Te 5 książek MUSISZ przeczytać w papierze!

Moi Drodzy!

Otwieramy szampana, wiwatujemy w głos, podskakujemy radośnie, bo obchodzimy ŚWIĘTO PAPIERU! Papier, chociaż dzisiaj nie jest już tworem drzewnym, a tworzony jest z celulozy syntetycznej (upada tym samym ekologiczny mit i nie musicie mieć już wyrzutów sumienia, że tak lubicie zbierać papierowe książki!), wciąż jest książkowym symbolem, zachwyca fakturą, zapachem, ma w sobie magię. Poświadczyć mogą to wszyscy zwolennicy książki tradycyjnej oraz wszyscy ci, którzy uwielbiają piękne, książkowe, papierowe wydania.

O ile sama uważam, że nie liczy się forma, tylko opowieść, to przyznaję bez bicia, że istnieją takie tytuły, które po prostu stworzone są do swojej papierowej formy. Czytaj dalej

TOP 5 POTWORÓW Stephena Kinga

Moi Drodzy,

21 września to data wyjątkowa dla wszystkich miłośników tradycyjnej grozy w starym, dobrym stylu to urodziny Króla Horroru, czyli Stephena Kinga. W tym roku obchodzimy 70. rocznicę i z narastającym napięciem wyczekujemy jesiennych premier spod jego pióra powieści Śpiące Królewny, którą napisał razem z synem Owenem Kingiem, oraz opowiadania Pudełko z guzikami Gwendy razem z Richardem Chizmarem. W nowym roku nadchodzi The Outsider, a to oznacza, że my, fani prozy Stephena Kinga, nie możemy czuć się zawiedzeni.

Aby uczcić ten wyjątkowy dzień (w końcu 70 urodziny to poważna sprawa), w ramach hip hip hurra urodzinowego w Bezsenną Środę, razem z portalem Okiem na Horror przygotowaliśmy dla Was:

TOP 5 POTWORÓW STEPHENA KINGA

Nie ukrywajmy Stephen King to przede wszystkim strach, który zaszczepia w naszych sercach. Czytaj dalej

TOP 5 WAMPIRÓW w literaturze

Moi Drodzy,

Niech tradycji stanie się zadość w tę Bezsenną Środę jak nigdy dotąd muszę wykrzyknąć głośno i wyraźnie: BO KREW JEST ŻYCIEM!

Dzisiaj będzie o wampirach. O krwiopijcach w literaturze. Fascynujących, ujmujących, zepsutych do cna. O martwych sercach, ostrych kłach i nienasyconym pragnieniu. Wampirach, które w historii narobiły niemało zamieszania, stając się ikonami popkultury.

Czytaj dalej

„Wampir” John William Polidori

Bombla_Wampir

Pamiętny wieczór 1816 roku, gdy w Villi Diodati nad Jeziorem Genewskim spotkało się kilkoro niezwykle zdolnych przyjaciół, przeszedł do historii literatury, jako jeden z najbardziej płodnych w wyjątkowe i nowatorskie pomysły fabularne. Przyniósł on nie tylko kultowego „Frankensteina” autorstwa Mary Shelley, ale także zamysł utworu równie niesamowitego, który lata później zainspirował Brama Stokera do napisania „Draculi”. Dzieła może nie tak przełomowego, jednak niebywale intrygującego, którego autor zaczerpnął wampiryczne idee nie od byle kogo, bo od jednego z najznamienitszych poetów wszech czasów, jakim był lord George Byron. Mowa o „Wampirze” Johna Williama Polidori, który towarzyszył  swojemu znamienitego przyjacielowi w podróży do Szwajcarii i tamtej mrocznej nocy podjął literackie wyzwanie rzucone wszystkim zgromadzonym w willi. 

Wokół powstania „Wampira” krążą różne plotki i niedomówienia. Według zapisków Mary Shelley, podczas pobytu nad Jeziorem Genewskim, Polidori napisał krótką nowelę o „damie z trupią czaszką zamiast głowy”, jednak opowieść ta zaginęła, a dziwny motyw nie pojawił się nigdy więcej w jego twórczości. Jednak tamtego wieczora faktycznie powstała króciutka etiuda, literacka miniatura pióra lorda Byrona zatytułowana „Pogrzeb”. Tą historią zainspirował się Polidori, wykorzystał główny wątek i opublikował w trzy lata później, w 1819 roku, swoją pełną wersję zatytułowaną „The Vampyre. A Tale”, która z nieznanych powodów została opublikowana właśnie pod nazwiskiem Byrona. Skutki dziwnej pomyłki odczuwali obaj przez lata, bo do wielu nie mogło dotrzeć, że to nie genialny poeta jest autorem tej historii. Dzisiaj wiemy już, że tekst z pewnością powstał z ręki Polidoriego i pomimo otaczających go kontrowersji jedno jest pewne – Polidoriemu udało się wprowadzić postać wampira i towarzyszący tej postaci mit do literatury romantycznej, w której, od tamtego momentu, zadomowił się na dobre.

Opowieść „Wampir” rozpoczyna się pewnej srogiej zimy, podczas londyńskiego karnawału i gorącego sezonu balowego, gdy na salonach pojawia się nietypowy dżentelmen – lord Ruthven. Osobliwy, przystojny, o surowym, martwym spojrzeniu potrafił zgasić wszelką, bezmyślną radość, a także uwieść wszystkie otaczające go kobiety i panny. Swoją zimną, nieokiełznaną osobowością zafascynował znudzone, arystokratyczne towarzystwo, które zapraszało go do swojego grona przy każdej możliwej okazji. Najbardziej interesował on kobiety (i wzajemnie), które otaczały go wianuszkiem i uwielbiały patrzeć na jego pełne pogardy, wybledzone oblicze. Brylował od niechcenia, ot tak, bo potrafił. Wiedział, jak i do kogo się odzywać, by wzniecić uwielbienie, a jednocześnie wzbudzał szacunek, a nawet miejscami strach.

Wszystko to było jedynie sprytną maską, którą „nosił” na potrzeby przypodobania się w odpowiednim towarzystwie, zastawienia pułapki na swoją ofiarę i strącenie jej w otchłanie potępienia i hańby. Prawda o nikczemności lorda Ruthvena wychodzi podczas jego podróży do Rzymu i Aten, którą zorganizował i wybrał się wraz ze swoim nowym, młodym i niezwykle niewinnym przyjacielem nazwiskiem Aubrey. Ten obserwuje czujnie swojego towarzysza i zauważa, że wszystkie najgorsze plotki i pomówienia okazują się być jak najbardziej prawdziwymi. Postanawia zerwać z Ruthvenem wszelkie kontakty, na co ten przystaje i wydaje się zniknąć na dobre. Ale niebawem lord Ruthven powraca. Znienacka, ponownie wkracza w życie biednego Aubreya i tym razem nie ma zamiaru mu odpuścić. Doskonała, wręcz idylliczna egzystencja młodzieńca zostaje zburzona, a spokój jego i wszystkich bliskich jego sercu –naruszony na zawsze.

Kim jest lord Ruthven? To istota, a raczej anty-człowiek. Mizantrop, który żywi niesmak i urazę do gatunku ludzkiego. Pod pretekstem obrzydzenia do wyuzdania i upadku moralności, sam przyczynia się do zguby wielu kobiet. Bawi się konwencją, żongluje umiejętnościami uwodziciela, łamie serca, a wszystko to wyłącznie dla własnej przyjemności. Jest niebezpieczny, mroczny i nosi w sobie głęboką tajemnicę, więc w tym kontekście jawi się jako doskonale byroniczny. Tylko że nawet ta przyjemność wydaje się być niepełna. Bohater Polidoriego jest rozwiązły do granic możliwości, a jednak zimny i zdystansowany. Czerpie jedynie tymczasowe zadowolenie z oddawania się rozkoszy. On się nie uśmiecha, ale szczerzy w zadowoleniu, jak nasycone zwierzę, by po chwili od nowa pogrążyć się w apatii i powrócić do pierwotnego stanu. Jego rozwiązłe do granic możliwości życie to tylko wymówka dla postępującego znudzenia i niezadowolenia. Tym samym lord Ruthven staje się doskonale sadyczny – suwerennie potworny.

Wampir w utworze Polidoriego to nikt inny jak człowiek integralny w doskonałej postaci. Jedna z pierwszych gotyckich istot, wtłoczonych w nową epokę, w której odnajduje się, a jednocześnie od której odstaje, bo nigdy nie będzie w stanie się w pełni przystosować. Pozostanie na wieczność innym, który żyjąc „teraz” na zawsze uwikłany jest w przeszłość. Ruthven jest wyznacznikiem poprzedniej epoki, natomiast sadyczny libertynizm okazuje się ponadczasowy. Wampir, tak jak człowiek integralny, jest centrum swojej egzystencji, jej jedynym panem i głównym podmiotem, bez Boga, czy wyższego władcy, którego na zawsze odrzuca. Jego głównym celem jest obalanie kolejnych barier i nieskończona transgresja pragnień. Z założenia jest już nadczłowiekiem, bo ogarnięty ostateczną formą egoizmu przekracza wciąż na nowo samego siebie, swoje człowieczeństwo i związaną z nim śmiertelność – odradza się wciąż na nowo.

Podobno postać lorda Ruthvena skrywa w sobie wiele cech samego lorda Byrona, a Polidori wtłoczył te cechy w swojego bohatera na złość przyjacielowi.  Jeśli tak było naprawdę, to Byron będąc pisarzem na wskroś romantycznym, sam przypominał niejako bohatera z poprzedniej epoki. Zalotny, niebezpieczny, uwodzicielski… Łatwiej zobrazować tymi słowami Valmonta z „Niebezpiecznych związków” Laclosa niż ułożonego, grzecznego dziewiętnastowiecznego dżentelmena rodem z powieści Jane Austen. Idąc tym tropem, każdy wampir, czy inny gotycki wymysł, staje się anty-bohaterem codzienności. Kimś, kto obrazuje wszelkie cechy tłumione przez dogmaty nowej, „lepszej” epoki. Kimś kto, będąc zakotwiczonym w przeszłości, czeka, by znowu się odrodzić i tworzyć przyszłość. Czyhając w ciemnościach na nowy, doskonalszy świat.

O.

„Dracula” Bram Stoker

Bombla_Dracula

 

„For the blood is the life.”

„Dracula” Bram Stoker

Mit wampira to jeden z najstarszych mitów towarzyszących człowiekowi. Także jeden z najbardziej uniwersalnych, bo wzmianki o „krwiopijcach” w trupich ciałach odnaleźć można w każdej kulturze świata i w legendach każdej cywilizacji. Jak sam wampir, jego mit jest nieśmiertelny i ponadczasowy. Powraca zawsze pomimo mijających stuleci i historycznych przewrotów. Łączy w sobie folklor, kulturę popularną, masową i wysoką. Łączy w sobie to co na styku ludyczności i elitarności,czyli zagadnienia pozornie nie mające ze sobą nic wspólnego . Dotyka tego co człowiekowi najbliższe, czyli śmierci, a jednocześnie tego co niedoścignione i nieuchwytne, czyli nieśmiertelności. Tradycyjny wizerunek wampira fascynuje, a jednocześnie odpycha, bo nadaje mu właściwości istoty doskonałej, oscylującej na granicy największego tabu.

Powieść „Dracula” Brama Stokera, wydana w 1897 roku to zdecydowanie jedna z najsłynniejszych, a jednocześnie jedna z pierwszych powieści, która za głównego bohatera obrała sobie postać wampira. To także jedna z najczęściej wykorzystywanych historii w popkulturze , bo dzięki wizerunkowi Draculi utrwalił się ten najbardziej tradycyjny obraz wampira anty-bohatera tj. istoty bladej, wysokiej, o wystających zwierzęcych zębach i długich, nienaturalnych rękach, polującej na swoje ofiary pod osłoną nocy, we wtórze wycia wilków. Istoty mrocznej, tajemniczej i całkowicie niesamowitej, bo nieumarłej, zawieszonej gdzieś pomiędzy życiem i śmiercią. Co więcej, łączącej w sobie cechy ludzkiej cielesności i paranormalnej, niezrozumiałej eteryczności. Dracula jest straszny, a jednak niezwykle kuszący, bo sam sobie stał się Bogiem. Nie odpowiada przed nikim, a prawa jakimi musi się kierować są wyłącznie pradawnymi prawami natury, matki-ziemi, do której musi powracać, by odnawiać swoją ludzką postać.

Wampir, a przede wszystkim Dracula, widziany jest w wielu współczesnych omówieniach teoretycznych jako bardzo silna metafora wszelkiej seksualności i rozbuchanego erotyzmu niosącego za sobą śmierć. I o ile z jednej strony, będąc odpowiednio ukierunkowanym myślowo, można w ten sposób odbierać wampiryczną legendę, o tyle dla mnie bohater Stokera jest raczej symbolem nieuchwytnej nieśmiertelności. Czymś na pozór odwróconego symbolu przemiany, jakim jest w mitologii chrześcijańskiej Graal, bo przemiany, która prowadzi ku wiecznej ciemności, a nie zbawieniu, czy doskonałości. Chyba, że zbawienia poszukujemy w kulcie śmierci i w przeżywaniu swojej śmiertelności raz za razem, wybierając się na kolejne łowy. Tym samym, Dracula jest symbolicznym antychrystem, kimś stawianym przeciw siłom dobra, bo zamiast dawać życie, on to życie symbolicznie odbiera i całkiem dosłownie pożera, wysysając życiodajną energię.

Hrabia Dracula, którego poznajemy poprzez dzienniki Jonathana Harkera i jego podróż do zamczyska w Transylwanii, jest istotą, której życie wieczne mija na terroryzowaniu okolicznych wiosek i polowaniu na zagubionych wędrowców. Od lat szykuje się do wyjazdu do Londynu, dzięki któremu mógłby chociaż na moment uciec od monotonii wiecznej codzienności i znowu mieć powód, by stać się młodym, w swej dawnej postaci. Koniec wieku dziewiętnastego wydaje mu się być idealnym czasem na rozpoczęcie tej wyjątkowej inwazji. Niestety, przebywanie w oswojonej izolacji, w miejscu bardziej średniowiecznym niż nowoczesnym, sprawiły, że nie wziął pod uwagę istotnego czynnika nowego świata, czyli postępu. Dla Draculi wszystko jest proste – przemienia się, nieważne czy w mgłę, wilka, nietoperza, czy człowieka, wybiera swoją ofiarę, omamia ją i pożywia się, zostawiając za sobą jedynie trupa. Jest typowym drapieżnikiem, zdobywcą, którego taktyka odnosi się tylko do kilku głównych zagadnień.

Londyn otwiera przed nim morze nieznanych do tej pory możliwości. W wielkim mieście pozostaje anonimowy, a to sprzyja jego krwawej naturze. Od lat planuje swoją podróż i z wielką pieczołowitością wykonuje kolejne kroki, które mają doprowadzić go do zdobycia ostatecznej kontroli. Rozpoczyna od zakładu dla obłąkanych, w którym infekuje swoją niezdrową obsesją Renfielda, jednego z nielicznych owładniętych pragnieniem nieśmiertelności. W tym Dracula i on są właściwie identyczni, bo o ile Dracula jest typowym antropofagiem, czyli istotą żywiącą się ludźmi, to Renfield ma symptomy zoofaga. Wierzy w ciąg powiązań pomiędzy wysysaniem życiodajnej energii z mniejszych, słabszych istot, jak muchy, czy ptaki, a wydłużaniem sobie swojego życia w nieskończoność. Cierpi na oralną manię pożerania żywych zwierząt, co w odróżnieniu od prawdziwego wampira, kończy się dla niego prawie śmiertelnym zatruciem niestrawionym wróblem. Zamysł jednak jest podobny, bo Renfield raz po raz powtarza, że „Krew jest życiem” i pragnie naśladować swojego pana, by zyskać nieśmiertelność.

„Draculę” Brama Stokera można czytać na wiele sposobów. W ten najbardziej dosłowny, jako powieść przygodową, gotycką, z elementami horroru, w której bohaterowie zbierając swoje siły, w akcie zemsty, organizują polowanie na potwora i pokonują go, a wszystko kończy się dobrze i szczęśliwie. W takiej odsłonie ta historia jest jak najbardziej adekwatna, bo pozostawia czytelnika po części nieświadomego późniejszych konotacji kulturowych, a tym samym nie ukierunkowuje go od samego początku na dany temat i pozostawia otwarte pole do interpretacji. Drugim sposobem odczytywania tej powieści jest oparcie się na jednym kluczowym zagadnieniu, którego poszlak i śladów można się doszukiwać przez całą powieść. Takich zagadnień przez lata zrodziło się mnóstwo, a oparte są na wszystkich możliwych interpretacjach, jakich dokonano od pojawienia się tego kultowego wampira w kulturze popularnej i masowej.

Dzisiaj mit Draculi, a raczej mit wampira jako dominującego potwora, został niejako wypaczony , rozciągnięty i dopasowany do ideologii naszych czasów. Coś jest jednak w stwierdzeniu, że historia ludzkości od wieków idzie w parze z historią wampiryzmu. Nosferatu dopasowuje się do nowych prądów intelektualnych, artystycznych i literackich. Uzupełnia luki, wnika w popkulturę i kulturę masową. Współczesne wampiry zostały odarte z tajemniczości. Nie izolują się już od zwykłych śmiertelników. Stały się miejskie. Podziemne, a jednocześnie niezwykle nam bliskie. Już bardziej ludzkie niż potworne. Niby istoty nocy, a jednak jeszcze bardziej widzialne i łatwe do rozpoznania. Po części zatraciły naturalne instynkty. Poszukiwanie ofiar i przekraczanie granic nieśmiertelności przestało być celem samym w sobie. Egzystencja bez barier, na pograniczu szaleństwa i brawury. Wszystko to w duchu rozwiązłości seksualnej, rozszalałej namiętności, a nawet miłości, co przecież jest domeną człowieka, a nie potwora.

Co więcej krew również straciła na swojej życiodajnej symbolice. Bo współczesne wampiry nie do końca chcą żyć. Miotają się w sobie i prowadzą wewnętrzne walki. Odrzucają status istoty spoza czasu, wszechmocnej i wszechwładnej. Odrzucają naturę, z którą są tak blisko związani. Ich dar, jakim było życie wieczne, nagle stał się w ich oczach ostatecznym przekleństwem. Toczą egzystencjalne bitwy, eksperymentują z najnowszymi zdobyczami techniki, by nadać sobie od nowa sens. Wampiry straciły status odwiecznego zła. Straciły status innego. Niewielu z nich można nazwać nowym wcieleniem antychrysta, a tym był właśnie stokerowski hrabia Dracula. On nie kochał. Nie pragnął nikogo. Przynajmniej nie dosłownie. Znał swój cel i nie żałował swojego wyboru. Nieśmiertelność to jedyne do czego dążył. Jedyne czego potrzebował, by zarazić sobą cały świat i by zawładnąć umysłami innych. Nieważne w jakim ciele. Nieważne w jakiej postaci. Bo prawdziwy potwór, ten mityczny, czerpiący z najgłębszych lęków człowieczeństwa, na zawsze pozostanie potworem i nic nie będzie w stanie go ujarzmić.

O.