzedaje radość. Jednak on sam o smutku nie zapomina nigdy. Od śmierci matki to stałe uczucie zawsze gościło w domu, w którym został sam z kochającym ojcem. Mimo to wierzy, że takie krótkie momenty czystego zachwytu zarówno dla młodzieży, dzieciaków, jak i ich rodziców mogą zdziałać cuda i pozwolić chociaż na chwilę zapomnieć o wszelkich otaczających ich troskach. Tylko że samego Devina otacza cień. Czytając powieść może się wydawać, że śmierć obserwuje głównego bohatera na każdym kroku. Coś czai się w mroku i czeka, by schwytać go w swoje szpony i nic nie można na to poradzić.

Głównym wątkiem spajającym „Joyland” jest tajemnicze morderstwo sprzed lat. Cztery lata wcześniej, w jednej z największych atrakcji, jakim jest Dom Strachu, młody mężczyzna zadźgał nożem swoją domniemaną dziewczynę – Lindę Grey. Ciało odnaleziono dopiero na drugi dzień, a jej duch podobno wciąż widziany jest w jednej z alejek strasznej kolejki. Gdy Devin poznaje tę historię całość nabiera tempa, a kolejne puzzle układanki tworzą coraz bardziej spójny i koszmarny obraz. Dalej wydarzenia przybierają dramatyczny obrót, by zakończyć się wielkim, „filmowym” finałem.

Stephen King po raz pierwszy w swojej pisarskiej karierze stworzył historię tak nostalgiczną i tak otwarcie dotykającą tematu śmierci i przemijającego czasu. Pokazał, że nic nie jest stałe. Niczego ani nikogo nie można mieć na wieczność. Na pewnym etapie egzystencji zamiast zyskiwać zaczyna się tracić, a ta strata jest nieodwracalna i nieodwołalna.  Nie można skoczyć w przeszłość, czy powrócić do okresu niewinności. Wszystko jest ulotne, a najbardziej życie człowieka. I właśnie ta myśl staje się największym koszmarem, jaki pozostaje nam po lekturze „Joyland”.

O.

joyland

„Bastion” Stephen King

Bombla_Bastion

„I hear hurricanes ablowing.

I know the end is coming soon.

I fear rivers over flowing.

I hear the voice of rage and ruin.” *

Postapokaliptyczne literackie i filmowe wizje fascynowały mnie od zawsze. Koniec świata takiego jakiego znamy. Nagły. Nieprzewidywalny. Katastroficzny. Pełen bólu i cierpienia. Koniec ludzkości. Śmierć milionów, a nawet miliardów ludzi. Powodów mogą być setki. Tysiące. Wielka erupcja hiperwulkanu, a wraz z nią nadejście nowej epoki lodowcowej. Wybuchy na słońcu prowadzące do zwiększenia jego aktywności. Wojna atomowa i toksyczny deszcz. Uderzenie asteroidy, która zmieni na zawsze klimat ziemi. A ostatnio, jedno z najpopularniejszych zagrożeń, czyli epidemia. Ale nie taka zwyczajna, ograniczona, tylko nieokiełznana. Ciągle mutujący z minuty na minutę śmiertelny wirus. Zabija w przeciągu kilku dni, a nawet godzin. Pochodzenie nieznane. Albo utajnione. Liczba ofiar niezliczona.

Z taką apokalipsą mamy właśnie do czynienia w „Bastionie” Stephen’a King’a (tytuł oryginału to „The Stand”). Nazywana przez wielu największym i najlepszym spośród wszystkich dzieł mistrza horroru. Jego magnum opus, wydawane dwukrotnie. Raz w 1978 roku, w wersji skróconej (dla King’a skrócona oznacza ok.  ośmiuset stron). I ponownie, po latach, w 1990 roku, tym razem w wersji pełnej, czyli ponad tysiąc dwieście stron maszynopisu. Dzisiaj, w erze nieograniczonego internetu, gdzie informacje o nowych wirusach wychodzą praktycznie codziennie, a paranoiczne wizje końca ludzkości mnożą się z prędkością światła, powieść ta jest aktualna jak nigdy dotąd.

Jeśli spojrzeć na budowę fabularną tej olbrzymiej powieści, to zadziwi nas jej prostota. Głównym bohaterem tej historii jest nie jedna osoba, czy dwie, ale cała, duża grupa obywateli Stanów Zjednoczonych, która przez tygodnie lata roku 1980 próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości i stworzyć nowe społeczeństwo. Albo spróbować je odtworzyć. A zaczyna się wszystko zwykłym laboratoryjnym wypadkiem.

W tajnej bazie wojskowej, gdzieś na środku pustyni, uszkodzony fabrycznie pojemnik wypuszcza w powietrze laboratoryjnie wykreowany wirus grypy. W przeciągu kilku minut cała placówka zostaje zainfekowana, a zanim udaje się ją odizolować i zamknąć, ucieka z niej jeden ze strażników. Dodajmy, że całkowicie nieświadomy zakażenia. Zaraża swoją żonę i małą córeczkę, pakuje manatki w pragnieniu ucieczki na południe. Niestety nie wie, że dla niego, jak i dla całej jego rodziny jest już za późno. Podobnie jak dla wszystkich, których mija po drodze. Wirus ten, nazwany Kapitanem Trips, jest wyjątkowo agresywny, przenosi się drogą powietrzną i kropelkową. Oryginalnie stworzony jako broń biologiczna do szybkiej eksterminacji na terenie izolowanym, niekontrolowany przez nikogo ogarnia cały świat. W męczarniach umiera 99% populacji. A pozostały 1% zaczyna walkę o życie.

Nigdy nie dowiemy się, dlaczego część ludzi była odporna. Nigdy się nie dowiemy, czy istnieje jakaś konkretna szczepionka zwalczająca Kapitana Trips. W zamian Stephen King serwuje nam kilkanaście smakowitych i perfekcyjnie stworzonych portretów psychologicznych swoich bohaterów. Każdy z nich jest na swój sposób wyjątkowy. Każdy przeżył wiele, by móc spróbować zacząć swoje życie na nowo, wśród nowych ludzi. Każdego historia nakierowuje na nową przyszłość. Każdy z bohaterów dostaje wybór. Objawia się on wszystkim tym, którzy przetrwali, w postaci snów i wizji. Możemy mieć wrażenie, że ocalonych łączy pewna paranormalna więź. Każdy z nich jest „wrażliwy”, tzn. ma pewne wyjątkowe zdolności, dzięki których wyczuwa zmiany, jakie zachodzą na świecie. Z tymi zmianami związany jest właśnie ten wybór. Mianowicie dobro i zło.

Proste, prawda? Jednak w nowym świecie, po zagładzie nie jest to tylko kwestia moralności. I dobro i zło zależne są od wielu czynników, ale najważniejszym z nich jest fakt, że obydwa są spersonifikowane. Wysłannikiem dobra, można powiedzieć Wyższego Dobra, czyli Boga, jest Matka Abigail (Mother Abigail). Od razu sprostuję, że nie jest ona żadnym aniołem. To człowiek, kobieta z krwi i kości. Najstarsza osoba chodząca po ziemi, bo ponad stuletnia. Jej życie naznaczone miłością Boga i silną, niezachwianą nigdy wiarą jest idealnym przykładem życia nowej prorokini. Kogoś kto swoją miłością jest w stanie zarazić innych. Podzielić się swoim dobrem i pomóc pokonać nadchodzące przeszkody.

Wysłannikiem zła jest osoba o wiele bardziej skomplikowana niż mogłoby się to z początku wydawać. Imię jego to Randall Flagg. Miewa również inne imiona, większość z nich właśnie o inicjałach R.F. Ci, którzy nie chcą wymawiać jego imienia mówią o nim Walking Dude, The Dark Man, czy Man in Black. Jest ziszczeniem całego zła. Odpowiedzią Szatana na unicestwienie gatunku ludzkiego. Przyciąga do siebie ludzi o problemach psychicznych, zachwianych emocjonalnie, zniszczonych przez życie, zagubionych, żądnych zemsty, morderców, gwałcicieli, narcyzów itp. Widzi nowe możliwości, tam gdzie nie ma już nadziei. Jego jedynym celem jest zniszczenie. Ogólnie pojęta destrukcja. Kim jest Randall Flagg? On sam o sobie wie niewiele, a to co o nim wiadomo na pewno warto zachować w tajemnicy, aż do czasu lektury.

Jak wspomniałam wyżej wszyscy bohaterowie King’a mają wybór. Wszyscy śnią i każdego z nich kieruje określona motywacja, a kolejne wydarzenia budują nowe charaktery. Jedni wybierają Matkę Abigail, której ostateczną siedzibą będzie miasteczko Boulder w stanie Kolorado, a inni Randall’a, który na siedzibę wybrał sobie Las Vegas. Między nimi niewzruszone góry i upalna pustynia. Celem grupy z Vegas jest pokonanie innych za wszelką cenę. Natomiast Boulder staje się jakby ostatnim bastionem tego co jeszcze do niedawna było Stanami Zjednoczonymi. Randall skupia się na materialnym aspekcie bytu: przywrócenie elektryczności, stworzenie wojska, otwarcie nowych szkół, gdzie ocalałe dzieci mogą pobierać naukę. Celem ostatecznym jest zawładnięcie społecznością Boulder, zniszczenie i śmierć. Grupa skupiona wokół Matki Abigail przede wszystkim opiera się na relacjach międzyludzkich. Stara się odbudowywać zniszczone morale, przywrócić wiarę w ludzkość i w możliwości człowieka. Udowodnić, że natura człowieka jest przepełniona dobrem. Główny celem jest przywrócenie wartości duchowym. Prawdziwego amerykanizmu.

Konfrontacja jest nieuchronna. Wydaje się, że obie te grupy nie mogą koegzystować na tych samych prawach na jakich koegzystowały wcześniej. Możliwe, że nie ma tu żadnych pół rozwiązań. Kapitan Trips nie tylko zniszczył świat, ale podzielił go bardzo skrajnie i ostatecznie. I dopóki wybór nie zostanie dokonany, to ostatecznym pozostanie. Jest czerń i jest biel. Jest dzień i noc. Jest zło i jest dobro. Są anioły i są demony. Jest Bóg i Szatan. Jest piekło i niebo. To co pomiędzy przestaje być ważne, gdy ostatnią wielką bitwą jest bitwa o duszę człowieka.

O.

* Fragment piosenki zespołu Creedence Clearwater Revival pt. „Bad Moon Rising”, czyli coś do posłuchania, w kingowskim klimacie:

Do poczytania na majówkę

Bombla_Majówka

Wielka MAJÓWKA już rozkręciła się na dobre! A jeśli wolne dni, jeśli wypady i mini podróże, relaks, czas wolny i ogólnie pojęta rekreacja, to dlaczego nie zabrać ze sobą czegoś do poczytania? Jeśli tak ja nawet na czas oczekiwania w kolejce w banku zabieracie ze sobą książkę, to specjalnie dla Was na te chwile wypoczynku przygotowałam kilka propozycji o tematyce wyjazdowo-podróżniczej. Chociaż lepiej nazwać je opowieściami drogi, albo historiami ze szlaku.

Ale żeby Was nie zmylić, nie są to w żadnym wypadku opowieści przygodowe. Zachowała się w nich raczej sama idea podróży. Pewien zamysł, wspomnienie, element wspólny. Bywa, że podróż jest symboliczna. Staje się punktem wyjścia dla fabuły. Albo jej kluczowym elementem, dzięki któremu bohaterowie mogą trafić do miejsca przeznaczenia. Czasami sama wyprawa jest już przeznaczeniem, od którego nie ma ucieczki. Czasami jest echem przeszłości i wraca, by o sobie przypomnieć. Na nowo wywołać dawne wrażenia…

Wybrałam pięć historii, które w jakiś sposób odpowiadają różnym charakterom podróżniczym. Coś dla każdego. Albo prawie dla każdego.

PodróżSentymentalna1. „Podróż Sentymentalna” Laurence Sterne („A Sentimental Journey Through France and Italy”)

Coś dla marzycieli o romantycznych duszach, którzy potrafią dostrzec piękno w rzeczach najbardziej błahych. Dla których istotą podróży jest zanurzyć się w nowy, poznawany dopiero świat i odkrywać go małymi kroczkami, z dala od utartych turystycznych szlaków. Bohaterem tej XVIII-wiecznej powieści jest Yorick, który opisuje swoje doznania i przeżyte przygody z podróży do  Francji i Włoch. Przelotne miłostki, elementy krajobrazu, piesze wycieczki, napotkani po drodze ludzie i poetyckie wyobrażenia, to główni bohaterowie jego wspomnień.  Wszystko napisane pięknym językiem wyjątkowo intensywnie oddziałującym na zmysły czytelnika.

WDrodze2. „W Drodze” Jack Kerouac („On the Road”)

Na całym świecie ta amerykańska powieść uznawana jest za kultową historię pokolenia bitników. Uwielbiana przez współczesnych buntowników, cytowana przez awangardowych pisarzy i wszystkich innych nonkonformistów stającym na przeciw konsumpcyjnego społeczeństwa. Historia kilku młodych spontanicznych przyjaciół z początku lat pięćdziesiątych, jest idealną powieścią dla tych, dla których sama podróż jest  już przygodą i celem samym w sobie. Dla tych czytelników, którzy wyjeżdżając nie mają konkretnego celu, ale póki się przemieszczają i nie mają konkretnych planów staje się to idealną formą podróży i wielką przygodą.

PozaSezonem3. „Poza Sezonem” Jack Ketchum („Off Season”)

Idealna lektura dla spędzających czas na leśnych odludziach, morskich ostępach i małych miejscowościach jeszcze poza sezonem. Dla tych co lubią się bać, bo przecież nigdy nie wiadomo co może zaczaić się w ciemnych zaroślach za domem. Powieść Ketchum’a to pierwsza część trylogii, pełna krwi, pierwotnego zła i ludzi, w których nie ostało się zbyt wiele cech człowieczeństwa. To historia żywej legendy, która jest jeszcze gorsza niż krążące po okolicach opowieści. Przypomina, że ludzie w każdym miejscu na ziemi są inni, odróżniają ich motywacje i tradycje, a przyjazd grupki turystów nigdy tego nie zmieni.

Droga4. „Droga” Cormac McCarthy („The Road”)

Coś dla alternatywnych, dla których podróż to nie przyjemność i przygoda, ale raczej walka o przetrwanie i niekończąca się męka. Dla tych co nigdy do końca nie mogą się dopakować, a potem włóczą za sobą wielkie nieporęczne walizki i torby i czekają niecierpliwie na powrót do domu. Ta przejmująca opowieść to smutna post apokaliptyczna wizja świata, w którym droga nie daje celu, a podróż nigdy się nie kończy. Gdzie bycie nomadem, ciągle w drodze to jedyna możliwość przeżycia i dotrwania do końca. Aż do śmierci.

Desperacja5. „Desperacja” Stephen King („Desperation”)

Kolejna rewelacyjna powieść króla grozy dla wszystkich tych naiwnych podróżników, którzy wierzą, że w drodze powrotnej nic złego już nie może się wydarzyć. Owszem może. King udowadnia, że czasami nawet zwykła kontrola policji na drodze może zamienić się w prawdziwy horror. I że lepiej trzymać się wytyczonej trasy, a nie na siłę wybierać nieznane skróty. Bo można przypadkiem natrafić na takie małe miasteczko jak Desperacja i na jego wyjątkowych mieszkańców.

Wszystkim moim Czytelnikom i Czytelniczkom życzę miłego i udanego odpoczynku, bez niepotrzebnych przygód 🙂

O.

„Cujo” Stephen King

Bombla_Cujo

„Tylko, że potwory nigdy nie umierają. Czy będzie to wilkołak, czy wampir, czy upiór, czy tajemniczy stwór z pustkowi. Potwory nigdy nie umierają. I potwór nawiedził Castle Rock znowu wiosną 1980 roku.”

Castle Rock to małe miasteczko w stanie Maine w Stanach Zjednoczonych. Trzeba dodać, że to miasteczko bardzo typowe. Z mieszkańcami charakterystycznymi właśnie dla takich miejsc w Nowej Anglii. Zazwyczaj spokojne, kryje w zanadrzu swoje mroczne i tajemnicze zakamarki . I ciemne, ukryte głęboko sekrety. Czasami ma się wrażenie, że Castle Rock przyciąga ciemność. Przyciąga zło. Przyciąga to, co czai się i tylko czeka na bezksiężycową noc, na słabą przesiąkniętą strachem psychikę wrażliwych dorosłych i dzieci, by nagle wyskoczyć. I zaatakować. Tak. Dokładnie takim miejscem jest Castle Rock. A jeśli jeszcze o tym nie wspomniałam, to twórcą tego wyjątkowego miasteczka jest nie kto inny tylko Stephen King. 

To właśnie tutaj zrodziła się kolejna legenda. Wykreował się z czeluści nowy potwór. Dotychczas ukryty w kilku komórkach i krwinkach połączył się z niewinną istotą i zrodził idealnego zabójcę. „Cujo”. Minęło już ponad trzydzieści lat odkąd pojawił się w literackim świecie King’a, a jednak wciąż pozostaje żywym wspomnieniem. I wraca w innych historiach mieszkańców Castle Rock.

Kim albo czym jest Cujo? Cujo to pies. Dokładnie bernardyn. Jeden z największych psów według kynologii. Jego właścicielami jest rodzina Camberów prowadząca warsztat samochodowy na obrzeżach miasta. Cujo pełni rolę psa pilnującego. I sprawdza się w tej roli perfekcyjnie. Jest tak olbrzymi, że nawet ci, którzy odwiedzają warsztat dość często wahają się, gdy Cujo wychodzi z obejścia albo siedzi w drzwiach stodoły. Porównywany jest do małego kucyka czy kudłatej góry. Jego charakter natomiast jest całkowitym przeciwieństwem wyglądu. Uwielbia dzieci. Daje się im ujeżdżać, jak na koniku. Pozwala wkładać rączki głęboko do pyska.  Tarmosić się za potężną kufę. Głaskać w nieskończoność. Wszystkie te „zabiegi” znosi z anielską cierpliwością. Bo w gruncie rzeczy Cujo ma duszę psiego anioła.

Tej nienaturalnie upalnej, strasznej wiosny wydarzyło się coś, co zamieniło tego łagodnego, kochanego psa w prawdziwego demona. Wypełniło go całkowicie i podmieniło. A zaatakowało nagle i niespodziewanie, jak atakują wszystkie najgroźniejsze istoty. Całkowicie przypadkiem, w trakcie pogoni za małym królikiem, Cujo został ukąszony przez zarażonego wścieklizną nietoperza. Prosto w nos. W najbardziej delikatne i narażone miejsce w ciele zwierzęcia. Od tej sekundy ugryzienia, gdy chore komórki zaczęły atakować układ nerwowy biednego bernardyna, Cujo zupełnie nieświadomie zaczął przekształcać się w potwora. No, może niezupełnie nieświadomie.

Bowiem Stephen King daje nam wgląd w myśli i odczucia Cujo. Pozwala nam podejrzeć prawdziwy charakter psa i z każdym kolejnym zdaniem widzimy, jak bardzo bezradny staje się on wobec postępującej szybko choroby. Jak zupełnie nie jest w stanie pojąć co się z nim dzieje. Nie rozumie, dlaczego nietoperz dziwnie pachniał, ale wie, że na pewno coś było nie tak jak powinno. Próbuje zmyć z siebie piętno „brzydkiego psa” za jakiego w swojej naiwności się uważa. Wie i rozmyśla w swojej wielkiej psiej głowie o konsekwencjach i boi się. A kiedy się boi szuka tego kogo kocha najbardziej, czyli CHŁOPCA (tak myśli o swoim młodym właścicielu Cujo).

Postęp choroby oznacza zanikanie prawdziwej dobrej natury potężnego bernardyna. Do tego nieznośny upał tylko przyspiesza metamorfozę. Zmiana w zachowaniu Cujo jest wyjątkowo gwałtowna i praktycznie od razu zauważalna. Nagle, na dniach, przestaje odczuwać głód i pragnienie. Z pyska zaczynają toczyć się strużki śliny. Jest mu niewygodnie z samym sobą. Wszystko go boli. Palące słońce razi w oczy. Jego samego to drażni. Czuje wewnątrz, że coś złego się z nim dzieje. Warczy na ukochanych właścicieli. Sam siebie tłumaczy w głowie złym samopoczuciem. Nadchodzą jeszcze większe upały. W miasteczku miejscowa wieszczka przepowiada nadchodzące zło. A Cujo zmienia się nieubłaganie. Jego myśli stają z dnia na dzień bardziej chaotyczne i niezrozumiałe. Zapachy nakładają się jeden na drugi. Przestaje je rozpoznawać, tak samo jak przestaje rozpoznawać jego własne znajome, domowe otoczenie. Wie tylko, że kiedyś kochał CHŁOPCA. Wszystko wydaje się być przeciw niemu, a rana na nosie zaognia się i boli jak nigdy dotąd.

Ostatnim stadium choroby jest zanik prawdziwego Cujo. Jego tożsamość zostaje całkowicie wycofana. Głęboko ukryta. Umierająca i zagubiona w nie swoim ciele. Wielki bernardyn zamienia się w maszynę do zabijania. Przed którą nie ma ucieczki. W głowie kołują mu się myśli o mordzie, rozrywaniu ludzi i smaku krwi. Z zewnątrz wygląda tragicznie. Jak smutna parodia tego pięknego psa, którym był jedynie kilkanaście dni wcześniej. Przekrwione, malutkie oczy, utkwione martwo w jednym punkcie. Lejąca się strumieniami z pyska piana. Wykrzywione w warkliwym uśmiechu wargi. Zyskuje nowy cel.  I on sam staje się nagle czyimś przeznaczeniem.

Jak to z legendami bywa utrwaliła się w Castle Rock i okolicach myśl, że Cujo od zawsze był potworem. Zawsze był zły. Zawsze groźny. Że od takiego gigantycznego zwierzęcia nie można było spodziewać się niczego innego. Niewiele osób pamiętało tego dobrego i kochającego psa, jakim był naprawdę. Jeszcze zanim pochłonęła go potworna choroba. Zanim zawładnęła jego ciałem i umysłem. Dla Cujo nigdy nie było ucieczki. On nigdy nie miał wyboru. Skradziono my wszystko i podmieniono to co uważał za najpiękniejsze na groteskowe, wykrzywione bólem. Ten prawdziwy Cujo zniknął wraz z nieszczęśliwym ukąszeniem. Umarł, gdy tylko przestały ustał ruch skrzydeł nietoperza.

Stephenowi Kingowi udało się w makabryczny sposób ziścić największy horror wszystkich właścicieli psów, którzy zdają sobie sprawę, że nawet najlepsza szczepionka przeciw wściekliźnie nie jest w stanie uratować zwierzaka przy niefortunnym ukąszeniu w okolice głowy.  Dziwnie i przejmująco udowodnić, że czasami może wydarzyć się coś całkowicie niezależnego od intencji samego zwierzęcia. Coś totalnie przypadkowego i do końca niewytłumaczalnego. I tym bardziej koszmarnego. Bo to co najbardziej budzi grozę w tej historii to fakt, że tak naprawdę Cujo

„nigdy nie chciał nikogo zabijać. Coś upatrzyło go sobie na swoją ofiarę – być może przeznaczenie, być może ślepy los, a może tylko choroba zwana wścieklizną, wyniszczająca układ nerwowy. Świadoma wola nie miała tu nic do rzeczy.” *

O.

* Użyte w tekście fragmenty „Cujo” Stephen’a King’a w tłumaczeniu Jacka Manickiego.

Potwory w ciemnościach

Bombla_HorroryJestem czytelniczką horrorów i lubię się bać. Inaczej nie sięgałabym  po ten gatunek. To oczywiste. Lubię przeżywać moje najskrytsze lęki i obawy. Rzecz jasna na niby. Pod kontrolą. Tak, żeby wyrzucić te emocje z systemu i nie martwić się już więcej.

Paradoksalnie, w prawdziwym życiu, staram się unikać sytuacji stresowych. Uciekać, zanim nadarzy się jakieś niebezpieczeństwo. Nie kuszę  losu. Bo wiem, że w ciemnościach i tajemniczych otchłaniach czają się rzeczy od mnie większe. Całkowicie niezależne.

Czytając, zgadzam się na ich istnienie. Wybieram powolne ich oswajanie, bo to pozwala mi chociaż na chwilę zdominować zło poza mną. Poczuć złudną przewagę. I pokonać samą siebie.

Co więcej, daje mi to wrażenie, że nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Jestem przygotowana na najgorsze. A nawet na to, co jeszcze potworniejsze. Ale to tylko wrażenie. Tylko cień i nieprawda. W tym obsesyjnym czytaniu horrorów i poddawaniu się strachom jestem uzależniona.

Uzależniona od zła i od okrucieństwa. Jestem podglądaczką najgorszych zakamarków ludzkiej natury. Baczną obserwatorką narodzin zbrodni. Cichym współwyznawcą tajemniczych kultów łamiących prawa natury. Poszukiwaczką paranormalnych zjawisk. Łowczynią duchów i wampirów. Alchemikiem okultyzmu.

Jestem opętana przez pragnienie poznania. By móc sobie wyobrazić „więcej”. Więcej wszystkiego. I karmić moje własne lęki. Przekraczać granice. Pokonywać kolejne tabu. Czytać jeszcze więcej. Jeszcze intensywniej. Bo nigdy nie przestaję się bać.

Nic tak dobrze nie wpasowuje się w moją teorię, jak czytanie opowiadań grozy. Opowiadania mają tą ważną zaletę, że występują w wersji combo. Dostajemy wiele historii naraz. Jeśli trafimy na dobrego opowiadacza, to każda z tych historii sprawi, że podskoczy nam mocno adrenalina. A na pewno jeszcze bardziej otworzy nam się umysł.

Ponadto opowiadania nie są przeciążone „niepotrzebnymi” wątkami i „uciążliwymi” pobocznymi bohaterami. Jeśli miałabym porównać opowiadania do jedzenia, to powiedziałabym, że to najlepszy fast food z możliwych. Albo, bardziej abstrakcyjnie, pralinka z pudełka pełnego cukierków o niezliczonych smakach. Rarytasik na jeden chaps. Bo już po jednym jesteśmy syci i zadowoleni. A zawsze można się jeszcze porządnie obeżreć i przeczytać na raz wszystkie 🙂

Specjalnie dla Was wybrałam pięć zbiorów opowiadań moich ulubionych pisarzy grozy, czyli Edward’a Lee, Jack’a Ketchum’a i Stephen’a King’a. Wszystkie przeczytane w przeciągu ostatniego roku. Wszystkie za jednym podejściem.

Krolestwo1. „Królestwo Spokoju” Jack Ketchum („Peaceable Kingdom”)

Najgorsze instynkty człowieka i trawiące nas lęki zebrane w jednym tomie. Po raz kolejny Ketchum sprawia, że strach wychodzić z domu. A na pewno nie warto ufać innym. Nawet tym najbliższym. Po przeczytaniu całości ma się wrażenie wyzucia z emocji. Że już nic nie może nas zmartwić. Prawdziwe królestwo spokoju. Ulubione opowieści z tomu to: „Karabin”, o konieczności poświęcenia tego, co kocha się najbardziej; „Pasować do Zbrodni”, o zemście idealnej; „Przesyłka”, o pewnym fanie filmów „snuff”; „Pudełko”, o głodzie i „Bliźniaki”, o miłości kazirodczej, bez granic.

Carnal2. „Carnal Surgery” Edward Lee (nieprzetłumaczone na język polski)

Jeśli powieści Lee są pełne seksu i nieuzasadnionej przemocy, to jego opowiadania, wręcz odwrotnie, są mocne, ale raczej bardziej filozoficzne niż krwawe. Zbrodnia i perwersja są tutaj powodem do rozmyślań, nie do przyciągania kolejnych ofiar. Każda historia dopracowana do perfekcji, z zaskakującą puentą. Ulubione to: „The Seeker”, o pisarzu (postać powracająca w twórczości Lee), poszukiwaczu prawdziwej natury człowieka; „Please Let me Out”, o sile obsesyjnej miłości; „Hands”, o fetyszu mordercy (spokojnie mogłaby być filmem z Kevinem Spacey w roli głównej) i „Table”, o niebezpiecznych seksualnych fascynacjach.

Skeleton3. „Szkieletowa Załoga” Stephen King („Skeleton Crew”)

Drugi tom opowiadań.  King jest mistrzem krótkiej formy. O ile w niektórych powieściach zatraca wątki i sens, w opowiadaniach (wszystkich) każdy element jest idealny. Są tylko te najlepsze i lepsze, nie ma gorszych. Ulubione z tomu (a wyjątkowo trudno wybrać) to: „Mgła”, ponadczasowa historia o strachu przed eksperymentami i o tym, co czyha na ludzkość w innym wymiarze; „Małpa”, o zabawce, która ma duszę; „Skrót Pani Todd”, o świecie w podróży na skróty; „Edytor Tekstu”, o rzeczywistości, którą można zmieniać; „Szkoła Przetrwania”, o tym, do czego zdolny jest głodny człowiek i „Babcia”, o rodzinnych tajemnicach, które nie miały prawa wyjść na światło dzienne.

disorder4. „Sleep Disorder” Jack Ketchum i Edward Lee (nieprzetłumaczone na język polski)

Dwóch pisarzy. Jeden tom opowiadań. Fuzja perfekcyjna. Pisali oddzielnie, by ostatecznie poprawić samych siebie, nawzajem. Połączenie odrębnych stylów dało bardzo mroczne, tajemnicze historie, które niełatwo zapomnieć. Bardziej do rozmyślań niż do strachu. A na koniec bonus: jak wyglądały historie napisane tylko przez jednego z pisarzy. Ulubione z tomu: „Love Letters From the Rain Forest”, o zranionym sercu w środku dżungli; „Masks”, o szukaniu nowych doznań seksualnych; „I’d Give Anything For You”, o poświęceniu siebie dla dobra miłości.

Czarna5. „Czarna Bezgwiezdna Noc” Stephen King („Full Dark, No Stars”)

Gdy rozum śpi budzą się demony… Cztery opowiadania o ciemnej stornie człowieczeństwa. Bez nadziei. Bez przebaczenia. Jak na razie jest w mojej czołówce opowiadań w ogóle. Żadnej skazy. Pozostawia poczucie olbrzymiego niepokoju. I niedosytu. Bo chciałoby się jeszcze więcej takiego Kinga. „1922”, o odmowie i spirali zbrodni, do której doprowadziła; „Wielki Kierowca”, okrutne i niebywale rzeczywiste, o pragnieniu zemsty za wszelką cenę; „Dobry Interes”, o tym, że nie ma prawdziwych przyjaciół, tylko zazdrośni wrogowie; „Dobrane Małżeństwo”, oparta na faktach próba wyjaśnienia, czy to możliwe, że najciemniej jest pod latarnią.

Wszystkie te opowieści, z każdego tomu, są sprawdzone i godne polecenia. Każda byłaby idealna do postraszenia. Najlepiej przed snem, gdy potwory czają się w ciemnościach. I tylko czekają, aż ktoś je zauważy.

O.

Smaczek literacki: „Doctor Sleep” Stephen King

„Doctor Sleep”, czyli sequel kultowego „Lśnienia” pojawi się na rynku dopiero 24 września. Ale już dzisiaj odbyła się premiera okładki do książki, którą dzielę się poniżej dzięki oficjalnej stronie Stephen’a Kinga 🙂

doctor_sleep_full

Jeśli kogoś ominął jeszcze wywiad z pisarzem o tej nadchodzącej powieści, to jest on do znalezienia tutaj:

http://wielkibuk.com/2013/02/02/smaczek-literacki-wywiad-ze-stephenem-kingiem/

A jeśli nie lubicie czytać wywiadów, to dzielę się blurbem „Doctor Sleep” również zapożyczonym z oficjalnej strony Kinga.

” On highways across America, a tribe of people called The True Knot travel in search of sustenance. They look harmless—mostly old, lots of polyester, and married to their RVs. But as Dan Torrance knows, and tween Abra Stone learns, The True Knot are quasi-immortal, living off the “steam” that children with the “shining” produce when they are slowly tortured to death.

Haunted by the inhabitants of the Overlook Hotel where he spent one horrific childhood year, Dan has been drifting for decades, desperate to shed his father’s legacy of despair, alcoholism, and violence. Finally, he settles in a New Hampshire town, an AA community that sustains him, and a job at a nursing home where his remnant “shining” power provides the crucial final comfort to the dying. Aided by a prescient cat, he becomes “Doctor Sleep.”

Then Dan meets the evanescent Abra Stone, and it is her spectacular gift, the brightest shining ever seen, that reignites Dan’s own demons and summons him to a battle for Abra’s soul and survival. This is an epic war between good and evil, a gory, glorious story that will thrill the millions of hyper-devoted readers of The Shining and wildly satisfy anyone new to the territory of this icon in the King canon.”

Zapowiada się mocno i bardzo mrocznie. Dokładnie za takim Kingiem mocno się już stęskniłam. Zapisuję się na pre-order i czekam z niecierpliwością 🙂

O.

Smaczek literacki: „Joyland” Stephen King

Bombla_JoylandZapowiedzKażdy fan Stephen’a King’a wie, że w tym roku czeka nas prawdziwe kingowe obżarstwo 🙂 We wrześniu wychodzi długo oczekiwany sequel „Lśnienia”, czyli „Doctor Sleep” ( o którym pisałam niedawno), a już w czerwcu premiera nowej powieści „Joyland”. Według zapowiedzi i pierwszych recenzji wydawców będzie to klasyczna mieszanka kryminału i horroru. Piękna, straszna i wzruszająca jednocześnie historia młodego studenta Devin’a Jones’a, który na letnie wakacje podejmuje pracę w parku rozrywki, tytułowym Joyland. 

Zapowiada się nie lada historia. Typowy kingowy klasyk, gdzie rzeczywistość będzie na zmianę mieszać się z przeszłością, a bohater będzie zmagać się z tajemniczymi i niewyjaśnionymi wydarzeniami.

A co wyjątkowego jest w „Joyland”? Przede wszystkim to, że wydawca, czyli Hard Case Crime, planuje wydać książkę tylko w wersji papierowej! Przynajmniej na początku i nie wiadomo, czy powstanie jej wersja elektroniczna. Niesamowicie retro, prawda? Przyczynił się do tego sam Stephen King, który powiedział, że „jako dzieciak uwielbiał takie wydania (…) i jeśli ktoś będzie chciał poznać powieść będzie musiał kupić prawdziwą książkę”. Z tej okazji powstała wyjątkowa, zaprojektowana i namalowana ręcznie okładka autorstwa Glen’a Orbik’a, który jest mistrzem okładek w stylu noir.

Dzięki Entertainment Weekly dzielę się z Wami okładką i zapraszam do podziwiana 🙂

joyland

A ja zapisuję się na pre-order powieści i czekam z niecierpliwością 🙂

O.

Smaczek Literacki: Wywiad ze Stephenem Kingiem

Bombla_StephenWywiadCzy wszyscy pamiętamy kultową opowieść o nawiedzonym hotelu, czyli „Lśnienie”? Jeśli pamiętacie i lubicie, i tak jak ja nie możecie doczekać się sequela pt. „Doctor Sleep”, to polecam najświeższy wywiad ze Stephenem Kingiem, który udostępniam dzięki portalowi Entertainment Weekly 🙂 Do znalezienia pod tym linkiem:

http://shelf-life.ew.com/2013/02/01/stephen-king-the-shining-doctor-sleep-preview/

Ukochany mistrz horroru daje, niemogącym się już doczekać fanom, wskazówki, książkowe ploteczki i zdradza niektóre elementy fabuły. Opowiada o tym, jak to jest powracać do postaci Danny’ego po prawie 35 latach od wydania „Lśnienia” i mówi o sequelach w ogóle. Zdradza też w jaki sposób wpadł na główny zalążek historii. Z zadziornym Kingowskim przymrużeniem oka zapowiada strach i terror, za którym sam już się troszkę we własnych powieściach stęsknił 🙂

Polecam!

O.

„Cmętarz Zwieżąt” Stephen King

Bombla_PetSemataryŚmierć to trudny temat. Mroczny i ciężki. Bardzo niepokojący. Ale trudno od śmierci uciec. Trudno się przed nią ukryć. Jeszcze trudniej przewidzieć. Kiedy umiera ktoś starszy łatwiej może pojąć przemijanie, ale kiedy umiera dziecko, zrozumieć nie sposób. Dawniej śmierć była towarzyszką codzienności. Umierały kobiety w połogu, niemowlęta przy porodzie, dzieci na choroby, mężczyźni na wojennym froncie… Mało kto dożywał sędziwego wieku. Śmierć była rzeczywistością. Dzisiaj jest inaczej. Od samego tematu śmierci pragnie się uciec, odwlec i zapomnieć. O śmierci się nie rozmawia, bo nie wypada. Nikt na śmierć nie czeka. Wolimy unikać wszelkich rozważań, żeby nie zapeszać i ukryć głęboko w zakamarkach nieświadomości. Ale kiedy wreszcie śmierć nadchodzi najtrudniej jest się z nią pogodzić.

„Cmętarz Zwieżąt” Stephena King’a (błędy są w pełni świadome, tytuł oryginału „Pet Sematary”) to opowieść o niemożności pogodzenia się z odejściem bliskich, ale także przede wszystkim próba odpowiedzi na pytanie: jak daleko posunie się człowiek, by cofnąć śmierć? Czy da się przed nią uciec? A może istnieje coś gorszego od śmierci?

Bezmiar tragedii w „Cmętarzu Zwieżąt” zaczyna się całkiem niewinnie, bo od przeprowadzki pewnej rodziny do małego miasteczka Ludlow w Maine. Każdy kto zna Stephena Kinga domyśla się, że w Maine nie ma normalnych miasteczek i zawsze w okolicach dzieje się coś dziwnego. Tutaj dziwna jest DROGA, przelotowa stanówka, na której, zginęło mnóstwo domowych pupili z okolicy. Nie bez przyczyny napisałam mnóstwo, bo faktycznie ta „droga” ma tendencje do dziwnego „przyciągania i kuszenia” małych bezbronnych istot. Drugim dziwnym elementem jest tytułowy „pet sematary”, czyli cmętarz zwieżąt, na którym miejscowe dzieci (stąd dziecięce błędy w pisowni) chowają zabite na drodze ukochane zwierzaki. Cmentarz znajduje się w pobliskim lesie, za domem bohaterów i  jest  trochę niesamowitym miejscem, które jednak przede wszystkim wywołuje strach w dorosłych.

To właśnie ten strach, próba ucieczki przed tematem śmierci, paradoksalnie przyzywa śmierć w powieści Kinga. Rachel, straumatyzowana w dzieciństwie przez długie umieranie starszej siostry, za wszelką cenę unika rozmów o śmierci ze swoją córką. Wpada w histerię, gdy trafiają przypadkiem na „cmętarz”. Dzieci mają tą wyjątkową umiejętność przyjmowania trudnych zagadnień w sposób naturalny i dziewczynka nie wykazuje paniki ani strachu, ale reaguje na zachowanie rodziców i histeria matki udziela się dziecku. King idealnie pokazuje, że strach przed śmiercią jest problemem przede wszystkim dorosłych.

Wizyta na „cmętarzu”, reakcja żony i zachowanie dzieci, wywołują na nowo w Louis’ie, głównym bohaterze (który jako lekarz ze śmiercią jest przecież zaznajomiony), lęk. A na ten lęk czekało przez wieki pewne miejsce ukryte daleko w lesie. Miejsce, które jest prawdziwym starym i odwiecznym cmentarzyskiem. Miejsce, które, jak mawiał H.P. Lovecraft, ma duszę. W tym wypadku to miejsce jest bardzo pierwotne i złe, leżące na dawnym terytorium plemienia Mi’kmaq. Według legendy, o czym niestety zbyt późno dowiaduje sie nasz bohater, cmentarz nawiedza teraz indiański demon Wendigo. Co prawda Indian już tam od dawien dawna nie ma, ale wiecie przecież, że jeśli znajduje się chociaż jedna osoba wierząca, to demon wciąż istnieje (według teorii z „Amerykańskich Bogów” Gaimana). A co wiemy o Wendigo? Wendigo to istota, duch, demon, która nawiedzała ludzi, zabijała i zmuszała do aktów kanibalizmu. Według podań, Wendigo jest zawsze w poszukiwaniu nowych ofiar i nigdy nie poprzestaje na jednej. Karmi się śmiercią i potrzebuje jej, chociaż jego czas już dawno przeminął.

Stąd DROGA i jej prawdziwy związek. Zwierzęta giną, przyzywane instynktownie przez dawnego demona lasu, jako jego ofiary. Chowane są w samym lesie, rytualnie przez dzieci, dla których śmierć to konieczność istnienia życia. W prosty sposób zamyka się koło wypadków. Ale kiedy ktoś próbuje śmierć oszukać, jak Louis? Kiedy w sztuczny sposób wypiera konieczność pogodzenia się z odejściem? Naturalny cykl zostaje zaburzony. To zaburzenie w opowieści Kinga (którą czytałam, jak legendę, historię, którą można dzielić się przez pokolenia) spowodowane jest kłamstwem i próbą ukrycia śmierci ukochanego kota córki.

Stephen King w typowy dla siebie, mroczny sposób pokazał, jak strach może przywołać nieszczęście, jeśli zachowane są odpowiednie warunki, odpowiedni czas, a przede wszystkim „idealne” miejsce. Miejsce przesiąknięte złem, starszym od zła, które znają współcześni. Takim, którego nie da pokonać, a jedynie ograniczyć i okiełznać znaną mu magią. Lawina tragedii w „Cmętarzu Zwieżąt”: śmierć Victora, śmierć Church’a, śmierć Gage’a, to nie jest przypadkowy ciąg zdarzeń, ale powiązany ciąg ofiar, spowodowany wywołanym strachem. Przeznaczenia w Ludlow nie można oszukać, bo po prostu przeznaczenie i los nie mają z tymi wydarzeniami nic wspólnego.  Jest tam tylko pradawna śmierć, a od niej nie ma ucieczki.

O.

P.S. Na dokładkę do lektury, specjalnie dla Was, moja ukochana piosenka „Pet Sematary” The Ramones, oparta w pełni na książce, z fragmentami z filmu pod tym samym tytułem:)

„And the night when the moon is bright.
Someone cries, something ain’t right…”

Zimowe Buki

Bombel_ZimoweLektury
Z uzupełnianiem domowej zimowej biblioteczki jest trochę tak, jak z uzupełnianiem zapasów spiżarni albo domowej lodówki:) Albo jak z gotowaniem. W obu przypadkach dobrze jest zaopatrzyć się wcześniej w wyczekiwane książki, by nie zostać zaskoczonym, jak ten biedny świerszcz z baśni La Fontaine’a.

Przede wszystkim sezon zimowy oznacza zapotrzebowanie na więcej, czyli na większe porcje niż zazwyczaj. Dlatego zimowy buk powinien być obfitszy, a nawet cięższy i tłustszy. Najlepiej porządna powieść. Na przykład dwu albo trzy-tomowa. Dla koneserów idealne na ten czas są wielotomowe sagi, albo wielkie serie wydawnicze. No bo dziwnie byłoby czytać malutki zwiewny tomik haiku, czy letnie, pachnące piaskiem opowieści przygodowe, kiedy za oknem zawieja i śnieżna zawierucha.

Najlepiej by było, gdyby taki zimowy buk zawierał o wiele więcej kalorii niż, powiedzmy, buk wiosenny. Konieczna jest wielowątkowość. Rozwinięta fabuła, historia opowiedziana z perspektywy różnych bohaterów. Dlatego klasyki literatury o tej porze roku czyta się z prawdziwą przyjemnością.

Taki porządny buk musi być koniecznie idealnie doprawiony. Sprawdzi się w takim wypadku bogaty język, trochę poetycki, trochę przestarzały, a który z pewnością będzie nam łatwiej teraz docenić, a który sprawi, że lektura będzie ciekawsza i smaczniejsza. A jeśli nie język, to z pewnością główny wątek: poważniejszy, filozoficzny wręcz, taki dzięki któremu zatrzymamy się na chwilę i zmusimy do refleksji.

Mając właśnie taką idealną książkę można spokojnie zaszyć się głęboko pod puchatym kocem, w wełnianych skarpetkach i z kubkiem gorącej czekolady z cynamonem w dłoni. I zatopić się w lekturze. W taki sposób sama celebruję czytanie w zimie i przyznaję się, że jest to moje ulubione zajęcie 🙂

Specjalnie dla Was wybrałam dziesięć zimowych buków, z różnych kategorii, sprawdzonych i przeczytanych przeze mnie w przeciągu kilku ostatnich zim. Polujcie i zajadajcie! Miłej lektury 🙂

O.

PożegnanieJesieni1. „Pożegnanie jesieni” Stanisław Ignacy Witkiewicz

Niesamowita i tragikomiczna opowieść o ludziach bez właściwości, których życie to historia upadku wartości i dekadenckich wybryków. Znudzeni światem, ostatecznie znudzeni samymi sobą i sobą nawzajem, w końcu próbują nadać sens własnemu życiu. Niestety za późno, bo akurat w momencie okrutnych zmian ustrojowych przechodzących przez Europę. Jakakolwiek przemiana staje się niemożliwa, gdy nadchodzi upadek indywidualizmu, a na Polskę naciera rewolucja społeczna. Wiktacy jest okrutny dla swoich bohaterów. Nie oszczędza ich, tak samo, jak nie oszczędziła tego pokolenia sama historia. Pozbawia ich nie tylko przeszłości, ale przyszłości. Nawet teraźniejszość nie jest już pewna. Piękna polska proza, pisana niespotykanym już dzisiaj poetyckim językiem nietuzinkowego twórcy. A na dokładkę galeria niezapomnianych postaci. I genialny Ziezio Smorski.

WichroweWzgórza

2. „Wichrowe Wzgórza” Emily Bronte

„Nie mogę żyć bez mojej duszy. Nie mogę żyć bez mojego życia.” Czytając tą nieszczęśliwą historię miłości wydaje mi się, że duchy Heathcliffa i Cathy wciąż krążą po angielskich moczarach. Nieukojone w tęsknocie za utraconym życiem i utraconą szansą na szczęście. To opowieść, w której od początku wiemy, że nie ma szansy na dobre zakończenie, bo zaczyna się od śmierci. Zbyt wiele smutku, zbyt wiele okrucieństwa… i ten wiatr na wrzosowisku…

Lackberg3. „Księżniczka z Lodu” Camilla Lackberg

Nic tak nie oddaje mroźnego zimowego klimatu, jak obraz pogrążonej w śniegu i skutej lodem Szwecji. A kiedy jest to małe, oddalone miasteczko na szwedzkiej prowincji może być już tylko ciekawiej. W ogóle Szwecja to miejsce idealne na dobry kryminał. Pierwszy tom opowieści (każdy kolejny to odrębna historia, którą łączą główni bohaterowie pisarka Erika Falck i policjant Patrik Hedström) to mroczne kompendium zbrodni, gdzie krąg podejrzanych z każdym krokiem zacieśnia się coraz mocniej. Camilla Lackberg umiejscowiła mroczną intrygę w rodzinnym miasteczku i dzięki temu w mistrzowsko przekonujący sposób ukazuje nam zamkniętą małą społeczność i czasami dziwne, czasami niepokojące relacje jakie zachodzą wśród jej mieszkańców.

Okladka_Gra o tron.indd4. „Gra o Tron” i saga Pieśń Lodu i Ognia George R.R. Martin

Pierwszy tom wielkiej sagi o nadchodzącej zimie. Zimie ludzkości, zimie królestwa i zimie całego świata. Fantasy doprowadzone do mistrzostwa, bo nie ma tu zbyt wielu elementów fantasy. Jest za to genialna opowieść. Fabuła wciąga tak, że można stracić oddech i nie przespać kilku nocy. Traci się również ulubionych bohaterów, na pęczki, bo pan Martin znany z tego znany, że postaci giną nagle i nieprzewidywalnie. A ja krzyczałam i płakałam i… nie mogłam przestać czytać.

próbnyłowca5. „Łapacz Snów” Stephen King

Śnieg. Las. Czterech przyjaciół, którzy co roku spotykają się na polowaniu, a których łączy niezwykła więź. I pewien uratowany przez nich dawno dawno temu bardzo chory chłopiec. Ale las się zmienia. Coś przybywa, by zniszczyć człowieka, wyżreć tkanki i zarazić potwornym wirusem. A wszystko się łączy, niczym w starym indiańskim amulecie. I nic nie jest przypadkowe. Straszne i porażające, jak to u Stephena Kinga.

zimamum6. „Zima Muminków” Tove Jannson

„Spali zawsze od października do kwietnia, tak bowiem czynili ich przodkowie, a Muminki przestrzegają tradycji.” A tutaj nagle Muminek budzi się w środku zimy i nie może zasnąć. Wokół śpiąca rodzina, pusty dom, a za oknem pierwszy w życiu śnieg. I zaczyna się zimowa przygoda. Jednak jak na muminkowe opowieści przystało nie ma tu pustej wesołości, czy spotkań, które nie niosą za sobą żadnych treści. Zima w Dolinie Muminków to czas samotności i melancholii. Czas tęsknoty za wiosną. Czas rozmyślania o śmierci, przemijaniu i o sensie życia. Czas Lodowej Pani i Buki, dla której zima to spełnienie marzeń i jej idealny świat. Uśpiona kraina nauczy Muminka pokory, spokoju i radości z małych codziennych spraw. I że czasami nie wszystko jest takie, jak się z początku może wydawać.

millen7. „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” i trylogia Millennium Stieg Larsson

Trylogia, która zapoczątkowała księgarski boom na szwedzkie thrillery. I nie ma się co dziwić. Mroczna historia bogatej szwedzkiej rodziny staje się pretekstem do obnażenia smutnej rzeczywistości. Niesprawiedliwość społeczna, brak tolerancji, nienawiść, okrucieństwo, dewiacje, niepohamowana przemoc… I uwikłane w intrygę i siebie nawzajem dwie postacie dziennikarz Mikael Blomkvist i zniszczona niepokorna Lisbeth Salander. Nie tylko klimat jest tutaj lodowaty, ale również ludzie i ich relacje. A na deser polecam ekranizacje: zarówno realistyczną trylogię szwedzką z Noomi Rapace w roli Lisbeth, ale także niewiarygodnie przejmującą pierwszą część „A Girl with the Dragon Tatoo” z Danielem Craigiem w roli Mikaela.

eco8. „Imię Róży” Umberto Eco

Odizolowane opactwo benedyktynów w mrocznym Średniowieczu, seryjny morderca braci zakonników, tajemnica antycznej księgi i biblioteka, jedyna taka na świecie, a w tle początki okrutnej inkwizycji. Buk Duży, aż prawie Wielki. Lektura obowiązkowa.

 

materie9. „Złoty Kompas” i trylogia Mroczne Materie Philip Pullman

Nie wiem kto w Polsce zdecydował się wypromować „Złoty Kompas”, jak i kolejne części trylogii „Zaczarowany Nóż” i „Bursztynową Lunetę” jako książki dla dzieci i młodzieży. Cykl ten ma z literaturą dziecięcą niewiele wspólnego, bo porusza tematy filozoficzne, metafizyczne, a przede wszystkim teologiczne. To historia wojny i rewolucji, która ostatecznie prowadzi do upadku Autorytetu, czyli śmierci Boga. Historia wędrówki, dojrzewania i podążania za przeznaczeniem, a także wielkiego poświęcenia. Buki nietypowe i inne, próbujące odnaleźć odpowiedzi na podstawowe pytania egzystencjalne.

hugo10. „Nędznicy” Victor Hugo

Zbliża się kolejna ekranizacja, tym razem w wersji opartej zarówno na powieści, jak i na musicalu. Sądzę, że zanim pobiegniemy do kina warto przeczytać samą powieść Hugo. Wielkie, epickie, bo czterotomowe dzieło to wyjątkowo smutna historia galernika Jean’a Valjean, który niesłusznie oskarżony o kradzież bochenka chleba, całe życie ucieka. Przed policją i nieugiętym komisarzem Javertem, przed swoją przeszłością, a nawet przed sobą samym. Jego walka o wolność (o uwolnienie własnej tożsamości) zbiega się z walką o wolność paryskiego ludu. Nędznicy to bogata, wielowątkowa historia o miłości, obsesji, zdradzie, nienawiści, ale przede wszystkim o miłości bliźniego i wierze w dobro człowieka i jego bezinteresowność. Hugo pozwala nam się zanurzyć w swój literacki świat, który wykreowany jest w sposób nie do podrobienia, jedyny w swoim rodzaju. „Nędznicy” to jednocześnie romans, powieść historyczna, powieść obyczajowa i powieść romantyczna. Arcydzieło, w którym każdy odnajdzie coś dla siebie.