Jakiś czas temu, całkiem niedawno, przeczytałam, że z opowieściami należącymi do tak zwanego kanonu jest problem. Co prawda sama takiego problemu nie mam i nigdy nie doświadczyłam, ale problem jest. Nie tylko u nas, w Polsce, ale także na świecie. Od czasu do czasu wybucha internetowo-medialna bitwa, w której każdy z uczestników czuje potrzebę zmiany i pragnie narzucić swoje zdanie innym, za wszelką cenę. A kilka dni później burza cichnie, a walczący wycofują się za swoje mury i marudzą pod nosem, bo po raz kolejny nie rozwiązano żadnych znaczących kwestii. Pozostaje napisać kolejny esej, mądrą rozprawę, a resztę zakopać pod dywan.
Z kanonem walczą wszyscy (uczniowie i ich rodzice, nauczyciele, studenci, wykładowcy, a na końcu politycy) i zapierają się, że kanon jest „fe”, w ogóle „fuj” i trzeba go zmienić, dopasować i uwspółcześnić. Tylko wtedy kanon nie byłby już kanonem. Po prostu byłaby to nowa lista lektur, również obowiązkowych. Super nowoczesna, a może nawet postmodernistyczna. A jak wszyscy wiemy, postmodernizm jest bardzo w modzie i trwa w historii literatury niezmiennie od lat dwudziestych XX wieku aż do dzisiaj i pewnie wybitni krytycy literatury przedłużą mu życie o kolejne lat sto. Wszyscy będziemy postmodernistami i tylko czytanie postmodernistów będzie godne uwagi.
A teraz bez żartów. Mark Twain powiedział kiedyś, że „Klasyka to książki, które każdy chciałby znać, a nikt nie chce czytać”. Minęły lata i doszło do tego, że już samo poznanie tych historii stanowi dla ludzi barierę nie do pokonania (a sam Mark Twain bywa uznawany za nudnego)! To właśnie dlatego, gdy pojawia się na horyzoncie temat kanonu zaczynam nerwowo podrygiwać. Troszkę miotać się w sobie. Oburzam się. Stąd poruszenie tematu na Buku. I zastanawiam się… Czy wszyscy nagle postanowili zapomnieć skąd pochodzi ta cała postmodernistyczna gorączka? Że bez znienawidzonego i od lat traktowanemu po macoszemu kanonu w ogóle nie miałaby racji bytu? Bez klasyki literatury (bo kanon jest klasyką i podstawą) współczesność byłaby niczym wyciągnięta z pustej nicości i znaczyłaby tyle co nic? Każda historia, każdy jej najmniejszy element byłby zawieszony w pustce, jakby nic nie znaczący? Symbolika płaska i nieodgadnięta? Problematyka jednowymiarowa i po prostu bezosobowa? A może zdają sobie z tego sprawę, tylko już im nie zależy? Znudzeni są jednostajnym, od lat nic nowego nie wnoszącym dyskursem literackim, a zmiana kanonu wydaje się być jedyną drogą do odświeżenia zastałych postaw?
W takim razie czym dla czytelnika jest kanon? Z czego składa się ta cała klasyka literatury? I w końcu, dlaczego sprawia tyle boleści i cierpienia?
Według mnie, kanon literacki jest podstawą tradycyjną i kulturową, którą powinien poznać każdy uczeń i student w trakcie swojej wieloletniej edukacji. W jego skład wchodzą wszystkie te nielubiane pozycje, od „Bogurodzicy” i „Beowulfa” zaczynając, przez „Boską Komedię i Shakespeary idąc i kończąc na „Przedwiośniu” czy „Sklepach Cynamonowych”. A zahaczając po drodze o wszystko inne. O poezję, prozę i dramaty. Tak naprawdę nie powinno być tutaj miejsca na „nie lubię”, czy „nie podoba mi się”, bo kanon jest ważny z innych względów niż tylko subiektywny odbiór czytelnika. Poza tym, powiedzmy sobie szczerze: dlaczego kilkuletnie, czy kilkunastoletnie dziecko miałoby oceniać i wybierać pozycje z kanonu?
Gdy mowa o klasyce należy obalić kilka mitów. Te mity powstawały od lat, spiętrzały się i stanowią argumentację dla wszystkich cierpiących od nadmiaru nauki i czytania klasyki literatury.
Po pierwsze, książki należące do kanonu są przestarzałe i nijak mają się do współczesności. Nieprawda. Spójrzmy na dzisiejsze bestsellery i przemyślmy sytuację. Bez „Beowulfa” nie byłoby „Wiedźmina” Sapkowskiego. Bez romantyzmu nie miałby sensu zaistnieć bladolicy Edward ze „Zmierzchu”. Bez tzw. powieści kobiecej XVIII wieku typu „Roxana” Daniela Defoe, czy „Księżnej de Clèves” Madame de la Fayette (niestety), szarooki Grey z „Pięćdziesięciu Twarzy Grey’a” E.L.James nigdy by nie powstał. Nie wspominając o Shakespearze, bez którego wiele dzieł literackich nie miałoby sensu albo po prostu by się nie pojawiło. Literaturą kierują bowiem takie same zasady i mechanizmy, jak wszystkim innym. Jest przyczyna i jest skutek.
Po drugie, książki z kanonu napisane są archaicznym, niezrozumiałym już językiem. No tak. Może lepiej byłoby, gdyby Charles Dickens ograniczyłby się do kilku prostych zdań, podparł je obrazkami i dodał emotikonki, a nie wypacał te kilkaset niepotrzebnych stron? Problem nie leży w długości dzieła i trudności języka, ale w samym odbiorcy. Zauważmy, że z pokolenia na pokolenie skupienie uwagi jest coraz krótsze. Dzieciaki (i dorośli coraz częściej również) nie są wstanie zawiesić wzroku na tekście dłużej niż półtorej minuty. Jak nie są bombardowani hasłami i obrazkami, to po chwili nie wiedzą gdzie są i co się wydarzyło. Tekst do czytania, klasyczny, taki wymagający myślenia i włączenia procesu zwanego wyobraźnią może tylko pomóc, a z pewnością nie zaszkodzić.
Po trzecie, obowiązkowość kanonu jest nudna i w szkole dobrze byłoby omawiać książki nieobowiązkowe. Tu następuje paradoks, bo wszystko co narzucone z góry staje się obowiązkowym z założenia i nie da się tego przeskoczyć. Pozostaje nie buntować się, ale skupić i zrozumieć, że nawet życie codzienne wiąże się z przestrzeganiem praw i wykonywaniem pewnych czynności regularnie. Więc czemu nie dostosować się także do czytania?
A nad tym wszystkim góruje instytucja oświaty i można się załamać i płakać nad jej „nowatorskim” podejściem. W nowym spisie lektur szkolnych na ten rok dodano komentarz Sławomira Jacka Żurka, w którym wytłumaczył, dlaczego tak naprawdę lektury wcale nie są kanonem i wszystko zależy od pozycji nauczyciela:
„Otóż spis ten bywa przez opinię publiczną postrzegany jako kanon, co nadaje mu charakter ideologiczny i polityczny oraz wzbudza niepotrzebne emocje. Wielu przypuszcza, że wyznacza on hierarchię wartości nie tylko literackich, lecz także moralnych, światopoglądowych i społecznych. Tak jest jednak tylko w pewnym stopniu. Owszem, spis lektur stanowi dla młodego człowieka punkt odniesienia w jego poznawaniu kultury, nie można jednak zapominać, że w obecnej epoce funkcjonują różne źródła informacji, a szkoła – co należy podkreślić z przykrością – nie jest wśród nich autorytetem. (…)Dlatego szkolny spis lektur to bardziej propozycja hierarchizacji niż gotowa hierarchia i dlatego też w swej istocie nie jest kanonem. (…)należy w jak największym stopniu dopuścić możliwość wyboru poszczególnych pozycji przez nauczyciela lub (…) przez nauczyciela wespół z uczniami.”*
Wszystko pięknie. Ręce umyte. A odpowiedzialność w delikatny biurokratyczny sposób przeniesiona na nauczycieli. I nic się nie zmienia. Tylko niektóre książki znikają po cichutku ze szkolnych ław, a na lekcjach część z nich nigdy nie jest wybierana. Bo za trudne, za nudne, za długie, za „stare” i takie nie na czasie… Lepiej film obejrzeć. Albo zrobić lekcję wychowawczą i omówić PRAWDZIWE problemy. Jak napisał Michał Rusinek:
” Szkoła uczy czytać po to, by coś wykazać, na przykład, że Słowacki wielkim poetą był. Nie uczy nas czytać po to, byśmy w tym czytaniu coś dla siebie znaleźli. Coś, co nie będzie może tłumaczyło idei, nie będzie świadectwem epoki, ani wielkości Gombrowiczowskiego Słowackiego – ale będzie jakimś przekazem dla nas. Tu i teraz.”**
W tym względzie zgadzam się z panem Rusinkiem całkowicie. Tylko do nas samych należy czytanie klasyki. Otrząśnięcie się z przestarzałych terminów i odrzucenie negatywnego odbioru. Nie trzeba skazywać książek na banicję. Na margines. Zostawmy to szkołom, uniwersytetom, i innym instytucjom. Bo kiedy się zastanowimy, to zauważymy, że kanon jest nie tylko dla stałych czytelników, ale istnieje po to, by ludzie, którzy nigdy nie sięgnęli po książki i którzy już NIGDY po książki, jakiekolwiek, nie sięgną ( bo nie mają nawyku czytania, więc nie szukają tego rodzaju rozrywki) liznęli i poznali chociaż odrobinkę naszą kulturę i literacką przeszłość. Żeby mieli minimalną świadomość tego kim są, skąd się wzięli i dokąd zmierzają. Tak na zapas. Tak na przyszłość. Bo przecież już nikt nigdy ich nie uświadomi i w tej kwestii nie ma już kogo oszukiwać.
O.
*Cytat pochodzi z wykazu lektur szkolnych na rok 2012/2013 do zapoznania się pod tym adresem: http://gwo.pl/wykaz-lektur-obowiazujacych-w-roku-szkolnym-m302
**Cytat pochodzi z artykułu Michała Rusinka „Kłopoty z kanonem” dla portalu Xiegarnia.pl, który znajdziecie pod adresem: http://xiegarnia.pl/artykuly/klopoty-z-kanonem/
Nader zacnie, się podoba. 😉
Mądrze prawisz 😉 Należę do pokolenia, które liceum ukończyło w początkach nowego millenium więc pamiętam boje o Potop i przeprawy z Nad Niemnem. I choć wtedy wydawało mi się, że za dużo, że niepotrzebne to teraz sądzę, że kanon być musi – bo jak słusznie zauważasz bez niego współczesna kultura nie miałaby racji bytu. Moje jedyne zastrzeżenie to fakt, że w spisie lektur powinno uwzględniać się współczesne zjawiska literackie – granicę współczesności za moich czasów stanowiła Ewa Lipska. Pokolenie BruLionu znałam wyłącznie dzięki własnej ciekawości. Wiem, że mniej godzin poświęca się na lekcje literatury ale zawsze można znaleźć balans 🙂 Pozdrawiam!
Dziękuję 🙂 Widzę, że mamy podobne doświadczenia 🙂 Klasykę doceniłam dopiero na studiach filologicznych i zrozumiałam, że bez tego – no cóż… nie za wiele można ogarnąć 🙂
Oczywiście, że współczesna literatura powinna być uwzględniania, ale nie takie pozycje, jakie tak bardzo chcieliby mieć w „kanonie” współcześni licealiści, bo z tego typu lektur jedynie o sposobach pokazywania nagich klat i świecenia w słońcu można się nauczyć 😉
Dla nich pokolenie BruLionu to już jest prehistoria i nie wiadomo z czym to się je, niestety, a nasze licealne czasy to ich początki przedszkola 😉
Pozdrawiam
Świetny wpis, totalnie Cię popieram. Ja również nie miałam większych problemów przy czytaniu lektur szkolnych, bo właśnie wychodziłam z założenia, że pomoże mi to rozumieć literaturę współczesną i naszą kulturę w ogóle.
A „Chłopi” to bardzo dobra książka. Ok, trzeba się skupić, by ogarnąć język, ale co jest nudnego w książce o piciu, biciu i seksie :D? Myślę, że gdyby taki opis dać nastolatkom to mogłoby ich to zachęcić do lektury i pewnie zdziwili by się, że mowa o „Chłopach”…
Dziękuję 😀 Bardzo się cieszę, że również popierasz kanon 😀
No właśnie! To jest kwestia odpowiedniego podejścia. Jednak wszystkim tym którym nawet fajne podejście nie pomaga w poznaniu literackiej klasyki i książek w ogóle, to już nic więcej im nie pomoże. A szkoła jest po to, żeby to literackie minimum pokazać. Nadać kierunek. I kto będzie chciał sięgnąć dalej, ten zrobi to sam z siebie. Nie potrzebuje do tego poklepywania i dodatkowej zachęty 🙂
Dokładnie 😀 Jako polonistka czyli miłośniczka wszelakiej literatury naszego kraju – jakże bym mogła być przeciw kanonowi :D! Rzecz oczywista – nie każda lektura mi się podobała, ale uważam, że każdą warto było przeczytać. Choćby to po, by mieć własne zdanie na jej temat.
😀
Ja bronię zawsze kanonu własną piersią, to świetne książki, mądre i naprawdę ciekawe. Pochodząc z czytającej rodziny nie miałam odruchu – o lektura, musi być ohydna, zwykle znałam je wcześniej i już kochałam. Książki mojego życia składają się w dużej mierze z klasyki
Mam takie samo podejście, jak Ty 🙂 U mnie w domu książki również są od zawsze, więc nigdy nie oceniałam tekstu przez pryzmat obowiązku czytania. Lektura nie przypadkiem lekturą jest – nawet jak wydaje się nie wiadomo jak przeterminowana, to jej zadaniem jest przekazać uniwersalne prawdy, a one nigdy się nie starzeją. Denerwuje mnie okropnie to podejście dzisiejsze do „uwspółcześniania” na siłę kanonu i dziecinne teksty o dorzucaniu modnych akurat YA do listy lektur. Niestety, miasta kości, czy innych prochów nigdy nie będą miały tyle do przekazania co „Romeo i Julia” 🙂
Dobrze, że są tacy czytacze jak my, to zawsze głos rozsądku rozbrzmi z różnych stron 🙂