„Kraj, który Newman opisywał w Connecticut, Bostonie czy Nowym Jorku, nawet jemu zdawał się nieprawdopodobnie odległy. Nowa Fundlandia wydawała się zbyt sroga i groźna, zbyt prowokacyjna, zbyt ekstrawagancka, dziwaczna i przerażająca, by mogła być prawdziwa. Nieraz zaczynał podejrzewać, że już nigdy nie zobaczy tego miejsca, że istnieje ono tylko i wyłącznie w opowieściach, które nosił w głowie.”
Wyobraźcie sobie smaganą dzikimi wiatrami surową, skalistą krainę. Ziemia tam nie przyjmuje wcale plonów. Wszystko rodzi się z wielkim bólem, w męczarniach i pocie czoła. Korzenie sięgają surowego kamienia tuż pod powierzchnią luźnej, czarnej gleby. Pory roku nie istnieją tam raczej, tylko namiastka czasu wielkich lodów, głodu, oczekiwania na słońce, na zmianę z miesiącami ciepła, które na powrót pozwalają ożyć temu, co zasnęło przez zimę. Zawsze dmą pełne wilgotnej bryzy wiatry, niosące w swych morskich szponach szaleństwo i wrodzoną podatność na dziwność. Tajemnicę. Magię. Wokół kapryśny, bezkresny ocean, który daje i odbiera. Karmi i głodzi, jak mu się podoba. Przynosi radość, by w chwilę później sprowadzić wielkie nieszczęście. To kraina rybaków z dziada pradziada. Ludzi morza, dla których woda to ich życie i śmierć. Kraina wielorybów, które czasami samotnie wypływają na brzeg. Miejsce, które czasami wydawać się może zapomniane przez Boga, chociaż bogów miewała tam aż trzech. Pełna sprzeczności i sekretów głębin, niezwykła i nieodgadniona. Nowa Fundlandia.
Sagę o mieszkańcach tej wspaniałej, niemal mitycznej morskiej krainy snuje Michael Crummey w swojej wielokrotnie nagradzanej powieści zatytułowanej „Dostatek” (org. „Galore”). Mówi się, że jest w niej coś z latynoamerykańskiej wizji Marqueza. Podobno trochę tam również przepastnej narracji Faulknera. Nie warto jednak konfrontować tej książki z żadną inną, bo „Dostatek” to piękna historia sama w sobie. Wyjątkowa. Nie znajdziecie drugiej takiej, choćbyście przekopywali się przez dziesiątki tekstów. Nie potrzebuje nic nieznaczących porównań. Nie warto doszukiwać się analogii. Lepiej pozwolić wciągnąć się na głębokie wody przypowieści Crummeya. Dać mu szansę rozwinąć na naszych oczach dzieje ludzi zimnego morza, które przeniosą nas do rzeczywistości tak odmiennej od tej, którą znamy, że z trudem złapiemy oddech, gdy wyłonimy się na powrót spod jej powierzchni. Jest tu magia i tajemnica, okraszona religijną przypowieścią. Kotłuje się jawa ze snem. Obrazy realne, te jak najbardziej rzeczywiste, z tymi co są jedynie wyobrażone, nieprzynależące do świata spoza wyspy. Gdzie jest w tym prawda, a gdzie wyobraźnia okryta lodowym podmuchem?
Koniec kwietnia. Koniec nowofundlandzkiej zimy. Skute lodem wody zatoki pękają i otwierają nowy, lepszy sezon dla wymęczonych chłodem mieszkańców wybrzeży wokół Paradise Deep. Wygłodniali szykują się na wielką ucztę, gdyż dobry los wyrzucił im na brzeg sporej wielkości wieloryba. Na oczach dziesiątek gapiów zwierzę dokonało, a pierwsze nacięcie brzucha wyłoniło jego niezwykłą zawartość – mężczyznę. Nagiego. Bielusieńskiego. Niemal martwego. Człowiek ten, niemy, ledwie żywy, nazwany zostaje, w związku z nieznajomością szczegółów biblijnych przypowieści, Judą na cześć Jonasza, którego połknął wieloryb. I tak jak biblijny Jonasz, tak Juda okazuje się być wyjątkowym człowiekiem i to on zaczyna i kończy tę historię. Wraz z Judą nadciągają lata tytułowego dostatku, gdzie ryby same wciskają się na przepełnione już łodzie, a mieszkańcy po raz pierwszy od lat czują nadmiar i sytość, zamiast wycieńczenia i głodu. Juda, przynajmniej na pewien czas, staje się talizmanem Paradise Deep. Cudownym dziwadłem, które pomimo swoich upośledzeń, wzbudza radość i dziękczynność tam, gdzie się pojawi.
Jednak jak to z przypowieściami bywa, po latach dostatku muszą nadejść znowu lata niepowodzeń. Bo jak wszyscy wiemy dobrze – historia lubi się powtarzać, zataczać kręgi, by w końcu i tak powrócić do źródła. Postać Judy, który zaczyna i kończy „Dostatek”, tak naprawdę służy autorowi do opowiedzenia rodzinnej sagi dwóch rodów z Paradise Deep – rodzin Devine’ów i Sellersów. Na ich czele stoi skuta wieloletnią nienawiścią para seniorów: Wdowa po Devinie i Królówka Sellers. Co prawda nie od zawsze była między nimi nienawiść, ale to jedna z tych ukrytych w „Dostatku” smakowitych opowiastek, które trzeba odkryć samemu. Członkowie obydwu rodów mieszają się między sobą, zakochują, podkochują, rzucają klątwy i czary, zawierają pakty i zrywają je widowiskowo. Skrywają sekrety, małe tajemnice, świństewka, miłostki – wszystko się tutaj przydarza. O wszystkim usłyszymy w swoim czasie. A niemym i bezsilnym świadkiem tych dramatycznych i mniej dramatycznych wydarzeń na przestrzeni dziesięcioleci pozostaje Jonasz-Juda, który jest nawet wtedy, gdy go już nie ma.
Poznając te rodzinne historie dostajemy Nową Fundlandię XIX i XX wieku niczym z legend. Jawi się jako kraina zabobonu, najdziwniejszych wierzeń i morskiej magii, a jednocześnie miejsce, w którym stykają się ze sobą trzy religijne odłamy. Religia, która daje nadzieję i łączy wyspę ze światem zewnętrznym, również niesie za sobą to co nadprzyrodzone – duchy, boskie interwencje, czy cuda – a co tak idealnie wpasowuje się w świat mieszkańców wybrzeża. Są tu katolicy, metodyści i nawet protestanci, ale mieszają się między sobą, wymieniają religią i przyjmują inne, na zmianę, dla sprawdzenia, jak zawyje wiatr, czy jakie korzyści z tego wypłyną. To kraina silnych kobiet, które potrafią rozkochiwać do nieprzytomności, by potem latami czaić się i wyczekiwać dobrego momentu do upolowania ukochanego. Kobiet, które trzymają w cugach swoje rodziny, stąpając twardo po nieprzystępnej ziemi. To miejsce pełne niezłomnych mężczyzn, których od ciężkiej pracy nie odciągnie nic, nawet największa słabość. Zmiany przychodzą tu z opóźnieniem, bo nikt ich raczej nie oczekuje. Rytm życia to rytm oceanu, a ocean jest życiem i śmiercią.
„Dostatek” Michaela Crummeya to jedna z tych powieści, o których naprawdę trudno jest opowiedzieć w kilku akapitach. Nie można streścić jej w dwóch, trzech zdaniach. Niełatwo ją ogarnąć i ubrać w spójny szereg tekstu. Historia ciągle wymyka się, przypływa bądź odpływa, niesiona własną narracją, zaciągając czytelnika na coraz głębsze wody, w kierunku prądów, którym pozostaje jedynie się poddać. Paradise Deep jawi się jako miejsce, które jest, a jednocześnie go wcale nie ma. Pojawia się i znika na horyzoncie, jego mieszkańcy niezmienni, nieśmiertelni wyczekują na brzegu, spoglądają w bezkresny ocean, który raz przyniesie szczęście, innym razem śmierć. Zawieszona w czasie, zapętlona w wydarzeniach, powiela się i powtarza, jednak zawsze w innych kombinacjach, odmiennych układach. Takie miejsca, jak wioski wybrzeża z „Dostatku”, można znaleźć jeszcze gdzieś, uśpione na świecie, w krainach spoza czasu, takich jak magiczna, tajemnicza Nowa Funlandia z opowieści Cummeya. Być może wciąż skrywa w sobie wielkie sekrety. Być może wciąż kusi swoim nieodpartym, surowym urokiem. Być może spieniony ocean znów kiedyś na jej brzeg wyrzuci Wielkiego Białego. Historia zatoczy koło. Obróci się na przekór wszystkiemu. Być może. Pewnego dnia. Now the once.
O.
Chyba dobrze, że porwałaś się na opis „klimatu” książki, a nie próbowałaś opowiedzieć wydarzeń tam zawartych, bo tego się faktycznie nie da oddać w kilku akapitach. Wiesz już czemu miałam taki problem ze zrecenzowaniem tej książki i wiesz czemu uważam, że jest wspaniała 🙂
Wiem wszystko – autentyczne cudo <3
Absolutnie tak <3
lubię takie klimaty z przełomu XX wieku.. tak wiec już zapisuję i szukam 🙂
Zapisuj, wyszukaj i czytaj – doskonała opowieść! 🙂
Widzę, że podobnie odebrałyśmy tę książkę, właśnie ta cykliczność na poły mitycznego czasu, powtarzalność schematów wydarzeń jest dla mnie kluczowa dla „Dostatku”, i to też w moim przekonaniu odróżnia Crummeya od Marqueza. No i te zimne klimaty! 🙂
Ta cykliczność, powtarzalność zdarzeń zupełnie odmieniła pod koniec odbiór powieści – w sensie, że z historii umiejscowionej w czasie przeniosła się do wymiaru spoza czasu, zawieszonym w samym trybie opowiadania. I te wiatry dmące! 🙂
Hmm pamiętam moje – jak ja mam zrecenzować tę książkę?! Czekałam na Twoją recenzję i widzę, że się podobało. Jakbyś miała wybrać to „Dostatek”, czy jednak „Pobojowisko”? 😉
Jak wiesz mój Marquez stoi dopiero na półce, ale Kacper czytał jedno i drugie i zarzucił tej książce, że pomimo iż jest to dobra książka, to jest nieco skopiowana właśnie z Marqueza. Podobne opowieści i tematy poruszone w nieco innym wymiarze.
Podobała mi BARDZO – to moje ukochane nadmorskie klimaty <3 Ale co do porównań z Marquezem, to jednak w ogóle bym tego nie porównywała. Szkoda obydwu powieści, bo obie są wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. No a realizm magiczny rządzi się swoimi prawami i faktycznie Marquez dał czadu w "Stu latach samotności" 🙂
Czy "Pobojowisko?, czy "Dostatek"? "Dostatek" – za niezwykły wyspiarski klimat 😀
A u Ciebie?
Chyba jednak „Pobojowisko” ale przyznaję, że są prawie na równi 🙂
To fakt, że obie są prześwietne i wcale Ci się nie dziwię 🙂 Możemy się teraz zachwycać i polecać 😀
Słów mi brak 🙂 Miałam wrzucić do słoika, ale chyba jednak będzie na liście priorytetowych priorytetów;)
Priorytetowy priorytet na początek jesieni brzmi idealnie – nie zawiedziesz się 😀
Priorytetowe priorytety są na razie trzy, jeśli liczę bardzo restrykcyjnie 😉 A siedem jeśli mniej. Ciężki jest żywot książkożercy. A jaki przyjemny! 🙂
Swoją drogą, Wiatr od morza wydaje bardzo ciekawe książki. Jestem pod wrażeniem.
Zgadzam się – ja też jestem pod ich dużym wrażeniem 🙂 Kawał doskonałej wydawniczej roboty – czuć od nich wielką bukową miłością do doskonałych historii 🙂
No a życie książkożercy to faktycznie mordęga 😀
AJ… tak chciałem kupić, ale nie znalazłem ebooka ;/ Nie wiesz przypadkiem czy jest nadzieja, że się jeszcze pojawi?
Hm. Nie mam pojęcia, bo z tego co wiem, jak na razie Wiatr od Morza stawia na papier… Ale powiem Ci, że warto zaopatrzyć się w egzemplarz – CUDEŃKO 🙂
Pięknie napisałaś o tej książce. Aż mam ochotę przeczytać jeszcze raz 🙂 Jedna z najlepszych powieści jakie czytałam w tym roku, choć moim zdaniem inspiracja Marquezem jest u Crummeya spora.
Dziękuję :* Wspaniała opowieść 😀 Co do Marqueza… Uwielbiam „Sto lat samotności”, to mój pierwszy naprawdę DUŻY buk i pierwszy realizm magiczny wielkiego kalibru, nie do podrobienia. Ale nawet w uwielbieniu do Marqueza nie umiem do końca porównać tych dwóch powieści, bo każda by coś na tym straciła. A tak „Sto lat samotności” pozostaje na zawsze na pierwszym miejscu, a „Dostatkiem” mogę się nadmorsko zachwycać 😀
To chyba też i mój pierwszy duży buk. Pierwsza miłość po prostu 🙂 Może gdyby „Dostatek” był pierwszy to powieść Crummeya byłaby tą najukochańszą i wielbioną. A tak nawet pewne życiowe wybory zostały podjęte przez/dzięki Marquezowi 🙂
Pozdrawiam
Nie dziwię się Tobie wcale – ja nawet sobie zakupiłam taki cudny egzemplarz po hiszpańsku, żeby sobie podczytywać w oryginale od czasu do czasu, niespiesznie i po małych gryzkach 😀
Ty musisz podpatrywać moją listę „chcę przeczytać” i z czystej złośliwości wyprzedzać mnie w tym czytaniu. Innego wyjaśnienia nie widzę, bo regularnie pojawiają się tutaj recenzje książek, które już-już mam na widelcu, ale jeszcze ich nie skonsumowałem. I proszę Cię, nie tłumacz się podobieństwem gustów, bo nie jestem aż tak naiwny. A „Dostatek” wędruje w zasadzie na szczyt wspomnianej listy.
PS Bardzo ładne te Twoje nowe, nieuczesane zdjęcie profilowe (bo nie wmówisz mi, że to taka fryzura).
O nie! Mój niecny, iniemamocny plan podglądania książek został rozgryziony! – nawet nie będę się tłumaczyć 😀
„Dostatek” cudowny, więc trzeba czytać jak najprędzej!
P.S. A fryzura (to wciąż jest fryzura!) nazywa się „samuraj” i jest idealna na roztrzepane, zaczytane dni, gdy układać się nie chce.
Piękna recenzja 🙂
Do lektury tej książki już nie musisz mnie zachęcać 🙂
Dziękuję 🙂
Własnie mnie tam zaprowadziłaś. Razem z Twoim tekste znalazłam się w krainie, którą warto poznać, jejku, jak ja nie lubię, kiedy przed oczami pojawi mi się wielkie Must Have, a zegarek pokazuje, że nie ma go jak w tej chwili ogarnąć 🙁 Póki co trafia na liste przebojów do pilnego przeczytania 🙂
Dziękuję :* Koniecznie kiedyś sprawdź „Dostatek” – jest wspaniały i uniwersalny, więc sprawdzi się o każdej porze roku 🙂
Czytałam i miałam podobne odczucia. Wspaniała książka, do której na pewno kiedyś wrócę 🙂
Dokładnie – tak jak z Marquezem – wiadomo, że kiedyś się wróci 🙂
O rany rany jak to magicznie brzmi. Bardzo to pięknie opisałaś!
*idzie polować*
Dziękuję 🙂 Idź polować i zdradź później, czy się podobało 🙂
Właśnie sobie zdałam sprawę, że sama kupiłam mojej pani mamie „Dostatek” w prezencie. Chyba od niej pożyczę 😉
Pożycz koniecznie 😀