„Jeśli życie ma być walką, to moim przeznaczeniem było toczyć ją w pojedynkę.”
W ciągu mijającego roku w Polsce ponownie nastała moda na twórczość sióstr Brontë. Co rusz mylone i znane dotychczas przede wszystkim z dwóch kultowych powieści romantycznych, czyli „Wichrowych Wzgórz” i „Jane Eyre”, wracają do łask i w końcu każda z nich staje się rozpoznawalna wśród naszych rodzimych czytelników. Pomogły w tym wydawnicze wznowienia, odświeżone tłumaczenia, a także książka autorstwa Eryka Ostrowskiego „Charlotte Brontë i jej siostry śpiące”, w której autor próbuje rozwikłać zagadki życiorysów trzech sióstr, z których każda przecież przeszła do historii literatury. Jednak wciąż nie do końca można być pewnym, kto tak naprawdę pisał wszystkie wydawane od lat powieści. Spekuluje się nawet, że to właśnie Charlotte była autorką wszystkich napisanych dzieł. Te kontrowersje dodają pikanterii nowym wydaniom, a z pewnością zachęcają do czytania powieści, tym bardziej, że większość z nich podobno oparta jest na prawdziwych przeżyciach trójki tych wyjątkowych kobiet.
Nie inaczej jest z ostatnią w dorobku powieścią i arcydziełem życia Charlotte Brontë, zatytułowanym „Villette”. Przygodę z ostatnią pisaną przez siebie historią rozpoczęła w styczniu 1850 roku, rok po śmierci wszystkich swoich najbliższych chorych na gruźlicę, czyli obydwu sióstr, Emily i Anne oraz brata Patricka. Przebywając w Londynie, pogrążona w żałobie pisarka poznaje George’a Smitha – młodego, angielskiego biznesmena i wydawcę jej książek. To rodzące się do niego uczucie zainspiruje jej wyobraźnię i stanie się główną osią fabuły „Villette”. Wydawać by się mogło, że będzie to kolejny romans, prosta historia miłości, jednak będąc w filozoficznym i podniosłym nastroju, Charlotte Brontë tworzy coś, co w pełni docenione zostanie dopiero w następnym stuleciu. Mianowicie – pierwszą w światowej literaturze powieść posługującą się monologiem wewnętrznym bohaterki, czyli strumieniem świadomości. Tym samym, jest to jedna z pierwszych powieści psychologicznych, gdzie przede wszystkim skupiamy się na odczuciach postaci i jej spojrzeniu na dziejące się wokół wydarzenia.
Bohaterką „Villette” jest Lucy Snowe, którą poznajemy w czternastym roku jej życia. Tymczasowo przebywa w domu swojej matki chrzestnej, jedynej żyjącej krewnej. Lucy, to z zewnątrz bardzo cicha, spokojna dziewczyna, po której nigdy nie widać trapiących ją wewnętrznych dramatów. Według wszystkich znajomych rodziny Lucy jest stonowana, doskonale opanowana i świadoma swoich umiejętności. Już w pierwszych rozdziałach czytelnik przekonuje się, że pozory mogą mylić, a młoda, „nieciekawa” dziewczyna prowadzi bardzo bogate życie wewnętrzne i jest jedną z najbardziej spostrzegawczych bohaterek powieści. Swoją postawą Lucy wzbudza zaufanie, jest ogólnie lubiana i doceniana za dyskrecję. Wokół niej rozbrzmiewa życie, a ona jak na razie przepływa przez nie, nie pozwalając sobie na porywy serca.
Lata mijają, a Lucy przymuszona ciężką sytuacją materialną, dzięki swojemu zacięciu i wewnętrznej sile, podejmuje pracę guwernantki i nauczycielki angielskiego w szkole dla dziewcząt w tytułowym Villette. Ma dwadzieścia trzy lata, żadnego majątku, a wszystko co posiada, zdobyła dzięki swojej ciężkiej pracy i poświęceniu dla innych. Lucy rzadko myśli o swoich potrzebach, jej własne pragnienia nie mają dla niej wyjątkowej wartości. Wszystko zmienia się, gdy w szkole poznaje młodego, przystojnego doktora Johna. Mężczyzna rozbudza w niej uczucia, których do tej pory nigdy nie znała. Znajomość przeradza się w głęboką przyjaźń, wracają wspomnienia, powracają znajome twarze i życie Lucy wreszcie nabiera kolorów. Wszystkie wydarzenia śledzimy z perspektywy młodej kobiety i to właśnie jej spojrzenie staje się dla nas zasadniczym punktem odniesienia.
Podróż w głąb kobiecej psychiki jest głównym założeniem „Villette”. Zanurzamy się w świat Lucy Snowe i zdajemy sobie sprawę, jak smutną i samotną osobą jest narratorka. Jak mało kto, świadoma jest swojej pozycji społecznej i nietypowej sytuacji, w jakiej się znalazła. To właśnie ta świadomość prowadzi bohaterkę ku depresji i powolnemu wycofywaniu się ze świata, na którym jej zależy. Lucy, często na własne życzenie, odsuwa się od tych osób, do których paradoksalnie bardzo chciałaby się zbliżyć. Mówi otwarcie o tej samotności, przyznaje się do niej i skłonności ku niej, a potem popada w mistyczne humory. Miejscami bywa w tym bardzo romantyczna i wzniosła, a czasami naraża siebie na niebezpieczeństwo i martwi swoich bliskich.
Charlotte Brontë w „Villette” zabiera nas w podróż do wnętrza kobiecej duszy, do samego jej sedna, a my niestety nie powracamy z tej przygody szczęśliwi. W opowieści Lucy, poczucie szczęścia i zadowolenia występują wyłącznie jako chwilowe przebłyski wyłaniające się z mroków jej depresyjnej duszy. Życie nie oszczędza dziewczyny i często w konfrontacji z jej prawdziwą naturą, rzuca jej kłody pod nogi. Co więcej, gdy wizja spełnienia jawi się już na horyzoncie, nagle umiera i znika, pozostawiając naszą bohaterkę złamaną i jeszcze bardziej przekonaną o swoim samotnym przeznaczeniu. „Villette” zdecydowanie nie można pominąć, gdy mowa o twórczości Charlotte Brontë. Powieść staje się jedną z kluczowych pozycji i jedną z najnowocześniejszych, jakie wyszły spod pióra autorki. Wychodzi nią naprzeciw nadchodzącej epoce zagubionych dusz, z Virginią Woolf na czele, poszukujących swojej wartości i potwierdzenia w świecie, w którym o to naprawdę trudno.
O.
*Recenzja napisana dla portalu Gildia.pl, która ukazała się 4 stycznia, a którą można przeczytać także TUTAJ.
A czytałaś może „Na plebanii w Haworth”? Bardzo przyjemnie napisana biografia rodzeństwa Bronte. Polecam:)
Jeszcze nie czytałam 🙂 Ostatnio wyszła ta hitowa „Charlotte Bronte i jej siostry śpiące” i też myślę nad przeczytaniem, ale jakoś nigdy mnie nie ciągnęło do biografii… Ale jak kiedyś “Na plebanii w Haworth” wpadnie mi w ręce na pewno zerknę 🙂
Pozdrawiam!
O.
Świetna notka. Akurat czytałam Wichrowe wzgórza i J. E., a o Villette nawet nie słyszałam. A tu proszę, zachęciło mnie. Tylko poczekam na odpowiedni nastrój, może słoneczną pogodę, żeby nie było tak smutno na koniec.
Dziękuję ślicznie za miłe słowa 🙂 To faktycznie poczekaj z czytaniem, bo ja na koniec czułam się jakbym dostała pięścią w twarz – na wiosenne popołudnia będzie idealna 🙂
Pozdrawiam!
O.
A ja mam „Vilette” na półce i zabieram się właśnie za lekturę tej wielkiej książki 🙂 Także nie czytam recenzje, coby sobie nie zdradzić jakichś faktów! 🙂
Jakby co, to żadnych spoilerów w recenzji nie ma – zawsze uważam, żeby niczego ważnego nie zdradzić 😀 Czytaj koniecznie, bo to piękna, przesmutna i bardzo kobieca powieść. Czekam na wrażenia!
Ach, tego nawet bym nie przypuszczała, bo Twoje recenzje są świetne. Po prostu ja z reguły nawet nie czytam tego, co napisane jest z tyłu powieści, żeby móc odkrywać książkę strona po stronie 🙂
Ja przestałam czytać blurby okładkowe odkąd na „Gołębiarkach” jakiś ambitny redaktor umieścił WSZYSTKIE tajemnice skrywane przez bohaterki i powoli odsłaniane w całej powieści :/ Miałam bulwers jeszcze długo po skończonej lekturze, bo to taka piękna powieść była!
To nie czytaj 🙂 Jak skończysz skonfrontujesz swoje odczucia z moimi 🙂
jakoś kobiece bardzo książki panie Bronte piszą.. ja nawet się za to nie biorę.. jak już przekazuje odpowiednim osobom rekomendację 🙂
To fakt – jest bardzo kobieco, a przy „Villette” nawet bardzo kobieco 😀 Jeśli chciałbyś przeczytać coś sióstr Bronte, to polecam bardzo „Wichrowe Wzgórza” ze względu na genialne postacie męskie (w tym brutalnego Heathcliffa) i mniej kobiecą fabułę 🙂
Ale czy kobiece to zaraz musi znaczyć: nie do przejścia dla faceta?;) My tak nie bojkotujemy „męskich” książek… 😉
Ależ oczywiście, że „kobiece” wcale nie oznacza od razu, że opowieść jest nie do przejścia i facet ma bojkotować 😀 pomyślałam, że na pierwsze spotkanie z siostrami Bronte w ogóle, akurat „Villette” średnio się sprawdzi i lepiej zacząć od „Wichrowych…”,które są bardziej uniwersalne 🙂