Pamiętny wieczór 1816 roku, gdy w Villi Diodati nad Jeziorem Genewskim spotkało się kilkoro niezwykle zdolnych przyjaciół, przeszedł do historii literatury, jako jeden z najbardziej płodnych w wyjątkowe i nowatorskie pomysły fabularne. Przyniósł on nie tylko kultowego „Frankensteina” autorstwa Mary Shelley, ale także zamysł utworu równie niesamowitego, który lata później zainspirował Brama Stokera do napisania „Draculi”. Dzieła może nie tak przełomowego, jednak niebywale intrygującego, którego autor zaczerpnął wampiryczne idee nie od byle kogo, bo od jednego z najznamienitszych poetów wszech czasów, jakim był lord George Byron. Mowa o „Wampirze” Johna Williama Polidori, który towarzyszył swojemu znamienitego przyjacielowi w podróży do Szwajcarii i tamtej mrocznej nocy podjął literackie wyzwanie rzucone wszystkim zgromadzonym w willi.
Wokół powstania „Wampira” krążą różne plotki i niedomówienia. Według zapisków Mary Shelley, podczas pobytu nad Jeziorem Genewskim, Polidori napisał krótką nowelę o „damie z trupią czaszką zamiast głowy”, jednak opowieść ta zaginęła, a dziwny motyw nie pojawił się nigdy więcej w jego twórczości. Jednak tamtego wieczora faktycznie powstała króciutka etiuda, literacka miniatura pióra lorda Byrona zatytułowana „Pogrzeb”. Tą historią zainspirował się Polidori, wykorzystał główny wątek i opublikował w trzy lata później, w 1819 roku, swoją pełną wersję zatytułowaną „The Vampyre. A Tale”, która z nieznanych powodów została opublikowana właśnie pod nazwiskiem Byrona. Skutki dziwnej pomyłki odczuwali obaj przez lata, bo do wielu nie mogło dotrzeć, że to nie genialny poeta jest autorem tej historii. Dzisiaj wiemy już, że tekst z pewnością powstał z ręki Polidoriego i pomimo otaczających go kontrowersji jedno jest pewne – Polidoriemu udało się wprowadzić postać wampira i towarzyszący tej postaci mit do literatury romantycznej, w której, od tamtego momentu, zadomowił się na dobre.
Opowieść „Wampir” rozpoczyna się pewnej srogiej zimy, podczas londyńskiego karnawału i gorącego sezonu balowego, gdy na salonach pojawia się nietypowy dżentelmen – lord Ruthven. Osobliwy, przystojny, o surowym, martwym spojrzeniu potrafił zgasić wszelką, bezmyślną radość, a także uwieść wszystkie otaczające go kobiety i panny. Swoją zimną, nieokiełznaną osobowością zafascynował znudzone, arystokratyczne towarzystwo, które zapraszało go do swojego grona przy każdej możliwej okazji. Najbardziej interesował on kobiety (i wzajemnie), które otaczały go wianuszkiem i uwielbiały patrzeć na jego pełne pogardy, wybledzone oblicze. Brylował od niechcenia, ot tak, bo potrafił. Wiedział, jak i do kogo się odzywać, by wzniecić uwielbienie, a jednocześnie wzbudzał szacunek, a nawet miejscami strach.
Wszystko to było jedynie sprytną maską, którą „nosił” na potrzeby przypodobania się w odpowiednim towarzystwie, zastawienia pułapki na swoją ofiarę i strącenie jej w otchłanie potępienia i hańby. Prawda o nikczemności lorda Ruthvena wychodzi podczas jego podróży do Rzymu i Aten, którą zorganizował i wybrał się wraz ze swoim nowym, młodym i niezwykle niewinnym przyjacielem nazwiskiem Aubrey. Ten obserwuje czujnie swojego towarzysza i zauważa, że wszystkie najgorsze plotki i pomówienia okazują się być jak najbardziej prawdziwymi. Postanawia zerwać z Ruthvenem wszelkie kontakty, na co ten przystaje i wydaje się zniknąć na dobre. Ale niebawem lord Ruthven powraca. Znienacka, ponownie wkracza w życie biednego Aubreya i tym razem nie ma zamiaru mu odpuścić. Doskonała, wręcz idylliczna egzystencja młodzieńca zostaje zburzona, a spokój jego i wszystkich bliskich jego sercu –naruszony na zawsze.
Kim jest lord Ruthven? To istota, a raczej anty-człowiek. Mizantrop, który żywi niesmak i urazę do gatunku ludzkiego. Pod pretekstem obrzydzenia do wyuzdania i upadku moralności, sam przyczynia się do zguby wielu kobiet. Bawi się konwencją, żongluje umiejętnościami uwodziciela, łamie serca, a wszystko to wyłącznie dla własnej przyjemności. Jest niebezpieczny, mroczny i nosi w sobie głęboką tajemnicę, więc w tym kontekście jawi się jako doskonale byroniczny. Tylko że nawet ta przyjemność wydaje się być niepełna. Bohater Polidoriego jest rozwiązły do granic możliwości, a jednak zimny i zdystansowany. Czerpie jedynie tymczasowe zadowolenie z oddawania się rozkoszy. On się nie uśmiecha, ale szczerzy w zadowoleniu, jak nasycone zwierzę, by po chwili od nowa pogrążyć się w apatii i powrócić do pierwotnego stanu. Jego rozwiązłe do granic możliwości życie to tylko wymówka dla postępującego znudzenia i niezadowolenia. Tym samym lord Ruthven staje się doskonale sadyczny – suwerennie potworny.
Wampir w utworze Polidoriego to nikt inny jak człowiek integralny w doskonałej postaci. Jedna z pierwszych gotyckich istot, wtłoczonych w nową epokę, w której odnajduje się, a jednocześnie od której odstaje, bo nigdy nie będzie w stanie się w pełni przystosować. Pozostanie na wieczność innym, który żyjąc „teraz” na zawsze uwikłany jest w przeszłość. Ruthven jest wyznacznikiem poprzedniej epoki, natomiast sadyczny libertynizm okazuje się ponadczasowy. Wampir, tak jak człowiek integralny, jest centrum swojej egzystencji, jej jedynym panem i głównym podmiotem, bez Boga, czy wyższego władcy, którego na zawsze odrzuca. Jego głównym celem jest obalanie kolejnych barier i nieskończona transgresja pragnień. Z założenia jest już nadczłowiekiem, bo ogarnięty ostateczną formą egoizmu przekracza wciąż na nowo samego siebie, swoje człowieczeństwo i związaną z nim śmiertelność – odradza się wciąż na nowo.
Podobno postać lorda Ruthvena skrywa w sobie wiele cech samego lorda Byrona, a Polidori wtłoczył te cechy w swojego bohatera na złość przyjacielowi. Jeśli tak było naprawdę, to Byron będąc pisarzem na wskroś romantycznym, sam przypominał niejako bohatera z poprzedniej epoki. Zalotny, niebezpieczny, uwodzicielski… Łatwiej zobrazować tymi słowami Valmonta z „Niebezpiecznych związków” Laclosa niż ułożonego, grzecznego dziewiętnastowiecznego dżentelmena rodem z powieści Jane Austen. Idąc tym tropem, każdy wampir, czy inny gotycki wymysł, staje się anty-bohaterem codzienności. Kimś, kto obrazuje wszelkie cechy tłumione przez dogmaty nowej, „lepszej” epoki. Kimś kto, będąc zakotwiczonym w przeszłości, czeka, by znowu się odrodzić i tworzyć przyszłość. Czyhając w ciemnościach na nowy, doskonalszy świat.
O.
Bardzo dobry tekst, gratuluję:)
Jedno wtrącenie ode mnie, dotyczące poniższego wątku:
„(…) opublikował w trzy lata później, w 1819 roku, swoją pełną wersję zatytułowaną “The Vampyre. A Tale”, która z nieznanych powodów została opublikowana właśnie pod nazwiskiem Byrona”.
Oczywiście (nieoficjalnie) znamy powody, dla których „Wampir” został opublikowany pod nazwiskiem Byrona;)
Pozdrowienia,
R.
No właśnie – „nieoficjalnie” ;D „Off the record, on the QT, and very hush-hush.” 😉
Cieszę się, że tekst się spodobał 🙂
Bardzo ciekawa rzecz. Nie do końca jest jednak dla mnie jasne, czy wampir był tam pokazany jako profil psychologiczny (behawioralny?) z jakąś nutą tajemniczości, czy może było już coś konkretniejszego o np. nadprzyrodzonych cechach gatunku?
Swoją drogą jeśli masz więcej takich smakowitych kąsków, to wiedz, że jest tutaj głodna publika 😉
Tekst warto poznać (krótki i zwięzły, taki na zagrychę), więc nie chciałam zdradzać nic więcej, bo popsułabym zabawę 🙂
Bukowych smakołyków trochę w zanadrzu mam i nie omieszkam serwować 😀
Właśnie dorwałem wydanie „Frankensteina”, o którym mówiliśmy wcześniej, i widzę, że tam jest też „Wampir”! A i wcześniej znalazłem tez na Amazonie za darmo. Także już nie mam pytań 😉 (no, może poza standardowym – kiedy ja to przeczytam… ;))
Codziennie zadaję sobie to samo pytanie 😀
Wampir z krwi i kości, nestor rodu 😀
Szczerze powiem, że cały czas byłam przekonana, że tamtej nocy powstał tylko Frankenstein. A tu taka miła niespodzianka! 🙂 Ale za mnie ignorantka 🙂 Zabieram się za czytanie! Dziękuje!
Ale mnie cieszy, jak zachęcę kogoś do czytania – to ja dziękuję 🙂 A wiesz, że ja o „Wampirze” też dowiedziałam się niedawno i całkiem przypadkiem? Ale jak już raz usłyszałam, to od tamtej pory natykam się na tą opowieść co krok 🙂 Pozdrawiam!
Wampira mam już za sobą – rewelacja! Uwielbiam taki język! Teraz (również dzięki Tobie) czytam Carmillę 🙂
Najbardziej lubię takie blogi, z których się czegoś uczę. dziękuje Ci 🙂
🙂 To ja dziękuję – nawet nie masz pojęcia, jak mnie to cieszy 😀 Pozdrawiam!
Wiele teraz książek o tematyce wampirycznej, aczkolwiek ta wydaje się być inna od pozostałych. Jednak najbardziej zachęca mnie do jej lektury Twoja recenzja 🙂
Dziękuję! 🙂 Teraz jest mnóstwo wampirycznopodobnych tworów, ale „Wampir” Polidoriego był jednym z pierwszych, więc warto poznać początki krwiopijców w literaturze popularnej 🙂
To prawda 🙂 A pewnie wiele dzieł jest wzorowanych na tej książce, więc tym bardziej!
Świetny wpis! Dawno nie czytałam tak dobrego tekstu o wampirach, Jak dobrze, ze są ludzie, którzy o Polidorim wiedza i Polidoriego czytają, a jednocześnie wykazują się taką elokwencją. Nawiązania do libertynizmu i przemian społecznych epoki to był strzał w dziesiątkę. 🙂
Dziękuję pięknie! Ogromnie mi miło, że tekst tak się spodobał. 🙂 Serdeczności!